środa, 29 czerwca 2011

Generation of the oil mist

Tak samoż, jak Lena, doszłam do wniosku, ze tyle się nazbierało rzeczy, o których chciałam napisać, że w końcu dojdzie do tego, że nie ogarnężadnego wątku i nie napiszę nic.
...po prawdzie, obawiam się, że w dużej mierze jest już za późno XD Zapomniałam.
Więc w telegraficznym skrócie- pozostaję w Wykrotach.
Poszukiwanie kawalerki w pobliskich miasteczkach uświadomiło mi, że bez worka talarów nie ma co zaczynać rozmowy, bo wszędzie sąkwiatki w postaci' "No, tak, w ogłoszeniu było 480+media, ale te media, to, poza prądem i gazem, opłata spółdzielcza w wysokości 250zł, no i oczywiście kaucja rzędu złotych tysiąca".
Mam do tego świadomość, że za te pieniądze da się spokojnie wynająć kawalerkę na Monciaku (jak też zrobić sobie długaśne do pięt dredy, i jeszcze je pół roku później dać do serwisu, z kokardkami ze złotogłowiu i szampanem), więc- nie. Nie będę pożywką dla pijawek. Zostaję na wsi, przynajmniej przez lato.
A, bo w firmie- wygląda na to, choć do przyszłej środy nie należy mówić hop- też jeszcze zostaję.
Wiem. Ani słowa.
Tak, zarzekałam się, odgrażałam, różne takie.
Wygrał pragmatyzm, i- cóż: ta wycieczka do Irlandii... :P
Haa, cieszę sie, jak na drugą Gwiazdkę! :D

Spokojnie, cicho. Trickster nie śpi. Murphy czuwa. Ciii.

Obejrzałam "Hurt Locker". Przede wszyskim po to, żeby obejrzeć i skasować, robiąc nieco miejsca na wypchanym po brzegi, udręczonym do granic obwodów dysku zewnętrznym.
Obejrzałam i----film został. Tak samo, jak 'A Single man", czy "Incepcja".
Nie lubię filmów o wojnie; nie interesuje mnie oglądanie wysiłków reżysera, żeby wyraźnie pokazać, że żołnierze są dobrzy, a ci, co do nich strzelają, są zawsze bardzo bardzo be (bo żołnierze sami nie strzelają do nikogo, a jeśli to robią, to zachowując spokój, boga w sercu, gwiazdę ojczyźnianą na piersi i wizerunek prezydenta w bucie). Że wojna jest heroiczna i pełna chwały, i że powinniśmy traktować ją z dozą pewnej nabożności.
Nie w "Hurt Locker".
Świetny portret ludzi, rzuconych w świat, w którym rządzi prawo silniejszego, brak logiki i współczucia, cynizm i wieczne napięcie. A przy tym pokazano to na przykładzie zwykłych dni; oni śpią, piją, wydurniają się, boją się, panikują, próbują udawać, że to normalna fucha.
I codziennie oglądają śmierć.
Wyobrażacie to sobie? Jakie to musi zostawić ślady na psychice?
Kiedyś społeczności były nieco lepiej ułożone. Były kast, grupy wojowników, od nich się oczekiwało tylko jednego: że będą zabijali wrogów i chronili terytorium. Nie musieli potem wracać do wioski i brać się za spokojną pracę poczciwego obywatela, którego jedynym wyczynem heroicznym jest próba wynegocjowania podwyżki od szefa, i przekonanie sąsiada, żeby nie parkował samochodu na krawędzi naszej przestzeni parkingowej.
Nikt od nich nie oczekiwał, że z wojowników, patroszących wrogów na polu bitwy, zamienią się w łągodnych papciów, pasujących do żyjącego w pokoju społeczeństwa. Mieli swoje miejsce, te dzikie, żyjące zabijaniem istoty.
Dzisiejsze czasy nas ucywilizowały, do pewnego stopnia, ale też unikczemniły naszą duchową posturę.
A oponenci? Ok, tubylcy w tym filmie nie budzą sympati;, wrzaskliwi, namolni, podstępni i jednocześnie durni jak bydło, nie reagujący na wołania, okrzyki, ostrzeżenia, pchający się prosto na miny i pod lufy, gapiący tępo z okien, jak żołnierze próbują rozbroic ładunek oddalony ledwie kilka metrów od gapiów.
Ale ci cywile to też ludzie, rzuceni w ten sam koszmar. Z tym, że oni nie mogą sobie odliczyć dni "do końca służby".
Chyba że w tym najbardziej ostatecznym znaczeniu tego słowa.
Sama "cywilizowana wojna" stała się jeszcze bardziej nikczemna.
Tylko dziki wojownik nie nadążył za duchem czasów, i teraz świruje, podrzucając nerwowo noż w garści, starając sie pamiętać, że ten wróg ma teraz postać rozmiękłego gapia z detonatorem w kieszeni, i że po powrocie do domu nie czeka żadna chwała.

Choć przecież w zabijaniu w ogóle nie ma wielkiej chwały.
Nagle mam ochotę poczytać Flauberta; chyba byśmy się dorbze zrozumieli.

Dobry, naprawdę dobry film.

niedziela, 26 czerwca 2011

Nietypowy ranking serialowy

Więc ranking ów to:
Naprawdę ładny głaz, czyli ładna buzia 1)u bohaterki: przede wszystkim Yvonne Strahovski, (Sarah w "Chucku") która jest jedną z najładniejszych kobiet, jakie widziałam, i Jessica Alba w "Dark Angel"
-----2)i u bohatera: trudne... Chyba jednak Wentworth Miller z pierwszego -i podkreślam: TYLKO pierwszego- sezonu "Prison Break"; jakby nie grał, jakiby się nie zrobił irytujący, to w pierwszym sezonie jest po prostu yummy.
Bohater drugiego planu, bijący pierwszy plan na głowę: najpierw, po całości Robert Knepper, który i jako T-Bag w "Prison" break", i jako Samuel Sullivan w "Heroes" pobił na głowę wszystkich; zaś takim szczególnym bogaterem drugoplanowym jest (nomen omen w "Prison Breaku" właśnie) agent Mahony :3
Bohaterka drugiego planu, bijąca pierwszy plan na głowę: ...nie ma takiej. Ale bardzo lubię Cuddy, choć nie bije House'a. Jest zaraz obok :D No i Inara z "Firefly"- też zaraz obok Filiona :)
Ciuchy i biżu: "Bones", "Bones", "Bones" i ewentualnie "Supernatural", gdzie ciuchy są niezłe, tyle, że tam kobiety ubierają się jak z fantazji wielbicieli rocka. Patrzę na te buty, i mnie nogi bolą... Kobiety z planety Ziemia normalnie nie ubierają się wyłącznie w ten sposób, i sama idea nie wychodzenia z jeansów przez całe życie mnie po prostu zmraża.
Samochody: ha. "Supernatural" :3
Muzyka: "Dark Angel", "Supernatural", "House"
Dom "Supernatural", i chodzi oczywiście o chatę Bobby'ego
Knajpa: studencka speluna w "Buffy" i jadłodajnia w "Dead like me"; całokształt knajp w "Supernatural", o ile nie prowadzą ich demony.
Serial, do którego potrzebny aperitif: "Supernatural"- bo tam żłopią zimne świeże piwko jak odcinek długi, a z kolei w "Bones" zawsze jest na końcu scena przy barze, z lampką wina.
Inspirujące do pracy intelektualnej: "Bones" (mimo- a może właśnie z powodu- tego winiacza :D)
Inspirujące twórczo: "Carnival", "Heroes"
Para z chemią: Booth i Brennan z "Bones"
Para Y z chemią: hehe...no co, znacie mnie. Więc Dean i Castiel z "Supernatural"; i oczywiście- dlaczego nikt tego nie dostrzega?!- Mahony i Scofield z "Prison Break" (scena w Sonie? Gdzie Mahony przyszpila Michaela do ściany? Przecież on się siłą powstrzymuje, żeby nie zrobić nic więcej, doh!). I Artur/Merlin z "Merlina"
Całokształt przyjemności, płynącej z oglądania; że człowiek wraca do domu i ma ochoę popatrzeć/posłuchać/pobyć sobie w danym świecie: "Dead like me"- tak, typowe, film o mrocznych kosiarzach, a ja miałabym ochotę się przenieść na chwilę do ich świata :D Ale to jeszcze nic, bo drugi taki serial to "Mentalist"; naprawdę, 40 minut obcowania z pozytywnym uśmeichem Patricka Jane'a działa lepiej, niż valium, mimo, że to serial o wydziale zabójstw :D
Fascynujący koncept, intrygujący co odcinek:: "Dollhouse".


Z ciuchami w serialach w ogóle jest problem, bo producentami takowych są zazwyczaj w więkoszści mężczyźni, którzy ubierają swoje bohaterki jak wymarzone divy z barów, lub w jakieś ogólnie wyfantazjowane kreacje, które w realu wyglądają jak koszmarki. Drażni mnie, że w amerykańskich serialach dekolty trykotów (w których kobiety, notabene, namietnie chodzą, jakby nie istniał poza tym żaden inny materiał; poza zsyntetyzowanym lnem na biurowe granatowe marynarki, oczywiście), sięgają im krawędzi dolnego żebra, że wszystko jest tak obcisłe, że nie zostawia żadnej zwiewności, żadnej tajemnicy, niczego dla wyobraźni, nie mówiąc o tym, jak to niewygodnie wylgąda. No i kobiety naprawdę nie chodzą wyłącznie w spodniach.
Dlatego oglądam "Bones" z taką przyjemnością, mimo tych wszystkich rozkładających się zmlaskiem ludzkich tkanek- jedyne serialowe kobiety, które się ślicznie ubierają, to Brennan i Angela. Cała reszta to kaszaloty, z wszystkim na wierzchu, w jakichś koszmarnych butach (bogowie...nie wiem, jaki producent obuwia sponsorował "Buffy", ale to, co się tam działo, ja określam mianem "krowiego kopyta") i obcisłych majtkowych pastelo-beżach. Z obowiazkowym złotym serduszkiem na łańcuszku o nijakiej długości, zwanej potocznie nie w pipę ni w oko.
Ugh.
A, była jeszcze jedna świetnie ubierająca sie postać, w "Dead like me", i była to albo Daisy Adair, albo Betty Rhomer. W sumie obydwie ubierały się ciekawie.
No i Tru w "Tru caliing", chociaż na litość boską, te dekolty do pięty? Serio- nie ma innego sposobu, żeby afirmować swoją kobiecość?
A piszę to wszystko, bo...bo wiadomo, co innego powinam w tej chwili robić XD
...Choć cosik bym jeszcze dodała do tej listy, tylko nie wiem, co...

czwartek, 23 czerwca 2011

Wesele nie do końca w Atomicach

Uwielbiam naukę.
Uwielbiam kopać, szukać, zbierać informacje, porównywać i odkrywać, dochodzić do przełomowych wniosków i nowatorskich koncepcji. Naprawdę to lubię.
Czego nie lubię- to spisywania tych wszystich wiekopomnych wniosków, nowatorskich koncepcji oraz ścieżki, po jakiej do nich doszłam.
To psuje całą zabawę.
Dziś, po łowach w sieci, z dużym gustem zabezpieczyłam na dysku kilka artykułów i książek, przegryzienie się przez które w każdych innych okolicznościach byłoby przyjemnością (samo zdobycie ich dało mi satysfakcję, jaką musiał odczuwać niegdyś myśliwy, upolowawszy w pojedynkę wyjątkowo dorodnego, agresywnego a skocznego mamuta), a które teraz oznacza nieprzespane noce i oczy po króliczemu czerwone.
Zabezpieczywszy---zaczęłam łazić po sieci, oglądając netbooki, perfumy i tanie bilety lotniczne do różnych tajemniczych miejsc -_-
A'propos: perfumy nr 1 okazały się oryginalne, szaleństwo i świeta po prostu! 70zł za pełen flakon, wciórności...
Wesele znajomych udało się przednio- jak tylo może się udać weselicho fandomowe, łączące w sobie cechy larpa i survivalu...czyli jak Nordcon, tylko że ze ślubem w tle :D
Była fontanna alkoholu; było ognicho; były dredy; były wstepne rozmowy o Polconie...Kapitalny był marsz na orientację przez gdańskie lasy, w wykonaniu kilku wróżek, driady, bandy piratów i żółnierzy różnych zaciągów i epok, hippisów, anioła, rozbójniczki, szlachcica oraz kilku mrocznych lordów- z których jeden miał płaszcz godny szanującego się witch-doctora, drugi kolczate naramienniki, a trzeci się upierał że jest jedynie leśnym dziadem, ale miał zbyt elegancki, polerowany kostur, żeby kogokolwiek oszukać.
Kiedy minął nas samochód z zakwefioną panią i panem w turbanie, najpierw zaczęliśmy do nich radośnie wrzeszczeć i machać rękami/róźdzkami/polerowanymi kosturami i naczyniami z alkoholem, zanim do nas dotarło, że może oni wcale nie są przebrani na wesele...
I tak oto miałam ok.40-godzinny dzień, z czego 8 h spędziłam w pracy, 14 w pociągach, 6 w mieście, a 10 w lesie :D Reszte czasu byłam w domu, wstrzykując sobie kawę do nosa XD

czwartek, 16 czerwca 2011

Ze fauntein of jus

Byłam w Poznaniu. Wróciłam z Poznania. Zaliczyłam wielkiego doła po przeniesieniu sie z -jakkolwiek wkurzającego i na okoliczność Zielonych Świątek wypełnionego tłuszczą najgorszego rodzaju, ale jednak--- miasta, na zabitą dechami wiochę.
Przez cały dzień wczorajszy przyciągałam spojrzenia, ponieważ wciąż pozostawał we mnie powidok innego świata, świata, z którym mam cokolwiek wspólnego, poza wspólną przestrzenią przebywania. Nie łudziłam się, że ten efekt się zachowa do dziś i rzeczywiście- nie zrobił tego.
Starła się pozłotka, pozostał mhroook i szmatan, czyli moja Inner Sakura.
Faktem bezprzecznym jest, że nieocenionym skarbem są dla mnie ludzie, którzy, gdy zaczynam wpadać w werterowską więcej rozpacz (tak, taki ze mnie XIX-wieczny typ), potrafią mną potrząsnąć, zgromić, po czym postawić na stabilnym gruncie. Dać herbaty i ze spokojem oznajmić, że robię sceny, podczas gdy sprawy naprawdę tak źle nie wyglądają.

Tymczasem moje lewa stopa ręka rozkwitła miriadą barw, dzięki czemu obie moje dłonie są na powrót skompletowane.
W pewnym sensie.
Na prawej widnieje jeszcze ponordconowy, równiutki pasek w miejscu, gdzie bliska wrzenia zupa przykleiła mi do skóry kawałek nylonowej koronki, za to na lewej rozkwitł brązowy siniol, jeszcze niedawno obwiedziony głęboką purpurą i fioletem, teraz wchodzący już w melancholijne tony oranżu i wyblakłej czerwieni.
"Przeokropny to widok, włos na głowie powstaje! Co za ból, mmm-już gangrena się wdaje, cudoownie...", jak to śpiewał Andrzej Rosiewicz w "Balladzie Masochisty".
Innymi słowy- tej pani już więcej kroplówek nie dajemy.
Z siniolem jednak nic się nie da zrobić, mogę włożyć kolejną koronkową rękawiczkę, ale mi się nie chce, chodzę i straszę współpracowników swoimi bliznami wojennymi.
Z dołem za to poradziłam sobie w ten m.in.sposób, że kupiłam perfumy, i to moje drugie ulubione, za jedyne---1/6 zwykłej ceny! Bo to był tester!...I mam gorącą nadzieję, że jest oryginalny...XD
Ale precz wątpliwości.
Z reguły nie szaleję zakupowo, więc raz na 150 lat mogę sobie kupić cosik.
---Jak dwie butelki perfum w tym wypadku, haaaa, mam nadzieję, że to nie był chwilowy zanik powonienia, który przekonał mnie, że "Perły" Laliqua to mój czwarty zapach (po #3, czyli Le feu d'issey Issey Miyake), ale od blisko roku szukałam zapachu dla siebie. I jak na złość znalazłam trójkę kandydatów. MUSIAŁAM wybrać wreszcie! XD
Cóż jeszcze przyniosła mi wybrawa do Poznania, poza wzmożoną wiarą w ludzi, siebie, "Perłami" (wówczas jedynie w zamyśle) i lżejszym portfelem?
Obejrzałam IV część "Piratów".
Są tak inne od pozostałych trzech części, że zaczynam się zastanawiać, czy to aby na pewno wada.
Gdyby twórcy powtarzali utarte schematy, popełniliby kliszę wywołującą taki efekt, jak gryzienie styropianu.
Jest mroczna; bardzo mroczna. Jack jest wyblakły, zagubiony i, co jest kompletną nowością, znacznie odzierającą postać z jej magii, towarzyszymy mu od samego początku przygody, przez co wiemy dokładnie, co planuje, czego się dowiaduje, od kogo i jak.
Zniknęła cała jego szalona nieprzewidywalność. Jest szaleńcem bożym, goniącym za ułudą. Zrobił się przez to taki---prawdziwy :(
LECZ.
Kilka scen w tej części to majstersztyk, jak np.pierwsze objawienie się syren.
Cała scena posłuchania na królewskim dworze, król- no król! Vernon Dudley na tronie- mimo, że epizodyczna, to jedna z najlepszych, najbarwniejszych postaci w całym filmie.
Bardzo mi się podobało, jak przedstawiono Hiszpanów; trochę Nazgulowato, nie rpzeczę, i być może niektórzy poddani Korony się oburzyli, gdy pod koniec jednego Brytola, owiniętego flagą imperium, przeszywa hiszpanska kula. Ale Hiszpanie, wyłaniający się z mgieł i mroków jak posępna zapowiedź Inkwizycji, byli po prostu kapitalni.
...nawet jeśli samym początkiem filmu przywiedli mi na myśl jedyne słuszne skojarzenie:


...które TRZEBA obejrzeć do końca, wszystkie króciutkie trzy części, bo jest genialne :D A potem jeszcze raz posłuchać tego mrocznego Hiszpana, jak mówi "The fountain of Youth!..."
Przypudrowany Barbossa był zabawny, ale też wyrwano mu pazury. Zgorzkniały człowiek, zapiekle dążący do zemsty.
Czarnobrody, a- kolejna barwna postać, szkoda, że wynikając z nikąd i donikąd nie zmierzająca. Nie rozwinięta, nie wprowadzona należycie- bez cienia, bez głębii. Szkoda. Nie mówiąc ożenująco załatwionej scenie z jego przedostanim wystąpieniem.
Choć nic nie pobije Masakrycznie sztucznej najostatniejszej sceny z Jackiem, któa pozostawia okropny smak popeliny.
Ale ponoć mają powstać następne części. I prawdę mówiąc- nie miałabym nic przeciwko temu...
Zwłaszcza, jeśli Zimmer tak rozwinie motyw główny, jak tu. Muzyka z tej części Piratów też jest zupełnie inna, niespokojna, smutna i gorączkowa zarazem.
A to jest jej najlepszy fragment:

czwartek, 9 czerwca 2011

W [(krwi)o]biegu

Dostałam dziś pierwszą w życiu kroplówkę.
Owszem, zarówno w rodzinie jak i wśród znajomych mam prawdziwych weteranów tego sportu, jednak dla mnie- to była nowość.
Plus dwa zastrzyki XD
Pani pielęgniarka miała przy tym mało szczęśliwy pomysł, żeby opisywać wszystko, co mi robi, i jak mój organizm na to reaguje.
Po słowach "O, i już pękła żyła" ujrzałam oczyma wyobraźni żyłę, pękającą wzdłuż długości jak fasolowy strączek i mało nie zeszłam.
Jednak wbrew pozorom i wrodzonej przecież delikatnosci, moja konstrukcja jest irytująca twardka i stabilna. Ja nie mdleję, po prostu; pospolitego pono odruchu zwrotnego też nie mogę u siebie sprowokować, mogłabym sobie wciskać palec w gardło aż po migdałki- i nic. Niewygodnie mi- ale ciało się dostosuje.
...tylko nie należy mi przypominać, że mam żyły -_-
Furda krew, w zasadzie mam do niej sporo ciepłych uczuć, żeby nie powiedzieć- pożądam jej mocno XD Za to żyły... Paskudztwo.
Więc to, co zobaczyłam na wierzchu lewej dłoni po wyjęciu wenflona, omal nie przyprawiło mnie o natychmiastową katalepsję.

Ale dziś ze światem też coś się działo.
Nagle ogarnęło go mrowienie i dzwoniąca cisza- zdrętwiał. Wyciekło z niego każde drugie i trzecie dno, wszystkie głębie znaczeniowe i echa. Zmatowiał i przez chwilę chwiał się niepewnie na progu dezintegracji.
Wszechświat zrzucał naskórek.
Napiął się, zatrzeszczał w posadach, po załomach czasu przeszły drgania i przeciągła wibracja; w którymś momencie umarł.

----po czym się zresetował.

Nikt nic nie zauważył. Powietrze wróciło; uniesione widelce trafiły do ust, śmiech wybrzmiał, podmuch wiatru dotarł do skóry. Ja przestałam walczyć z zanikaniem przytomności, i wyraźniej zobaczyłam zielone kafelki szpitalnej podłogi.
Teraz byle do następnej kaliyugi.

środa, 8 czerwca 2011

Z życia w próżni

Nie masz to nad spędzanie ośmiu godzin dziennie w szczelnie zamkniętym pomieszczeniu, w towarzystwie 40-50 osób, gdy na zewnętrzu temperatura sięga 30 stopni.
Zdolności moich współpracowników do życia w warunkach beztlenowych zadziwiają mnie bezustannie, ponieważ ja sama raz, że w którymś momencie dostaję po prostu wścieklizny i mam ochotę mordować, dwa- wychodzę z pracy z wrażeniem posiadania na głowie żelaznej obręczy, ciasno opasującej skronie.
Otwarcie okien, wbrew pozorom, to nie jest takie hop, z reguły wybucha o to awantura, bo dwa główne skosy siedzą pod oknami "i im wieje", poza tym "jest przecież kimatyzacja, i teraz ją wywiewa, a firma traci pieniądze". OWszem, światełko na panelu kontrolnym zaświadcza, że klima działa----Gdzieś tam dmucha zefirek pod sufitem, ogrzewa się na stopę od niego, w połowie drogi między nim a ludźmi wyzbywa się resztek tlenu, i kiedy wreszcie spada nam na głowy- jest już tylko kolejną
-----żelazną
------obręczą.
Oczywiście otwieram okna; potem jakiś zwolennik powiewu-zamiast-tlenu je zamyka, i włącza klimę; potem przychodzi np.prezio i w ramach redukcji kosztów każe wyłączyć te lewantyńskie luksusy, bo zresztą zimno; okien i drzwi nikt nie otwiera. I tak siedzą i się prażą, z cichym szelestem obumierających szarych komórek, szczęśliwi i bezmyślni.

---jestem przekonana, że to właśnie z beztlenowej klasy wyszli na świat uczniowie, którzy następnego dnia powrócili na łono Alma Mater ze schmeisserem dziadka, w celach demonstracji praktycznej---

Tymczasem skończyłam kolejną książkę z lokalnej biblioteki. Nie mam szczęścia do tutejszych lektur: każda kolejna była gorsza od poprzedniej, Ballard, Cuca, wreszcie beznadziejna Chmielewska. Następna w kolejności książka- co do której żywiłam nadzieje, że będzie osadzonym w średniowiecznym Asyżu odpowiednikiem "Pożeglować do Sarancjium" Kaya- ma ukryty na odwrocie straszliwy zwrot, że to "IMIĘ RÓŻY dla młodzieży" i że poleca to Gimnazjalista Viktor -_-
W tym świetle "Pampukurin", książeczka z bajkami po japońsku, którą pożyczyła mi Japonka, to dzieło zajmujące i wcale ambitne.
Na razie "Pętla sokolnika"- ten średniowieczny gimnazjalista- leży, jednakże coś czytać trzeba.
A ponieważ po beztlenowym bytowaniu w saunie- co dla mnie, astmatyka, jest drogą przez mękę, już musiałam zwiększyć do dopuszczalnego maksimum dawki inhalacyjne, przez co mam czasem takie fajne uczucie, jakby mi kawałkowało właśnie serce i płuca rykoszetem z rzeczonego schmeissera- mam niejakie problemy ze skupieniem się na demonach, wróżbach i urzędach dworu Heian, odczuwałam potrzebę lżejszej lektury.

Toteż czytam Freuda.

piątek, 3 czerwca 2011

It's a moment of madness

Miałam jechać do Czech.
I jeszcze do wczorajszego wieczoru plan ów obowiązywał, ale im późniejsza była godzin, tym bardziej chwiał się w posadach.
Problem polega na tym, że ja sie panicznie boję samotnych wypraw do nowych miejsc, szczególnie jeśli wyprawy owe wiążą się z zanurzeniem się w dzicz.
Dokładnie tak, jak tu.
Dopóki przeskakuję z jednego środka lokomocji w drugi, wszystko jest w porządku. Natomiast w tym przypadku całą wyprawa bazowałaby na zasadzie: zdążę-na-styk-i-jest-to-mój-ostatni-autobus-a jeśli-się spóźnię-to-nocuję-na-pustkowiu. Przez-następne-trzy-dni-bo-w-weekendy-autobusy-nie-jeżdżą.
Przerażało mnie to bez granic.
Tym bardziej, że mam tu do czyienia z taką rozkoszną miejscowością graniczną, z której do leżacego w prostej linii pierwszego większego miasta-nie dojeżdża NIC.
Z Habartic trzeba najpierw pójść do sąsiedniej wsi Cernousy, żeby tam złapać pociąg do Frydlant; i teraz różnie internet podaje. Że to 2 km. Ale z Zawidowa 7km. Czyli między Zawidowem a przyklejonymi doń Habarticami rozciąga się wycięte z tej czasoprzestrzeni pięć kilosów? GDZIE?!
Ale jaka by nie była odległość- do wspomnianej stacyjki kolejowej trzeba dotrzeć przez las.
Przez cholerny LAS! W górach! Gdzie niedźwiedzie, wilcy, zboczeńcy i kto wie, co jeszcze, czyhają w komyszach!
Tym donioślejszeo znaczenia nabiera moja samobójcza, samotna wyprawa do Białowieży po nie dostaniu się do Krakowa.
Musiałam być wtedy w niezłym stanie, skoro rzuciłam się w puszczę, bez mapy, bez kompasu, bez zorganizowanego noclegu, bez telefonu komórkowego. Po prostu po-SZŁAM!...Spędziłam tam trzy dni.
Zgubilłam się w którymś momencie, na otoczonej mokradłami ścieżce spotkałam ptasznika, a kiedy wracałam, powódź zalała Gdańsk, i miałam problemy z dotarciem do domu.
Bardzo, bardzo boję się samotnych wypraw w dzicz.
I jeszcze to, że z Frydlantu musiałabym się zawijać najpóżniej o 15, żeby zdążyć na ostatnie możliwe połączenia chociażby w okolice WYkrota.
Położyłam się spać cieżko przerazona, a zanim zasnełam, zdążyłam już obejrzeć kilka możliwych, czarnych oczywiście, swcenariuszy wycieczki.
I oto poranek zastał mnie przy czarnej kawie, nadal w Wykrocie, wciaż rozstrzęsioną po ledwie unikniętych niebezpieczeństwach XD
Wiem, wiem, to jakaś fobia. Dupa ze mnie, nie podróżnik. Wiem, wiem.

Więc, w ramach zacierania koszmarów- "Thor". nie 3D.
Pokrótce: Hannibal Lecter wykopał Thora na ziemię, gdzie ten zarywał kobietę Dartha Vadera, ale niestety przeszkodził mu w tym kapitan Spock, który z Jötunheimu wezwał lodowe zombie i krakena, żeby przejąć władzę.
Oczywiście, nie udało mu się, bo nie miał tak skrzypiących nowością kolorowych ubranek, co Thor, w zbroi made-by-Zepter.
Bifrost fajny. Czarnoskóry Heimdall najbardziej boski z całej tej dziwacznej zgrai. Iii---chyba tyle.
Za to "Rango" świetny, koneicznie trzeba obejrzeć, zwłaszcza jeśli się lubi steampunk i klasyczne westerny :D
Przebitki z III części Piratów i "Truposza" - orzeźwiające.

Natomiast ku mojemu rozczarowaniu, moja najnowsza fotomanipulacja nie wywołała żadnych komentarzy, najmniejszego odzewu. No wiecie co? Napracowałam sie nad nią! Ok, biodro trochę spieprzyłam- no i co? Może gdybyście zobaczyli oryginał, docenilibyście nakład pracy, włożony w prackę :P
Ale dobra: teraz wrzucam inne swoje dzieło, czyli własnej roboty koraliczki i bransoletkę :)