niedziela, 30 grudnia 2012

Challenge muzyczny- check :D

Zdążyłam; zrobiłam (jeszcze w tym roku XD) wreszcie rysunek do wyzwania muzycznego, zapodanego mi przez Shina----eony temu jakoś zapodanego XD
Dla przypomnienia: chodzi o to, żeby wykonać ilustrację, twór inspirowany, czy dyktowany, przez muzykę i jej interpretację (a muzykę zadaje wyzywanemu wyzywający).
Moim zadaniem było wyjść z jakimś obrazem graficznym do tegoż oto utworu:


I oto, z czym wyjszłam:

Dzięki za cierpliwość, Shinu :) Wyzwanie dla Ciebie to----

...Uniko :)

sobota, 29 grudnia 2012

Pożegnanie ze starym rokiem

Aaaależ lenistwo...
Koncertowo i przepysznie marnuję czas, czytając powtórnie czytane już niegdyś książki ( "Hobbit", żeby przed filmem sobie uterwalic, i Świat Dysku od początku- bo tak) i oglądając obejrzane już filmy (no dobra, "Sherlock".) Siedzę sobie do późna w nocy, i dziś nawet zaczęłam co nieco rysować.
Ogólnie- chciałabym mieć jeszcze jeden pełniutki tydzień wolnego XD Mało mi tego czasu...
W Wigilię było miło i radośnie, zagraliśmy sobie z rodziną w "Kolejkę", i wierzcie mi, nie oszustwem doszłam do wygranej.
Po prostu w odpowiednich chwilach miałam cynk z PZPR i znalazłam odpowiednio małe dziecko, żeby się wepchnąć w kolejkę :D A w kluczowym momencie zarządziłam remanent w jednym sklepie, przez co zablokowałam większość graczy. Ot, ma się ten dar... :P
I pośpiewaliśmy.
Dlaczego ludzie tak mało śpiewają? To daje tyle radości. U mnie w domu jest wielu miłośników gremialnych śpiewów, tylko ostatnimi czasy ta tradycja ogranicza się zaledwie do kolęd w święta, i okazjonalnych pieśni ogniskowo-grillowych. A śpiewamy ofiarnie i z zapałem, zawsze ktoś - albo wszyscy, jak się trafi- robi sekcję dętą, inny symuluje perkusję, ktoś jeszcze improwizuje oryginalne odgłosy paszczą, które Cthul wie, jakie instrumenty mają naśladować... Dzieje się.
Teraz zamierzamy z Olką opracować na głosy ten oto utworek:

Usłyszałam go w nocy, robiąc makowca i się zachwyciłam. Znowu, pięknie skonstruowana i zaaranżowana muzyka, jak piosenki October Project. Śliczne, harmonijne, wielowarstwowe.
Znowu mam ochotę zapytać: co od tamtego czasu się porobiło z muzyką? "Run the world-girls girls- run the world-ooh bejbe bejbe, who the fuck is Justin Bieber" (ja tylko cytuję Ozziego :P)
Inna piosenka, która mnie urzekła podczas przygotowań do świąt (tak, dorwałam się do RMF classic, bo na innych stacjach leciało....zaprzestać mowy nienawiści, zaprzestać...coś, co mi wysoce nie odpowiadało -_-), to to:

Co zwróciło moją uwagę na zespół Pink Martini. Jeśli lubiecie pozytywną miłą muzyczkę z retro zacięciem, polecam.

Tymczasem ja pracuję nad nowym kawałkiem. Mam niewiele na razie, i to jest o tyle niedobre, że to, co mam do tej pory, nieustannie gra mi w głowie, chyba, że się rozproszę innymi dźwiękami. Stąd grający w tle serial, czy odpalony youtube. Niedobrze byłoby się zrazić do kawałka, którego jeszcze nawet nie ułożyłam XD
..ale może to jedyny sposób, żeby go usłyszeć do końca w głowie, poprzez ciągłe odtwarzanie fraz już gotowych?..
A Ciastko z Dziurką Posypane Gęsto Cukrem zdaje się nie zachwyca nikogo poza mną :/
Oh, well :D
Ja i tak pękam z dumy, i jakkolwiek brak soli w tym utworku potrafi zmęczyć, to go gram z upodobaniem. Dobry znak. Powoli wykształcam w sobie odporność Ed-Wood'owską na krytykę :D Jeszcze trochę, a dojdę do etapu "kto nie lubi, jest za ACTA" , czy coś w tym rodzaju.
No dobra. To do przyszłego roku :D

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Świątki, Gody, i Kaczka

Właśnie skończyłam piec makowce. Nakroiłam różnych takich na sałatkę. Pierniczki, na karnawał, upiekłam wczoraj i upchnęłam do puszek.
W moim pokoju stoją dwie nie-choinki, czyli stroik z gałęzi jodłowych, zatkniętych w doniczkę, i moja standardowa sucha gałąź, przystrojona tak, jak po upadku cywilizacji należy się spodziewać, że nasze choinki wyglądać będą. Tak, porządna podłaźniczka to nie jest, ani też żytni diduch. Stara, poskręcana, sucha jak kość gałąź to moje tradycyjne drzewko świąteczne.
Teraz tylko przetrzeć pianino, ustawić pozytywkę i rozpocząć Wielkie Byczenie się :D
A co ja zamierzam, oj, co ja zameirzam...
Sztapla książek czeka i jestem pewna, że jak nie patrzę, to ona podskakuje z podniecenia; a dobre rzeczy, oj dobre do czytania rzeczy mam... Puzzle jakieś ułożę (wzięło mnie na puzzle po Nordconie, gdzie przez całą sobotę grupa o wymiennym składzie układała Mgławicę Koński Łeb); będę robić podstawki, bawić się werniksami i akrylami, szyć, grać dużo, i dużo spać....
Taki jest plan, w każdym razie XD Na razie niewiele udało mi się z tego wykonać.
Bo moje święta trwają od piątku, od przesilenia :) I z każdym dniem jest coraz jaśniej- może tego nie widać, ale jest.
Tak więc- wesołości życzę, i odpoczynku, wszystkim. Wedle Majów zaczął się piąty, ostatni cykl tego świata.
Wedle Słowian, zaczął się nowy rok, bo narodziło się nowe słońce.
Dla mnie zaczął się czas czytania, tworzenia i śnienia.
Z której strony by nie spojrzał- jest dobrze :)

sobota, 15 grudnia 2012

Werniksowe sny

Gwoli jeno informacji: w pracy wszystko cacy, to Japonka bruździ.
Shocker...
Jutro festiwal rękoczynów, na którym miałam to zaprezentować, oj, co ci ja miałam zaprezentować....
Ale był Nordcon. I Ciastko z Dziurką, Posypane Gęsto Cukrem; i kończyłam "Millenium"; i stresowałam się dołkami, kopanymi przez Japonkę. No i był Nordcon.
No i mam tylko podstawki XD Z całego PAKIETU rzeczy, jakie miałam przygotować ;__;
No nic. Nie pozostaje mi nic innego, jak zapakować ten mój mizerniutki towar ładnie, owinąć wstążeczkami, położyć na najmniejszym rożku mikro-stolika, i mieć nadzieję, że nie znikną w tłumie XD

Żeby nie było: nadal uważam, że te podstawki są przecudnej urody >_< Krwawica moja...
Tyle, że ich mało. Wszystkiego mało XD
Mam nadzieję, żę to będzie jedna z tych rzadkich sytuacji, kiedy to mniej oznacza więcej XD
...pretty please?..

wtorek, 11 grudnia 2012

Po Nordconie

Zbieram się i zbieram do napisania tej notki, ale nie idzie mi za dobrze. Słowa się zbierają niezbornie, bo mam ponadprzeciętnego ponordconowego doła.
Było tak pięknie, tak fajnie i kolorowo, a teraz znowu rzeczywistość skrzeczy, ale skrzeczy obmierźle i donośnie jak nigdy.
W przeciwieństwie do całkiem sporej liczby osób, mnie konwencja tegorocznego N-conu bardzo przypadła do gustu, w zasadzie była najlepsza, zaraz obok postapokaliptycznej.
Może dlatego, że obie te konwencje dały mi to możliwość przebrania się w przyodziewek bardzo dla mnie powabny; jest to tajonym i niewyjaśnionym szaleństwem mej duszy/ o którym wie tylko uroczy koniuszy / , że lubię wyglądać jak oberwaniec XD
Wiem, to raczej dziwne i zapewne w świecie niestosowne, ale lubię i kropka.
Te hołubione i swego czasu- jeszcze za mieszkania z rodzicami- pilnie strzeżone przed zakusami mojej Madre, porozwlekana stare łachy, z wyłażącymi nitkami, plamami po rozpuszczalnikach, odpadającymi elementami, jak np.stare rozpadające się buty, czy postrzępione, asymetryczne spódnice, kilka razy w życiu mogłam założyć i paradować w nich bez wstydu.
---ilekroć wkładam "porządną" bluzkę i "porządną" spódnicę, a jeszcze do tego "pantofle na obcasie", jestem w kostiumie.
Mam normalnie bal przebierańców przez cały rok XD Przypomina mi to dowcip rysunkowy Lengrena: dwóch mężczyzn, w przebieralni cyrkowej, gdzie wiszą wszystkie akcesoria klaunów, szykuje się do wyjścia. Jeden, w eleganckich spodniach od smokingu i wybrylantowanych włosach, stojąc przed lustrem, wiąże pod brodą muszkę, ale na widok kolegi w stroju klauna, przyczepiającego sobie właśnie okrągły czerwony nos, odwraca się i pyta z dezaprobatą, pomieszaną z niesmakiem: "Tak idziesz na bal przebierańców? W stroju służbowym???"

Chodzenie po konwencie w stroju pirata, z pistoletem za pasem (zwyczajem pirackim- kradzionym pistoletem. Ale to nie moja wina. Właściciela nie mogłam odnaleźć- a uczciwe szukałam. Całe 7 minut.), z manierką pochlupującą przyjemnie, było atrakacją samo w sobie.
Programowo, obawiam się jednak, było dość ubogo. W czwartek znalazłam sobie rzeczy do roboty; jeden konkurs (wygrana, haharrgh, do spółki z Darą), jedna prelekcja, dużo tańców w nocy. W piątek- podobnież: konkurs (zaszczytne trzecie miejsce :D ), jakaś prelka, hopsanie.
W sobotę- spadek mocy niemal do zera.Do 18:30, kiedy to odbyła się naprawdę ciekawa prelekcja, w programie niewiele się działo, a gdy wieczorem wreszcie się zadziało, ja byłam już tak wyczerpana, że ledwo kontaktowałam.
Większość nocy przebimbałam się półsennie na różnych kanapach i fotelach, zatańczyłam do zaledwie dwóch kawałków, a resztę energii strawiłam na śpiewanie aż do ochrypnięcia "Don't cry for me Argentina", z transylwańskim akcentem.
Takiego spadku formy się nie spodziewałam. Ogólnie, cały ten rok spędziłam dość spokojnie, a już jesień szczególnie. Żadnych tańców, niewiele imprez, no inercja i wyciszenie.
No to miałam za swoje, za to zakonnicze życie- godzina ledwie czwarta, a ja ledwo żyłam. No i w sobotę odpadłam przed 6, co za hańba..
Ale w ciągu konwentu pograłyśmy konkretnie w remika, śpiewajac przy tym szanty i popijając rum- ale, rum, mój Cthulhu.... Cóż to był za rum *_*  Były tradycyjne tosty u Białego, i ochrypłe śpiewy przy różnych innych okazjach. Było godnie- choć pod znakiem przeogromnego zmęczenia. W nocy z niedzieli na poniedziałek spałam 12 godzin, nim wreszcie sama z siebie się obudziłam.
Na przyszły rok obiecuję sobie solennie zacząć się przygotowywać już latem. Tańce, hulanki, budowanie wytrzymałości organizmu, żeby nie było znowu tak, że w Mirrorze puszczą wyśmienitego minimala, a ja będę mogła co najwyżej kiwać rytmicznie głową XD
A szczególnie dwie przyszłoroczne konwencje zapowiadają się bardzo dobrze. Na jedną nawet byłabym w stanie coś przygotować. Jak już się wyśpię XD
Byłam też niepocieszona, bo oba pianina w hotelu były straszliwie rozstrojone i zmaltretowane. Możliwość zagrania na innym intrumencie, niż własny, jest nie do przecenienia, więc jeśli ktoś ma pianino, a pozwala mu upaść do takiego nędznego stanu, zasłużył na baty. Choć był to również pewien rodzaj wyzwania dla palców; bo kiedy grasz, i klawisz, którym powinno być, powiedzmy, d, wygrywa coś pomiędzy dis a e, palce automatycznie przeskakują na klawiszach, szukając właściwego dźwięku. A w tym momencie trzeba się zmusić, żeby grać tak, jak ręce pamiętają, a nie tak, jak ucho dyktuje; bo przy rozstrojonym pianinie i tak się nie da i tak się nie da.
Ale za to, zasiadłszy po powrocie do pianinka, zachwyciłam się jego dźwiękiem. Jaki piękny, jaki czysty i głęboki- tak, rodzinnego pianina, które od trzech lat nie widziało stroiciela, a mimo to biło na głowę te dwa biedaki z Drejka.

Tymczasem rzeczywistość ponordconowa okazała się jeszcze bardziej parszywa, niż zazwyczaj, bo po odpaleniu pracowej skrzynki odkryłam cztery maile od Japonki, z którą pracuję, w tym dwa tak słodko-wredne i najeżone szpileczkami, że byłam roztrzęsiona przez resztę dnia.
Praca, którą wreszcie polubiłam, Która sprawia mi satysfakcję, W którą się naprawdę angażuję- i takie coś?
I znowuż- zarazą, zatruwającą mi dni, jest -ponownie- Japonka. Co ja mam z tą nacją? Jakiś karmiczny payback??  Po diabła ja poszłam na te konkretnie studia?
Dlaczego nie studiowałam florystyki albo już nawet tych cholernych wzorków?
Mam ochotę wystrzelić się w kosmos. Nie czuć, nie myśleć, nie być.
Choleeeera, no. O, resztka wiśniówki w manierce -_-
Byle do Pyrkonu. A potem w kosmos.

środa, 5 grudnia 2012

Wewnętrzny dygot myśli

Mam Reisefieber.
I to większe, niż dwa miechy temu, kiedy leciałam do Japonii XD
Bo Nordcon.
Bardzo dziwne; cieszyłam się na ten konwent tak bardzo, że aż mogło to budzić zawiść bogów, a teraz, jak o nim myślę, widzę wszystko w barwach nocy.
Nie, to nie AnnRice'opodobna poetyka, diamenty gwiazdy na czarnym aksamicie nieba, and all that jazz: naprawdę, w tej chwili mam wrażenie, że przez cały czas trwania N-conu będzie panowała noc.
---
Właściwie, jeśli, tak jak na poprzednim, będę chadzała spać o 7-8 rano, a wstawała o 15, no to rejczel XD

Idę się pakować. Może jak wszystko będzie przygotowane i sprawnie w walizce upchnięte, wyluzuję,.

niedziela, 2 grudnia 2012

Przed Nordconem

Oficjalnie strój na Nordcon mam gotowy.
Poza piżamą, którą się zajmę (czytaj: zajmie się moja mama, bo do tego trzeba maszyny, a ja łamię ostatnio igły :/) we wtorek.
Ale cały strój: obie koszule, obie spódnice, kubrak, buty, dodatki (ten element był zbierany najpilniej i z największą przyjemnością :P), a także włosy.
Tak, znów mam dredy.
Trochę mnie niepokoi, jak bardzo wyczekuję tego Nordconu, jak bardzo się na niego szykuję i cieszę. Doświadczenie uczy, że im bardziej obiecująco konwent się zapowiadał i im bardziej nań człek czekał- tym bladziej wypadał (oczywisty efekt rozpalonych nadziei i oczekiwań, wiem, but still...).
Najmilej wspominam Nordcona post-apo :) Ach, co to był za bal...
A najsłabiej?.. Nii, nie mam takich wspomnień po tym konwencie :D
Ale były lepsze i jeszcze lepsze. Mam nadzieję, że tegoroczny będzie w grupie drugiej :)

A potrzebny był mi dzień, jak dzisiaj, potrzebny...
Wstać rankiem- i to takim rankiem, co do rankowatości którego zgodziłby się nawet (średnio) wymagający "świetlik", co to kładzie się spać i wstaje z kurami. Zabrać się za stare pudła ze skarbami, bez sentymentów powywalać stare naklejki, notesiki z Czarodziejką z Księżyca (serio. Takie skarby trzymałam. Bo to swego czasu, panie dzieju... Towar deficytowy był. Kto miał, przedmiotem wielkiej był zawiści wśród fandomu :D), stare wizytówki nieistniejących już pewnie firm, zbiory kamyczków (XD) czy mocno sterane życiem plastikowe etui na komkartę O_o
Następnie wywlec wszystkie części stroju na N-con i podokańczać to, co wykończenia wymaga.
W przerwach pograć sobie na pianinie. Wyjść do sklepu. Napić się kawy. Pobawić sięz kotem.
Przez cały ten czas telefon milczał- w dużej mierze dzięki temu, że wyłączyłam mu dźwięk wczoraj wieczorem XD
Bardzo potrzebowałam takiego dnia, żeby naładować akumulatory.
Zdaję sobie sprawę, że będąc -połowicznym- freelancerem, powinnam chcieć wiecznie dzwoniącego telefonu, ożywionej wymiany maili, zleceń, możliwości, etc.
Ale ja mam jakiś mały rezerwuar energii, i taki nieustanny szmer komunikacyjny, natłok zdarzeń, obowiązków, zadań, mnie wyczerpuje do cna.
Nawet weekend we Wrocku nie uchronił mnei przed tym szmerem; praca dogoniła mnei nawet i tam.
Ja zaś co jakiś - niedługi- czas, muszę się wyłączyć z obiegu i iść się zregenerować. Totalnie zmienić tematy, otoczenie, powietrze, oderwać się od pewnych wątków, porzucić je, zapomnieć o nich na krótką chwilę.
Zresztą, w każdej dziedzinie tak jest; malując, trzeba odejść w którym momencie od sztalugi, przejść się po mieszkaniu/pracowni, czy choćby odstąpić kilka długich kroków w tył, żeby ocenić pracę świeżym okiem.
Ot, wróciwszy z Wrocka, siadłam do pianina, i- co za dziwo: kawałki, które dopiero ćwiczyłam, wprawkowo, przed wyjazdem, nagle szły mi rewelacyjnie O_O Palce niemal ślizgały się po klawiaturze, lekko, bez wysiłku- naturalnie.
Dobrze, że udało mi się zapanować nad zaskoczeniem, inaczej bez ochyby zgubiłabym rytm :D
Wystarczyły trzy dni z dala od klawiatury (no, prawie :D w "Schodach do Nieba" we Wrocku zdybałam pianinko :3 rozstrojone nieczko, ale dające dzięki temu niesamowity dźwięk, rodem z saloonu. Brakowało tylko porykiwań gawiedzi i fruwających nad głową stołków, ale nic z tych rzeczy. That be a fancy place :D)
Dziś troszkę wypoczęłam.
Od jutra aż do środy- praca.
A w czwartek- hej... there I be, with me precious--- :D