czwartek, 27 września 2012

Wahadło Newtona

Przedziwny był to miesiąc.
Pracy nie było, nie było, nie było... Inaczej- nie szukałam, nie szukałam, nie szukałam :P
Grałam sobie. Na pianinku. I tak dalej.
Wreszcie wystawiłam głowę z mojego przytulnego kokonu bezpieczeństa na ten zły, kanciasty świat, a zły kanciasty świat na-ten-tychmiast zakrzyknął: "O, tu jesteś! No to skoro wreszcie jesteś, to tak: najpierw..."
O_o
Przyjść tu, zrobić tam, pojechać ówdzie, popracować--popracować XD
Na co mam ochotę zrobić:


Nie, no cieszę sie, naturalnie. Tylko brak równowagi w przyrodzie jest nieco przytłaczający. Czuję się, jakbym otworzyła drzwiczki kredensu i dostała w twarz masą wody pod ciśnieniem XD I jakieś rybki tam pływają, i w ogóle. Akwalungi, ośmiornica.
Po miesiącach unoszenia się w bezkolizyjnej rzeczywistości, jakbym żyła w "Teardrop" Massivów, rzeczywistości, w której dni nie przynoszą stresów związanych z pracą (tylko inne; to innego rodzaju stres; nie obciąża tak czachy), nagle zrobiło się ruchliwie, hałaśliwie, telefon dzwoni, maile przychodzą, pojawiły się terminy i zobowiązania.

Ruch to życie. Zmiana to życie. Tak, tak, it's alive, I'm alive, got it XD
Naturalnie teraz właśnie mam ogromne ciśnienie żeby rysować i grać. A ile pomysłów!...
To pewnie ninja squad mojego wroga, prokrastynacji, prowadzi swoją dywersję.
Must----fight-----the urge------ XD

Poza tym, ja naprawdę nie mogę wyjść z zadziwienia, że wyjście z kokonu spowodowało takie zmiany; jako muzyczkę oczekiwania na połączenie w telefonie mam ochotę ustawić sobie poniższą piosenkę Pink Floyd:


Ale bez tonu pretensji, tylko z ogromnym, przeogromnym zdumieniem.

poniedziałek, 24 września 2012

The missing piece

Czas nagle nabrał animuszu, przyśpieszył i jał przechodzić z marszobiegu w galop.
W ciągu najbliższych dwóch tygodni mam masę rzeczy do przygotowania i ogarnięcia, i oczywiście teraz zaczynają wydzwaniać: wolontariusz, marudny jak małe dziecko, chcące, żeby się z nim bawić; sklep, w którym zamówiłam buty, a który wlasnie teraz zakomunikował, że dotarły i będą na mnie czekać tylko kilka dni; znajoma, żeby na wczoraj oddać jej książkę, bo nagle jest bardzo potrzebna; koordynator mentorów- żeby się spotkać i pouczestniczyć w regularnej partyjnej, nudnej jak flaki z olejem naradzie, itd.itp.
Mam ochotę wyłączyć na kilka tygodni telefon, niestety nie mogę- jakiś jeden może okazać się ważny. Więc tylko przełykam przekleństwa i dziś jeszcze tylko ofiaruję ludziom trochę czasu, a potem niech spadają na drzewo.
Postaram sie niebawem ogłosić wszem i wobec, żeby z pierdołami poczekać do połowy października.
Z mojej strony to ostatnia pierdoła, na jaką pozwoliłam sobei poświęcić czas- wyciskająca łzy historia przyjaźni smoka i zombie :D
Over & out.

piątek, 21 września 2012

De(s)cent talks

Rozmowa z moją mamą:
Mama: Bolą mnie oczy.
Ja: Ojej, a od czego?
Mama: Od jakiegoś czasu.
Ja: XD

Mama vs. telewizor.
Telewizor: Eksuhmacja ofiar katastrofy smoleńskiej, blabla...
Mama, filozoficznie: No tak, jesień to czas wykopków.

Sesja "Descenta"
Dramatis personae: ja, Aga, Cyprian i Bleys.
B.(wróciwszy z łazienki, gdzie jest waga): Dalej chudnę, już teraz spadłem do (...)
C.: No, mój rekord tego lata to był do (...). Ale teraz znowu wróciłem do (...).
B.: Widzisz, mi pomaga, jeśli blablabla...
Ja, po trwającej chwilę zawieszce, do Agi: Może pogadamy o felgach i kołpakach?...
:D

A oto- true story. Descent- wielkie interludium, które było równie piękne i epickie, jak filmik pokazuje. A ośmornica była straszna :D

czwartek, 20 września 2012

Rękoczyny :D

Kot zabiera mi fotel >_<
Ostatnio tak jej się porobiło...Pcha się, klusek jeden, i nawet jeśli przez chwilę damy radę siedzieć na nim obydwie, kiedy ja wstanę- po herbatę, telefon, chusteczkę, cokolwiek- i próbuję usiąść z powrotem, odkrywam, że kot ze zwiniętej kulki przeistoczył się w magnata foteli, arystokratę przestrzeni.
Koniec końców Koyot śpi rozwalony jak baleron na 3/4 powierzchni fotela, a ja siedzę na brzeżku XD Something's wrong with that picture...

Obrazek.
Nie wyszedł tak, jak sobie zaplanowałam, co generalnie oznacza porażkę na całej linii; ale, slowly but surely, zdobywam z mozołem wiedzę o maźganiu w wirtualu.
Główny problem to---kontrola.
Jeśli chodzi o rysowanie, wychodzi na to, że jestem control freak, albo mam lekkie (?) OCD.
Dlatego nie czuję się w abstrakcji; nie ona jest dla mnie wentylem, przez które burzliwie można wyrazić emocje i przeżycia (taniec jest).
Nawet ucząc się szaleć z gęstą farbą i grubymi pędzlami w hoejskole, i tak na końcu zostawiałam sobie najlepszą część, czyli zawiśnięcie na sztaludze z nosem przy kartce i drobiazgowe cyzelowania detali.
Oczywiście, mówiąc detale, mam na myśli rzeczy, będące istotnymi detalami dla mnie XD Typu cień na skroni czy pomiędzy pasmami włosów.
Próbuję się teraz przymusić do, jakby to ująć, zluzowania pędzla. Ale nim się spostrzegę, już wyostrzam brzegi, upycham plamy barwne w krawędziach lineartu, i generalnie- jestem sobą XD
Stąd ostre krawędzie tego elfa.
Jedyne media, w którym nie mam tego problemu, to te tradycyjne, szczególnie akwarela.
Ale trudno ją nazwać szaleńczym wyżyciem się malarskim; akwarele to łagodna i spokojna muzyka.
Jednak, spalony czy nie, rysunek mój; nie wyrzeknę się nawet brzydkiego dziecka, więc wrzucam. A co.



Ja zaś w zeszłym tygodniu byłam na warsztatach haftu kaszubskiego, i jakkolwiek niektórzy mogą się załamać, że dodaję kolejną rzecz do puli tych wszystkich, które chcę robić, zamiast skupić się na jednej-dwóch, to powiadam wam: jeszcze mi podziękujecie, kiedy cywilizacja się rypnie i wrócimy do hubki i krzesiwa :P
Gdzieś w 3mieście odbywają się warsztaty przędzenia na kołowrotku i tkania, i też sie do nich przymierzam.
Właściwie...upadek cywilizacji, gdyby miał wyglądać tak, jak to przedstawiono w "Świetle wirtualnym" czy "Shadowrunie", mógłby być całkiem ciekawy.
Pod warunkiem, że się będzie miało kołowrotek, hubkę i krzesiwo XD
Z moim kołowrotkiem zrobiłabym furrorę :D

poniedziałek, 17 września 2012

Planszówkowanie

Siedząc na Dolnym Śląsku, śledziłam doniesienia znajomych o ich pełnym przeżyć i emocji życiu wśród planszówek, i na poły nie rozumiałam, a na poły zazdrościłam,. bo ewidentnie świetnie się bawili.
No i teraz sama wsiąkłam w szpony tego samego sportu :)
Gram co najmniej raz w tygodniu, a każda nowa gra to emocje, rozgrywki trwające do późna w nocy (raz nawet całą noc, aż do rana), i pogłębiająca się wiedza co do nikczemnych i przebiegłych sztuczek, jakimi system próbuje rozwałkować gracza i co gracz może na to.
...no dobrze, na razie ta moja "głęboka wiedza" pozwala mi ginąć malowniczo- nie dalej, jak w sobotę, moja postać spłonęła, kilka dni wcześniej została ubita przez wilkołaki, a jeszcze wcześniej- przez jednego z Przedwiecznych.
Ale i tak jestem zachwycona.
Pisano już o tym wiele artykułów, ale trudno przecenić wartość takiej rozrywki, jaką są planszówki.
Zatrudnia się swoją pomysłowość, inteligencję i wyobraźnię, przy tym poznać można lepiej ludzie, to, jak kminią, co na nich działa, co ich wytrąca z równowagi, etc.
Co ważniejsze- spędzasz czas z przyjaciółmi, rodziną, ludźmi, przebywanie w towarzystwie których jest już frajdą samo w sobie. Wyłączasz komputer, wychodzisz z domu, i zanurzasz sięw inny świat.
Piękne, naprawdę piękne.
---Nawet jeśli sie co jakiś czas ginie widowiskowo i z przytupem XD
Właśnie dla takich między innymi rzeczy zależy mi, żeby pobyć sobie w Trójmieście.

To nie jedyna rzecz, w która ostatnio wsiąkam.
W związku z moim powrotem do nurtu japońskiego, postanowiłam odkurzyć regał i przeczytać wreszcie jakieś mangi z tych----dziesiątków tomów, jakie przypłynęły za mną z Japonii (no, o Seimeiu większość przeczytałam. I "Paradise Kiss".).
Jeden taki tomik zabrałam sobie do torebki, jadąc do Sopotu- pół godziny jazdy, sporo da się przeczytać.
I teraz- jak to jest, że jedyne brzydkie słowo, na jakie człowiek pozwoli sobie w konwersacji, pada zawsze w momencie, gdy z nagła cichnie muzyka?
I jak to jest, że niewinna- zdałoby się- manga o samurajach (narysowana współczesną, lekką i dynamiczną kreską, pełna elementów komicznych, ale wciąż-o samurajach), będzie miała jedną, jedyną SCENĘ, i ja na tą scenę trafię akurat w miejscu publicznym, siedząc plecami do drzwi, przez które nieustannie ktoś przechodzi?
To musialo być śmieszne, swoją drogą; siedzę sobie, czytu czytu, rozlega się szurgot otwieranych za mną drzwi, przewracam stronęizamykamodrazumangę :D
Ale bo to było....duże było. I sugestywne. W sumie---nic dwuznacznego, raczej bardzo jednoznaczne XD
Man~ było blisko. Jeszcze by ktoś zobaczył i na pewno by zabrał :D
Ech, ci Japończycy...

niedziela, 9 września 2012

Zdziwniej i zdziwniej.

Prawdę napisała Emilka D., twierdząc, że "Ból rozciąga czas w nieskończoność".
Na szczęście ten ból jest jedynie fizyczny, co nie przynosi mi jednak jakiejś nadspodziewanie wielkiej ulgi. Dręczy mnie podejrzenie, że moja dentystka niechcący złamała mi szczękę (w kilku miejscach, oceniajac po natężeniu bólu) po czym dobrodusznie zaleciła mieć Ibuprom pod ręką.
Od piątku zjadłam całą paczkę.
Dlatego też ten tydzień, tak obfitujący w wydarzenia i spotkania -planszówkowałam, wychodziłam (z siebie), znalazłam sobie dwie prace, ale nic granitowego- aż do czwartku, nagle zwolnił tempa jak kamień ciśnięty do wody. Miałam dzięki temu czas, żeby sobie podumać i powyciągać różne filozoficzne wnioski z różnych zaobserwowanych sytuacji...
Chcecie posłuchać?
Za późno, nie ma w okolicy nikogo, kto by mnie powstrzymał :D

Teza 1: Jest równowaga w naturze.
Uzasadnienie: ilość durnych, naprawdę boleśnie durnych, głupowatych facetów na świecie zdaje się rownoważyć (a przynajmniej miejmy taką nadzieję) ilość mądrych, przenikliwych, nieskończenie cierpliwych kobiet.
Naprawdę, nigdy nie słyszałam, żeby kobieta o sobie mówiła, z całą swadą i przekonaniem, że jest ponadprzeciętnie inteligentna i nie żartowała w tym samym czasie.
Albo żeby potrzebowała nieustannie udowadniać, że jest sprytna i myśląca, bo---to przecież oczywiste jest. A wykrzykiwanie tego raz po raz udowadnia coś zgoła przeciwnego.
I bywa tak, że widzę przechwalającego się mężczyznę, która nie może wyjść z zachwytu nad samym sobą i dzieli się tym zachwyceniem ze światem bez wytchnienia, nieustannie przy tym szukając sposóbów, by metodą prostych porównań udowodnić, że jest lepszy niż inny facet w okolicy. I tak stoją, stroszą piórka, kłapią dzióbkami i podskakują, a zawsze gdzieś nieopodal jest jakaś kobieta, która słucha tego spokojnie, wręcz obojętnie i często z uśmieszkiem, nawet jeśli linia peanów jednego z drugim sugeruje, że jej intelekt poza Cosmogirl nie wyszedł.
---ponieważ jestem egocentrykiem i większość z was mogłaby wysunąć niesłychanie błędne wnioski, śpieszę zapewnić: nie piszę o sobie :P Nie zastanawiałam się nad swoją (hyhyyy) mądrością czy przenikliwością, co do cierpliwości- tak, to jedno jest pewne: posiadam ją w ilościach mniej lub bardziej śladowych, w zależności od tego, jak bardzo mi na czymś zależy. Krewki ze mnie bywa człowiek i czasem zbyt łatwo daję się sprowokować.
Ale chyba dla własnego zdrowia, żeby mnie szlag nie trafił- spróbuję brać przykład z owych dziesięciu panien mądrych, bo naprawdę nie warto narażać zdrowia.
Kobiety są jednak bardzo specyficznym stworzeniem bożym. Zupełnie inne priorytety, inne kategorie myślowe. I jakieś tajemne techniki zachowania spokoju w sytuacji, kiedy ja dostaję piany i miałabym ochotę wrzucić wiadro na głowę jednemu durniowi z drugim.
No co, I'm allergic to bullshit.
Skąd to buddyjskie wyciszenie, ta spolegliwość, autentyczne przekonanie, że nie warto się szarpać? Bo nie warto, fakt. Co nie zmienia faktu, że ja rozglądam się za wolnym wiadrem do rzucenia.
I choć zawsze prychnięciem zbywałam złośliwe feministyczne rysuneczki i karykatury, pokazujące mózg męski jako gładką kulę z dwiema przegródkami w środku, zaczynam się zastanawiać, czy ci inteligentni faceci, których ja znam, nie są jakimś cudem natury lub zupełnie nowym gatunkiem człowieka.
Nachodzą mnie wątpliwości ilekroć natężenie podskakujących, gdaczących kogutków w okolicy rośnie.
Jeśli to oni stanowią większość----jesteśmy zgubieni.
Kartagina powinna zostać zburzona.
There's no hope XD

Teza 2: Natura jest pokrętna i pokręcona.
Uzasadnienie: bo w drugą stronę teza 1 zdaje się nie działać :P

Wniosek: Mężczyźni są dziwni.    Kobiety są dziwne.     Natura jest dziwna.


*post te nie ma być w żaden sposób ofensywny, tylko refleksyjny. Należy przy tym pamiętać, że ostatnio żywię się głównie produktami farmakologicznymi, i gdyby stworzono jakiś piszczący czujnik do mierzenia natężenia tego typu środków w ciele, mój organizm wygrywałby kuranty.
Co nie zmienia faktu, że-> patrz Wniosek.

środa, 5 września 2012

When I get outta here..

Zadziwia i przeraża mnie bezduszność w polskich urzędach.
Panująca tam nieludzkość.
To tak, jakby kiedyś, u zarania, szef wszystkich szefów przyszedł na szkolenie zasadnicze dla urzędników i powiedział: "Trzeba ustalić, jaką formę przyjmą nasze urzędy. Miałem państwu przynieść autorskie materiały szkoleniowe, ale okazuje się, że jeden gość już napisał podręcznik, niejaki Kafka, więc co się będziemy. Kopie znajdą państwo na swoich biurkach. Przestudiować- wcielić. Dziękuję za uwagę."
Naprawdę, zaczynam myśleć mściwie, jak by to było, gdyby Gdańsk nie należał do Polski. Tylko do takiej Danii, na przykład- był moment w historii, kiedy szanse na to były spore.
Tak, MIMO mojej opinii o Duńczykach- tam jednak da się żyć. Człowiek nie jest traktowany co i rusz jak oszust i bandyta, potencjalny przestępca, który po nocach nie śpi, tylko knowa i planuje, jak by tu złamać prawo o poranku (ale po drugiej kawie).
Wiem, że ngdzie nie jest idealnie.
I tak, nadal lubię surrealizm.
Może jednak nie wtedy, gdy ten się odwraca o 180 st. i odgryza mi głowę XD.
Zaprawdę, w polskich urzędach gnieździ się zuo. Nie hollywoodzka tandeta z długimi kłami i czerwonymi ślepiami (choć ta jedna urzędniczka dzisiaj...brrr), zionąca siarką, ale takie autentyczne.
Obojętność. Pycha. Pogarda. Małostkowość. Poczucie wyższości wobec ludzi.
Czy ci urzędnicy zdają sobie sprawę, jaki bat na siebie kręcą?...

W każdym razie instytucja Urzędu odrzuciła mnie jak corpus alienum urzędi :P Nie jest mi pisane figurować, czy istnieć na zbyt wielkiej ilości papieru. Tyle starań, tony papierzysk, kursowania w te i nazad, oczekiwania w kolejkach- na nic.
I teraz zagadkowa rzecz: dało mi to niesamowite poczucie wolności. Ulgi.
Tak, bezduszność nadal wkurza i mam nadzieję, że ci ludzie dostaną to, na co zasłużyli.
Ale sama czuję powiew swobody; nic mnie tu nie trzyma. Mogę iść za jakąniebądź gwiazdą, w poszukiwaniu czegoś, jakiegoś miejsca, gdzie będzie miło :)
Może tam, gdzie mnie jeszcze nie było? Takich miejsc jest sporo.

A dziś śniła mi się zagłada.
Ta sama, co zawsze: wielkie tsunami, połykające wszystko bez śladu. I ja czekałam sobie nań ze spokojem, bo znalazłam tych, których miałam w tłumie znaleźć (plus rakietki do badmingtona -_-) Więc to był raczej dobry sen- badmington jest zdecydowanie nie do przecenienia :P

sobota, 1 września 2012

Addictions

Nic tak nie pobudza do życia, jak nowy zapach.
Jakoś tak człowiek się czuje....nie wiem: nowy początek? Świeży start?
Dorwałam jeden; nic super markowego, ot- "Jam" Pumy, ale bardzo----- mój. Co za ulga- wreszcie znaleźć jakiś nowy "swój" zapach, po latach używania "Secret Wish" (choć wczorajszy wypad na miasto okazał się bardzo owocny, bo znajoma pachniała bardzo sympatycznymi Diamentami Armaniego, które nieniejszym teraz zamierzam przetestować na sobie :])
Nadal kocham Ankę Sui, ale ileż można polewać się jednym i tym samym (dobra, gdyby to był "Król Słońce" Dalego to bym nie narzekała :P)
Dziś ultra świeżo i nowo się nie czuję, właśnie postanowiłam spędzić cały weekend na ziołowych herbatkach i ostropeście, pozwalając wątrobie trochę się zregenerować- co będzie trudne, zważywszy, że i dziś i jutro czekają mnie spotkania towarzyskie, rauty i przyjęcia, czy też- ależ to słowo mi obrzydło- imprezy.
Ale przy herbacie też się da :D
Tym bardziej, że wczoraj, wygrawszy już (wyjątkowo) w Carcassone, spróbowałam sobie delikatnej, smakowej yerby i to było dobre.
Ba, pociągnęłam łyczek, wróciłam do rozmowy, a po chwili wzrok i ręka automatycznie powędrowały do tykwy i znów ukradłam łyczek.
Zaczynam rozumieć, jakim cudem ludzie się uwalniają od potrzeby picia kawy i herbaty, przerzucając całą siłę uzależnienia na yerbę.
Jednakowoż przeczytałam również, że picie yerby wzmaga ryzyko zachorzenia na raka jamy ustnej i przełyku, więc zostanę przy moich herbatkach z trzy ziółeczek :D

Ja tymczasem dorobiłam się ucznia i przyszło mi wreszcie pożałować faktu, że bazgroliłam po wszystkich swoich materiałach uczebnych. Teraz bowiem czekają mnie długie, żmudne i mało pasjonujące sesje z gumką i pędzelkiem do omiatania...yy..ścierek? Tego, co wynika z wymazywania gumką ołówkowych bazgrołów w ilościach przemysłowych.
Joy -_-
Dobra, wracam do równie pracowitego zmywania lakieru z paznokci- na wesele znajomych Kasia poczyniła mi i Fasolce prawdziwe arcydzieła na pazurach, ale, po tygodniu obnoszenia owych z dumą, musiał nadejść ten moment, by usunąć wszystkie kwiatki i dżety i spotkać się z nagą rzeczywistością.
A to moje nowe odkrycie muzyczne, Kelly Clarkson. Nic super ambitnego, ale bardzo przyjemne.


A to jest widok, który czasem widzę zaraz o poranku, uchyliwszy powieki:

Zawału można dostać. Nie wiadomo- planuje zabijać, czy cos znacznie gorszego.
I niech mi ktoś jeszcze powie, że mój kot to nie jest szatański ninja z piekielnych wymiarów... -_-'