wtorek, 23 kwietnia 2013

Przygotowania do KFW

Rozmawiając ostatnio z W., zażądałam kolejnej edycji Krótkiej Formy Winnej; mam wrażenie, że W. odniósł się do tego bez entuzjazmu, ale przyznaję, że po rzuceniu tego karkołomnego pomysłu, sama nie zajęłam się kwestią z jakimś nadzwyczajnym zapałem.
Prawdę mówiąc, jakoś zapał ze mnie uleciał w niedzielę wieczorem; do czegokolwiek. Widno perspektywa pracującego tygodnia mnei tak przymuliła i postanowiłam lenić się na maksa, na zapas.
Podjęłam jednak pewne próby dziś, zaczynając od wylosowania trzech przypadkowych rzeczowników, z dwóch różnych książek.
Niestety nie pamiętam, jak to się robiło, czy się dźgało palcem w kartkę na ślepo, czy jak, dość że pierwsza trójka to:

- poparcie, procent, wywrotowy

a druga:

- jasny, chochlik, cztery.

Czyli albo będzie proza polityczna albo "Sto demonów na mojej zasłonie" all over again :/
Potrzeba mi inspiracji.
A ta forma winna musi z konieczności być bardzo, ale to bardzo krótka. Na jedną stronę nawet, a maksymalnie na trzy.
Tylko temat wymyśleć...

niedziela, 21 kwietnia 2013

Mój jazz...

Pierwsze zajęcia z jazzu za mną.
Ogromnie lubię tańce z puli jazzowych. Broadway jazz, street jazz, funky jazz, modern jazz... Ruch tam jest piękny, płynny, ale mocny, wyrazisty, ale miękki.
To przedziwne, ale gdybym miała opisać ruch ciała w tańcu jazzowym, i porównać go z innymi tańcami, musiałabym sięgnąc po takie słowa, jak synkopa, czy punkty węzłowe.
Jazz ma w sobie wyrazistość i przepiękną dynamikę, podczas gdy taki np. West Coast Swing to dla mnie taneczny odpowiednik pointylizmu.



Dziob dziob dziob, kropeczki. Tak i Weście- dryb dryb dryb, przebiera sie drobno szkitkami, bez ni jednego dłuższego albo bardziej zamaszystego kroku, dającego przestrzeń, oddech, ciekawą przeciwwagę dla poszatkowanego w równe kąski rytmu. Owszem, czasem zawija się stopą czy kolanem, ale tak o tyle o ile, wszystkie członki przy sobie, w miarę zwartą i zamkniętą trzymające postawę; kroczki wymierzone po równiutko, wpasowane w rytm jeden do jednego... Jak równe kropki farby na obrazach Seurata.
Z kolei we flamenco zbyt dużo się dzieje przy stopach, siekających podłogę drobno i gęsto, podczas gdy ramiona to długi, sztywny, wyprężony ruch. Brak mi w tym równowagi. Na dole szatkowanie kapusty, na górze parada wojskowa z trombitami- no nie czuję tego.
Jest, oczywiście, wiele tańców, gdzie ten ruch jest potoczysty, giętki i elegancki, nie tracąć przy tym swobody; ale jazz... Jazz jest dla mnie wśród najlepszych.
Jeśli West to pointylizm, jazz to sztuka zdecydowanie współczesna; wektory, na przykład?



Tyle tam pięknych ruchów, żałuję, że zajęcia są zaledwie raz w tygodniu.
Dziś, zjadłszy ze znajomymi obiad na mieście- uroki Weekendu za Pół Ceny :P -, wybrałam się do centrum handlowego- a ci, którzy wiedzą, że nie przepadam za takimi przybytkami, zrozumieją niewątpliwie, jak doniosłe to wydarzenie- i kupiłam sobie śliczną koszulkę w odcieniu błękitu Thenarda (ha), żeby uzupełnić swój jazzowy strój.
Choć nadal rozważam zaopatrzenie się w bambusową laseczkę i kapelusz ze słomki, żeby w stosownym momencie zrobić "Tiri tiriti ti- pum" :D

środa, 17 kwietnia 2013

Bazgru bazgru

A se tu też wrzucę, a co :P



wtorek, 16 kwietnia 2013

All fruits ripe

Dawno nie pisałam, ale kiedy parę osób pytaniem o przyczynę tego stanu uświadomiło mi, że jednak ktoś tu czasem zagląda, nabrałam nieco motywacji.
Niestety- ja lubię, żeby po drugiej strony mojej "twórczości", czymkolwiek by ona nie była, znajdował się jakiś odbiorca.
Brak odbiorcy- brak chęci do działania, pomysłów, powera, etc.

Parę tygodni temu byłam na warsztatach tańca Bollywood. Piosenka była zacna, tłum, ściśle wypełniający przestrzeń niewielkiej salki, już znacznie mniej zacny, ale było zabawnie, poza tym dzięki trafnie udzielonej odpowiedzi na przemyślne pytanie "Jakie jest święte zwierzę Indii" (no, tak naprawdę pytanie brzmiało "Jakie jest święt...", kiedy wystrzeliłam odpowiedź, ale czas był w owym momencie kluczowy) wygrałam wejścówkę na dowolne jedne zajęcia.
Wybrałam tribal fusion.
Nigdy tego nie tańcowałam, niby człowiek widzi, że się tam tak wiją i tyle, ATSa się nieczko spróbowało- ale postanowiłam spróbować porządnej lekcji tribala.
No więc- owszem, w pewnym momencie każdy ruch człowieka zaczyna wyglądać płynnie i giętko, ale wciąż podejrzewam w tym ogromną rolę inercji. Bo na poziomie świadomym to jest to po prostu czysta groza i walka z materią oraz zakorzenionymi przez lata egzystencji nawykami ciała.
Zrobić krok, otworzyć klatkę piersiową, prawa ręka do przodu - łokieć w dół, dłoń palcami w górę- i shimmy, krok w tył, zamknąć klatkę, podwinąć biodra, prawa ręka ku sobie, dłoń płaski, lewa do przodu, palce w górę, łokieć w dół, i shimmy...
Shimmy okazało się właśnie moim Waterloo.
Chodzi o to, żeby biodra sie cżłowiekowi trzęsły, jak figurka na sprężynce ustawiana przed przednią szybą  samochodu, niezależnie od tego, jaki ruch się w danym momencie wykonuje. Nawet wówczas, jeśli nie stoi się akuratnie na ziemi, a przynajmniej nie obunóż- ma być figurynka na sprężynce. 
Efekt był taki, że kiedy padało hasło "shimmy", ja osiągałam wygląd cżłowieka dotkniętego chorobą Parkinsona. Kiedy jeszcze do tego zaczynała się kręcić głowa, wyglądało to jak tańczący Sharukh Khan.
Klasa. Do tego powinnam zacząć wykrzykiwać coś w rodzaju "I had the dream.." :D
Co nie zmienia faktu, że taniec ten ma w sobie dużo uroku- jak już się go opanuje.
Wdzięczny, płynny krok w tył, biodro do góry, ku sobie, skręt biodrem w przód- i shimmy.
Tak, jesli na sam opis zaczęliście odczuwać rodzącą się rwę kulszową, znaczy, że dobrze to sobie wyobraziliście.
Choć coś musiałam robić źle, bo pod koniec zajęć zaczał strasznie mnie boleć krzyż; myślę, że mój kręgosłup nie jest przystosowany do tego, żeby go zwijąc jak wypraną skarpetkę. W którymś momencie jedyne, o czym marzyłam, to ukucnąć sobie na ziemi, nie odrywając od niej pięt, i tak trwać, dopóki wszystko to, co się pospinało w grzbiecie, się----no, nie porozpina.

A w tym tygodniu wreszcie rusza grupa jazzowa. Jazz zapowiada się dobrze, no i jest już o połowę nazwy bliżej mojego upragnionego street jazzu, którego neistety w 3mieście nikt chyba nie uprawia.
Strasznie chce mi się tańczyć, działać, grać w badmingtona. W dodatku w słuchawkach często mam Prodigy, a muzyka tej kapeli wywołuje we mnie chęć podskakiwania -_-
Naprawdę; słyszę pierwsze konkretne łupnięcie w "Smack my bitch up" i mam ochotę podskoczyć. A potem da capo al fine- zabawnie by było, gdybym postanowiła się dostosować i tak np. szła do pracy :D Skacząc.
Czasami mnie dopada taka fala silnej, pozytywnej energii, wtedy nawet jeśli słyszę muzykę, dobrą do bardziej wymyślnych ruchów, ja po prostu skaczę jak piłka. Im lepiej sie dzieje- tym częściej mam takie energetyczne zwyżki. A teraz czuję się jak nowo narodzona- w końcu wiosna. Na wielu różnych poziomach.
Wierzcie mi lub nie- toksyczni ludzie to potworna rzecz. Są jak tapeta ze związkami arsenu- człowiek nawet się nie zorientuje, kiedy wypadną mu wszystkie włoski, a skóa niepokojąco ściemnieje. 
Dopiero jak się pozbędzie toksycznego wyziewu i dochodzi do siebie, widzi, jakim ohydnym podlegał wpływom.
A ja teraz czuję się coraz lepiej i lepiej :) Shimmy shimmy.