poniedziałek, 27 maja 2013

Gorączka

Mam, słuchajcie; mam *_*
Kwadrans temu "Leśna śmierć" uzyskała ostateczną formę muzyczną (chodzi o akompaniament, linia melodyczna, którą wymyśliłam wczoraj, się nie zmieniła).
Pół dnia dziś szukałam tej melodii; jakieś lekcje po drodze były, sprawy do załatwienia ze szkołą, obiad, inne pierdoły. Załatwiłam; skradły mi sporo światła dnia, sporo czasu, kiedy mogłam grać.
Teraz jest wpół do jedenastej, a ja piętnaście minut temu uzyskałam efekt, o który chodziło; który powinnam teraz ćwiczyć i ćwiczyć i ćwiczyć, żeby móc to zagrać śpiewająco.
Dosłownie.
A sporo czasu strawiłam na ozdobną wersję, jakieś trele i fikołki, gęste i bogate pasmo akompaniamentu, które okazała się totalnie błędną, chybioną uliczką.
Nie do tej piosenki. Tu musi być akompaniament wyrazisty, owszem- ale prosty. Cała jego chropawość, jego smaczek, ma się zawierać w synkopowym rytmie i czarnawych, złowieszczych nutach, które pojawiają się w trzeciej strofce. Żadnych zawijasów i naćkanych wszędzie palcówek.
Potrzebuje porządny keyboard. Najlepiej to by było mieć dobre elektroniczne pianino- ale na tych, zdaje się, nie można robić nagrań, zatem- keyboard. Ale taki porządny; gdzie też podłączę sobie słuchaweczki, ustawię dźwięk fortepianu- który bedzie brzmiał zbliżenie do fortepianu, a nie jak konająca żyrafa- i będę mogła grać w nocy. Bo wtedy wreszcie mam względny spokój od tego zgiełkliwego świata, który ciągle coś ode mnie CHCE XD
Ja wiem, te utworki to nie jest mistrzostwo świata; no i co. Moje :P
I raz na jakiś czas zdarza się ta chwila, kiedy mam ochotę z pełnym dumy sercem i z podziwem powiedzieć sobie: jestem zajebista :D
Jutro mi przejdzie, więc chwytać chwilę, póki ciepła XD


niedziela, 26 maja 2013

Śmierć leśna

Dziś, praktycznie z marszu, brzdąkając sobie od niechcenia na pianinie i wgapiając się chciwie w wybrane wiersze z ulubionego tomiku ("Strofy z dreszczykiem"). ułożyłam melodię do wspaniałego wiersza, który już kilkakrotnie przyciągał moją uwagę, a który wreszcie D., podczas zesżłoweekendowego byczenia się na łące, stanowczo mi wskazała jako kolejny cel moich muzycznych prób i starań.
Maria Czerkawska. To była wspaniała, pełna pasji poetka; zwana poetką lasu. Można znaleźć niektóre jej wiersze miłosne (http://milosc.info/wiersze/Maria-Czerkawska/Milosc.php ), ale tak poza tym niewiele jest jej utworów na sieci, a "Śmierci leśnej" próżno szukać.
Dlatego też przepiszę tu cały tekst; może kiedys ktos będzie go poszukiwał, albo będzie potrzebował tekstów w tak namacalny, pełnowymiarowy, organoleptycznie odczuwalny sposób przedstawiających las. Czytam ten wiersz i czuję zapach nagrzanej słońcem ściółki leśnej...

"Śmierć leśna ma oczy zielone,
Z połyskiem zachłannym gęstwiny,
Śmierć leśna ma rude warkocze
i nogi wysmukłe dziewczyny.

Twarzyczką pociągłą i bladą,
Czerwoną zagadką ust kusi;
Rękami smagłymi, silnymi,
Przyciagnie, owinie, zadusi.

Śmierć leśna ze żmiją na piersiach
Na ścieżce w gorące dnie leży...
Śmierć leśna z jastrzębiem nad głową
Nie wiedzieć, skąd nagle uderzy.

Zza wilczej błyszczącej jagody
Do dzieci uśmiecha się czule
I kwiatów klejnoty układa
Na bagien bezdennej szkatule.

Zakrada się krokiem łasicy
Do gniazda miłosci szczęśliwej,
I sarny nagania złociste
Pod drzewa, gdzie stoi myśliwy.

Śmierć leśna zna piły chimery,
Nad głową nachyla się drwala,
i z lekkim skrzywieniem usteczek
Kadłubem go jodły przywala.

Zaszywa się w jary przepastne,
Jak dzika, spłoszona dziewczyna;
Paprocie, krzewiny i chwasty
na oślep podcina, podcina...

A w noce spękane od gromów,
Gdy drą się gałęzie jak pióra,
Z zygzakiem się łączy piorunów
Jej włosów czerwona wichura."

Melodia przyszła mi do głowy na kwadrans przed wyjściem na świętowanie Dnia Matki. Nagrałam swój chropawy śpiew na dyktafon, żeby nie zapomnieć, ale w tym momencie też zapamiętałam wiersz. Niebywałe; wystarczy mi muzyka, żeby słowa wskoczyły na swoje miejsca w komórkach pamięci. Gdybym miała ten sam tekst wydeklamować, zapewne następowałyby spore przerwy techniczne na przypomnienie sobie poszczególnych linijek i słów.
I po raz kolejny- ułożył mi sie fajny kawałek, kiedy po prostu tak sobie,ot- pogrywałam cosik, bez żadnego szczególnego planu ni zamysłu. Niechcenie- to już o krok od niedziałania, wuwei, i nirwany. Juhu :P

piątek, 24 maja 2013

Zmęczenie materiału

Obejrzałam właśnie niepokojące, wstrząsające wręcz nagranie, gdzie wywiadu udzialał człowiek, który dopiero co zamordował przechodnia, tasakiem. Ciało leżało na jezdni, co jakiś czas chwytane ciekawskim okiem kamery, a morderca przedstawiał swoje poglądy na świat. Tłumek gapiów kręcił się na obrzeżach, ciekawość powstrzymywana barierą lekkiego strachu.
Przez moment również myślałam, że to może jakiś szokujący manifest albo happening; te dłonie, calutkie pokryte krwią, tasak, którym mężczyzna wymachiwał.
Ale nie. Tam, na jezdni, leżał trup człowieka, który kilka chwil wcześniej został tym tasakiem zmasakrowany.
Mogliśmy to zobaczyć na filmie, kilka minut po wydarzeniu.
Co się dzieje z tym światem?... Niedługo naprawdę będziemy mieli Igrzyska Śmierci.

Tymczasem codzienność robi się zajadła.
Kiedy osiągam odpowiednio wysoki stopień ogólnego wycieńczenia, to tak, jakbym jechała z górki na sankach. Z bardzo wysokiej i stromej górki, i nie siedząc wygodnie, a trzymając się kurczowa oparcia i powiewając z tyłu pojazdu jak flaga.
Ledwo ogarniam; stąd właśnie wizja mojego pokoju w takie dni.

Będę potrzebowała co najmniej jednego całego dnia wolnego (czyli jakiegoś wtorku), żeby pozbierać i posegregować wszystkie papierzyska, książki, biżuterię, kosmetyki, porozwalane po całej przestrzeni widocznej i niewidocznej.
Choć co za sens- wystarczy jeden poranek, by gehenna się rozpętała de novo XD

Muter uważa, że z pokolenia na pokolenie coraz mniej mamy odporności na pracę, na zmęczenie.
Być może w jakimś stopniu jest to prawdą. Ale też warunki się zmieniły; it's a brave new world,,.
Kiedyś, kiedy ludzie mieli pracę, była to w przeważającej cześci przypadków bezpieczna, pewna posada, gdzie i konkretna umowa, i świadczenia, i trzynastki, i emerytura czy przewidziany okres wypowiedzenia. Te opowieści, jak to się przychodziło, najpierw kawa i ploteczki, jakieś wyskoczenie na miasto w celu załatwienia swoich własnych spraw, równo po 8 godzinach- do domku, gdzie praca z człowiekiem nie przychodziła..
Teraz, w warunkach wolnego rynku, gospodarki o drapieżnym charakterze, masz tyle, ile wywalczysz. A czasami musisz powalczyć, żeby mieć chociaż tyle.
Jest to bardzo widoczne w przypadku wolnostrzelectwa, ale też w przypadku bardziej ukorzenionych form zatrudnienia. Przez wszystko przeziera niepewność.

Nadal jestem przeszczęśliwa, że jestem w Gdańsku; ale rutyna zaczyna uwierać, od miesięcy niczego nowego nie skomponowałam, co gorsza- wyjechałabym gdzieś, ale nie mam nawet pomysłu gdzie, zaś podczas przeglądania ofert lotniczych żadna nazwa, żadne miejsce nie budzi dreszczyku emocji.
Zresztą, co to za frajda- jechać samemu :/

niedziela, 19 maja 2013

A tak w ogole to nie cierpię wystąpień publicznych

Udało mi się przetrwać Noc Muzeów.
Złożyło się o tyle fatalnie, bo tegoż właśnei wieczoru toarzystwo siedziało w ogrodzie i raczyło się różnymi takimi, ja zaś wpadłam jak po ogień, chwilę się pocieszyłam miłą kompaniją, po czym- z nerwami nieczko ukojonymi Shmyetanka Ginem- pognałam na prezentację.
Ledwo weszliśmy do Galerii, pod zawiesistym, dyszącym zemstą niebem, huknęło, trachnęło i rozpętała się burza. Więc przynajmniej tyle: ja się nie wygrzewam w ogrodzie- nikt sie nie wygrzewa :D
Oczywiście, że były problemy sprzętowe; oczywiście, że nie było części potrzebnych mi do wywieszenia dodatków i wydruków; po wodę do zwilżenia gardła szłam do kranu w toalecie, i przez całą prezentację - 4 godziny- stałam, bo było mało krzeseł.
Ale i tak udało sie zacnie.
Przyszło sporo ludzi; później pojawiły się, naturalnie, fluktuacje w liczebności, ale to taka noc- ludzie zaglądają, przystaną, idą dalej. Ale wielu zostawało na dłużej, wielu wracało, niektórzy byli na całości.
Pojawiło sie, oczywiście, troche przebojowej młodzieży, pragnącej wykazać mi błędy, albo coś może innego udownodnić, ale ku mojemu zdumieniu- nie irytowali mnie wcale. Cieszyłam się, że uczestniczą żywo w prelekcji, poza tym niezmiernie uradowało mnie, gdy jeden człowiek został zauroczony moim kochanym gagaku- prosił nawet o powtórne włączenie Etenraku, i już za to polubiłam go serdecznie- a z kolei inny domagał sie dłuższego puszczania scenek z No i Kabuki.
W ogóle- teatrem trochę ludzi zabiłam. Najdłużej o nim opowiadałam, pokazywałam filmiki, zdjęcia- monitorowałam, owszem, cały czas wytrzymałość audytorium, ale nie zamierzałam odpuszczać, co najwyżej tylko łagodzić dawkę anegdotkami i pytaniami.
W którymś momencie poraziła mne myśl: zamieniam się w profesor Ż. :D
Co tam kaligrafia, ceremonia herbaciana, inne bzdety. Tu sie o teatrze mówi :D
Przygotowując się wcześniej do bardzo skrótowej pogadanki o muzyce japońskiej, znalazłam za to trochę nowych, ciekawych wykonawców.
I obawiam się, że jest źle, coś jest ze mną nie tak. To, co znalazłam, mi się podobało -_- Wszystko; i ta rockowa kapelka- która jest wcale przyzwoita, a wokalista ma fajny głos- i ten kolorowy pop.
Tak, wiem, wiem, to jest bardzo proste łupu-cupu, ale jest na maksa radosna, a teledysk jest zabawny. Podoba mi się i już.
A i tak najlepsze były Trufelki, i widziałam, że ludziom też się podobało. A to coś znaczy- dobra publika mi przyszła :) Pogadaliśmy o muzyce, ludzie dzielili się swoimi opiniami, zadawali ciekawe pytania- naprawdę aż przyjemnie takim ludziom coś opowiadać.
Uśmiałam się, kiedy przed puszczeniem ludziom pokazu slajdów z Visual Keiowcami, zapowiedziałam, że jak na zdjęciu sie pojawi jakaś kobieta, to powiem to przez mikrofon.
Zdjęcia lecą, ludzie patrzą pilnie, dosć szaybko zaczynają popatrywać na mnie- ja milczę; popatrują coraz niepewniej, to na ekran, to na mnie- ja nic. W końcu przy kolejnym zdjęciu ktoś nie wytrzymal, i rzekł głosem podszytym protestem : "Ale to...?".
"Nadal nie jeste kobieta" odparłam gładko.
Na widowni- radość. :D

J-rock:


J-pop :D



Trufle:

wtorek, 14 maja 2013

Crazy time

Uwaga, notkę popełniam, ale ostatnimi czasy czuję się, jakbym nieustannie tkwiła w środku gwarnego i dziwnego lunaparku Terranca Zdunicha, więc nie wiem, co z tego wyjdzie.
Siedzę po nocach, próbuję ogarniać zlecenia, a jednocześnie najbardziej ciągnie mnie teraz do spotkań ze znajomymi, socjalizowania się, plansz, wycieczek no i jazzu- trudno w takiej sytuacji skupić całą moc przerobową na pracy.
Jakoby wiosna i nie wiosna zarazem.
Mam teraz fazę na muzykę mało wiosenną, industrialną, ciężkie i posępne zgrzyty maszyn, jękliwy śpiew metalu trącego o metal, jakieś posępne wycia, mhrok i szmatan, czyli Recoil, Bauhaus, Spooncurve czy Ulver.
Ale kiedy biedziłam się z problemem paliwa, do którego mogłabym tymi wieczorami i nocami działać, to właśnie takie, mroczne, posiadające niemal namacalny ciężar brzmienia okazały się tym, co pozwala mi przejść na inny poziom funkcji mózgu i pracować w skupieniu.
Szukając więcej podobnego typu muzy, znalazłam Kazaky. Szczególnie podoba mi się ta piosenka- i ten teledysk. Uprzedzam, dla niektórych może być niesmaczną perwerą, ale mi się podoba :P Aż sobie zrobiłam tapetkę z jednego screena. Przypomina mi czasy Enzo i mojego ukochanego Jeana Geneta.
---Do którego może sobie wrócę, lato idzie, a to zawsze była moja lektura na lato...
I tańczyć mi się chce, ale teraz to już na maksa XD



Tymczasem wracam do Bauhasu i do próby organizacji dnia.


piątek, 10 maja 2013

Jazz c.d.

Wczoraj- afro jazz.
Dobrze się złożyło, to ogólnie był ciężki dzień, najpierw przecudne słońce i ciepło, a potem gwałtowny spadek ciśnienia, burza, chłodek i mokre błocko w sandałach.
Chodziłam jak błędna, co w pracy polegającej na uczeniu innych, odpowiadaniu na ich pytania, ich wyjaśnianiu wątpliwosci natury gramatycznej, potrafi utrudniać życie XD
Szaleńcze podskakiwanie z przytupami, z ramionami wykonującymi szerokie, mocne i zamaszyste gesty, przy rozcapierzonych drapieżnie palcach- to było odświeżające (choć nie w dosłownym sensie tego słowa). Zero subtelnych pląsów i zawijasków, tylko żywiołowy i radosny prymitywizm ruchów.
Wyszłam z zajęć na czterech, ale bardzo szczęśliwych czterech :D
Później, co prawda, strasznie kręciło mi się w głowie, przez co nie wykorzystałam tych kilku minut pustki w sali, żeby przećwiczyć swój układ- do którego naprawdę będę potrzebować nieco więcej przestrzeni, niż mój pokój może mi ofiarować.

Cały album wrzucam, choć taki fajny taneczny rytm to tam jest około minuty 41:00.

środa, 8 maja 2013

wtorek, 7 maja 2013

Blarh i w ogóle

It's official.
Nie znoszę rysować na akord :/
Nie mogę, nie lubię, nie chcę.
Ale tak jest z więkoszością rzeczy- jeśli przechodzą z kategorii "mogę (jeśli mi się zachce)" do "muszę", odchodzi mi wszelka chęć do działania, popadam w przygnębienie i mam ochotę zapaść w śpiączkę, a potem uciec z domu XD
A wykładowcy się dziwili, dlaczego rzucam ASP. Musisz to, musisz tamto... Blarh. Can't. Won't. Frack off.
Słusznie, Amigo, prawiłeś, że w takich sytuacjach pomaga jedynie pewna dawka alkoholu -_- Już minęło południe, więc zaraz sięgnę po piwko w ten słoneczny, przyjemny dzień, który ----spedzę ślęcząc przed kompem. Joy.
Coraz cześciej jedyne przesłanie dla świata, które mam ochotę wygłosić, to: A niech mi wszyscy dadzą święty spokój XD



A bilety na Alegrie w sierpniu już mam. O.

niedziela, 5 maja 2013

Majówkowo

Tydzień nieróbstwa...
Praca oczywiście mnie dogoniła na działce, i nie dawała o sobie zapomnieć okazjonalnymi SMSami- wady bycia sobiepankiem i freelancerem: nigdy tak naprawdę nie wychodzisz z pracy.
Dlatego też mój wypoczynek był podszyty poczuciem winy, bo przecież "powinnam pracować".
A bimbałam przez caluśki tydzień; najpierw kilka dni wywczasu na wspomnianej działce, potem kilka błogich dni w domku, przy serialach, grze i książce- no co, pochmurno było, a i tak niezależnie od tego poszłam na jazz, a potem na ognisko.
Swoją drogą, zajęcia super. Już się nimi zachwycałam, a jedyne, co mam im do zarzucenia, to to, że trwają ledwie godzinę. Człowiek się właśnie na maksa rozgrzeje, ogarnie kroki układu, bierze się do tańca z werwą- a tu koniec zajęć XD
Ostatnio był Broadway jazz, i dał mi troche po kolanach, ale i tak jest super.
Właśnie, pochmurny piątek spędziłam tylko w połowie na serialach (grę na razie odstawiłam, bo teraz jest trudny quest, w którym ciągle ginę, więc muszę przegrupować siły i obmyśleć nową taktykę, w każdym razie ginące postacie to żadna frajda, więc na razie przerwa XD Do pierwszej części questa podchodziłam cztery razy, zanim w końcu udało mi się ją przeżyć- do tej pory nie wiem, jak...), a w połowie na montowaniu różnych znanych mi układów choreograficznych i szukaniu nowych kroków, żeby stworzyć dynamiczny układ do kawałka ze ścieżki dźwiękowej z "Resident Evil".
I mam, układ na minutę i trochę muzyki :D Jak go ogarnę, to może dorobię więcej.
Teraz tylko znaleźć miejsce, gdzie można by to ćwiczyć, i przy okazji sprawdzić, czy timing jest dobry- niektóre ruchy będą wymagały sporej zwrotności XD



A wczoraj- całodniowy spacer po lesie, który skończył się w knajpie nad morzem, przy szantach i remiku.
Trójmiejskie lasy nie są może szczytem bioróżnorodności, cała Polska już dawno zielona, gdy nasze drzewa dopiero zaczynają niechętnie porzucać szarość i wypuszczać liście, a runa lesnego tyle, co kot napłakał, ale pogoda była cudna, ziemia pachniała, a w którymś momencie drogę przebiegło nam stado, ale to STADO jeleni. Chyba ze dwanaście sztuk, i to bliziutko, na oko- tak z 50 metrów od nas.
Podobno są ludzie, którzy twierdzą, że w naszych lasach nie ma zwierzyny.
Ha. Nigdy nie zwiewali przed dzikami w Sopocie, który są drugimi powszechnie występującymi dzikimi zwierzami, zaraz po gołębiach -_-
A dziś- praca. I jutro- praca. I dwa mega zawalone tygodnie roboty, co mnie strasznie stresuje, dlatego zaraz obczaję jakieś trasy rowerowe, i tego...słońce wyszło....nie można tego marnować :P
To są ostatnie chwile tej wiosny, kiedy mogę w miarę bezpiecznie wychodzić na słońce bez kapelusza i takich tam -_-
A tą kapelkę odkryłam wczoraj: