czwartek, 24 października 2013

Tralala..

Znów: nie mogę przestać odsłuchiwać w głowie "Czerwonych Szóstek". Gra i gra i gra, w kółko (oczywiście, bez pomyłek, które wciąż jeszcze popełniam XD )
Idąc przez miasto, maszeruję do rytmu muzyki, a jest to kawałek szybki, energiczny.
W tym tempie jeszcze mi się znudzi, nim go w pełni opanuję -_-
Ale i tak, przeklinam każdą godzinę, którą muszę poświęcić na cokolwiek innego. Pracę. Zakupy. Sprzątanie. Ciszę nocną, etc.
Jutro cały dzień poza domem, od końca godziny nocnej do początku nowej, niech to demony.
W piątek- może będę miała jakąś godzinkę, jeśli wstanę odpowiednio wcześnie. W sobotę może dwie.
I znowu niedzielę spędzę w czterech ścianach, byle tylko móc grać.

Szkoda, że ten etap uniesienia i zachwytu nad dziełem trwa tak krótko :D Bo teraz ja latam, po prostu latam.
Swoją drogą, nie wiem, jak bardziej mogłabym dać wyraz swojego uwielbienia dla "Opowieści z Meekhańskiego pogranicza".
Mam na razie trzy utworki :3
Zakładam, że będzie więcej.

wtorek, 22 października 2013

Sky Cake

Od powrotu z Paryża cisza w eterze.
Kilka razy miałam ochotę napisać, ale to by mnie kosztowało kilka godzin snu, a i tak go sobie skąpię bardzo ostatnimi czasy. Tyle jest ciekawych rzeczy do robienia... Poza tym pójście spać oznacza, że następny moment przytomności złapie człowieka w kolejnym dniu pracy.
A jakkolwiek nie tak dawno winszowałam sobie tego, jak -co chyba ludzie nieczęsto sobie mówią- lubię swoje życie oraz swoje prace (bo lubię; czynni ludzki to zupełnie odrębna historia, do której jednak pewnie kiedyś wrócę), to jednocześnie mam coraz większe problemy z radosnym witaniem każdego nowego dnia, kiedy muszę do tej pracy iść :/
Może to ta rutyna.
Poza tym ostatnio po raz kolejny- i dowodzący niezbicie, że w niektórych przypadkach wyraziste i nie dające się podważyć doświadczenia przegrywają sromotnie w sytuacji, gdy człowiek nie chce wierzyć w ich rezultaty- przekonałam się, że nie ma dwóch takich samych światów. Co człowiek- to inna rzeczywistość, inne postrzegania świata, ergo- inny świat.
Bardzo to deprymujące niekiedy.
Po raz kolejny też musiałam sobie powiedzieć wyraźnie i dużymi literami, że moje indeterministyczne pojmowanie rzeczywistości nie jest wcale powszechnie przyjętym i podzielanym oglądem zjawisk i rzeczy- dla mnei jest tak oczywiste i naturalne, że kiedy spotykam się z niezrozumieniem, przeżywam szok, jakbym nagle trafiła na niewidzialny mur.
Teoretycznie nie powinnam, no bo wiadomo, nihil novi; nie oczekuję, że ludzie będą myśleć tak jak ja, odbierać świat, jak ja, tak samo go przetwarzać. Impossiburu.
Tym niemniej to takie----izolujące odkrycie.
Czasami jednak próbuję wykroić i przedstawić w kontrolowanym środowisku wycinek świata takim, jakim go widzę, ale porażka jest nieunikniona za każdym jednym razem.

Ale i tak popadam w przygnębienie (albo irytację; często jedno i drugie naraz), słysząc sformułowania w rodzaju: "Taka jest prawda", "Wszyscy wiedzą", czy "Na logikę". To nierozsądne, ale czuję się zawsze osobiście obrażana, jak mnie ktoś czymś takim częstuje XD
Albowiem: wg mnie nie ma czegoś takiego jak jedna prawda. Równie dobrze ja jako uzasadnienie czegoś mogę twierdzić, że tak mi powiedział staruszek jadący na chmurce.
"Wszyscy wiedzą" to moim zdaniem dość rozpaczliwa próba znalezienia bratniej duszy w chaosie obcych. Trzeba się wówczas pochylić nad człowiekiem. Niech wierzy w Sky Cake, jeśli potrzebuje.
"Logika" to kolejny sztuczny twór, który może sobie fragmentarycznie istnieć w bardzo, ale to bardzo ograniczonym zakresie i w relatywnie niewielu sytuacjach. Związki przyczynowo-skutkowe, dające nam zrąb twierdzeń logicznych, powstają w oparciu o posiadane informacje, a nigdy nie będzie tak, by człowiek miał pewność, że posiada WSZYSTKIE możliwe informacje na jakiś temat.
W danym momencie, bazując na tym, co wie, może założyć, że należy się spodziewać takiego i takiego rozwoju wydarzeń. Ale to wszystko- i jest to założenie bardzo niepewne, ustalone tymczasowo, do czasu pojawienie się nowych danych.
Prawa fizyki są najbardziej uprzywilejowane, bo regularnie testowane i badane, ale też dają ludziom często złudne poczucie ogarnięcia rzeczywistości, znanej, opisywanej i sklasyfikowanej do imentu.

-----Not.

W danym momencie ma się dostęp do maciupkiego wycinka rzeczywistości, subiektywnej i przefiltrowanej przez nasze osobiste doświadczenia.
Do tego ta rzeczywistość nigdy nie trwa w bezruchu, zmienia się w każdym jednym momencie.
To być może ludzi niepokoi; wolą wierzyć w poukładany, logiczny, kontrolowany świat <Sky Cake :P>
Ja widzę go takim mniej więcej:


***
Tymczasem mam nowy utworek.
Grając go słyszę, jaki jest prościuchny, wyraźnie słyszę powracające motywy, ale nic nie poradzę, już się ułożył, umościł w mojej głowie, i już jego trzonu nie zmienię; co najwyżej ozdobniki.
Prosty, ale przyjemny; instrumentalny, miło mi się go gra (sąsiedzi już pewnie dostją kota z tego powodu :D). Teraz potrzebuję wymyślić tytuł, żeby było wiadomo, że chodzi o Czerwone Szóstki z Meekhańskiego Pogranicza, ale żeby nie brzmiał, no----"Czerwone Szóstki z Meekhańskiego Pogranicza".
Choć zdrugiej strony to by był taki hispterski tytuł :D
Albo jeszcze lepiej: "Pełna Chwały Wyprawa CZerwonych Szóstek na Omiatane Wichrami Przełęcze Meekhańskiego Pogranicza" :v
Booyah.

niedziela, 6 października 2013

Paryż

Od powrotu z Paryża minął tydzień, a ja mam wrażenie, że to co najmniej dwa.
Praca zatakowała mnie w piątek po powrocie, już z samego rana, i tak naprawdę od tamtego czasu trwa kołowrót.
Ale wrażenia z podróży blakną powoli, wciąż pamiętam i silne słońce, i ból nóg, i smród w metrze, i radość z możliwości zwiedzania połowy atrakcji na specjalnych- hihi- warunkach...
Miasto jak miasto. Tygiel. "Śmietnik świata"- jak to określił jeden ze spotkanych na schodach Sacre Coeur Polaków, kiedy spędzaliśmy sobotni wieczór na sposób lokalsów, pijąc wino i patrząc na rozciągające się u naszych stóp miasto.
Mieliśmy też okazję oglądać obławę policji na domniemanego dealera narkotyków...
W oparach ganji, kanalizacji, wypchani bagietkami, serem-śmierdziuchem i winem, przemierzaliśmy te niegdyś sławne i piękne ulice, żeby odkryć, że naprawdę jesteśmy mniejszością etniczą, i w mieście, w którym mieszkać bym nie chciała.
Miłe do odwiedzenia, dobrze było obejrzeć wszystkiedzieła sztuki- a sztuki to zaznałam wbród i tym głównie będę się zaraz dzielić- ale Paryż to miasto na raz.
No, dwa, bo jednego miejsca, które bardzo chciałam zobaczyć, nie odwiedziłam.
Ale wszystkie Wielkie i Sławne miejsca tak, jak też parę małych i nieznanych zbyt szeroko.
Francuzi, wbrew obiegowej opinii, byli uczynni i pomocni, nawet jeśli nie uśmiechali się zbytnio.
Ciekawie było rano wybrać się po bagietki, kiedy nasza obskurna dzielnica w trzeciej strefie się dopiero budziła, zniknęli wszyscy Afrykańczycy, otwarcie palący jointy i śledzący wszystko badawczym spojrzeniem spode łba; wieczorem było to nieciekawe miejsce.
Hostel to temat sam w sobie- brudny, bez naczyń, z jedną kabiną prysznicową i gospodarzami-parą Chińczyków, z czego mąż nie posługiwał się żadnym innym językiem poza chińskim, a z nim to właśnie musieliśmy załatwiać połowę spraw. Ale po kilku dniach i do tego przywykliśmy, dużo w tym względzie załatwiało też zmęczenie po całodziennym łażeniu, oraz wino, jakie spożywaliśmy w ilościach przemysłowych.
Także, podsumowując: ogromnie się cieszę, że w końcu tam pojechałam, urlop był mi bardzo potrzebny, ale z pewnością nie będzie mi śpieszno wracać do tego miasta.
Zdjęcia są tu, część just jest na znanym portalu społecznośicowym lae tu jest więcej:
Paryż

Chociaż bagietki i wino tańsze od mleka były dobre :P
A oto kilka obrazów i rzeźb, które tak mnie zauroczyły, że mimo mnogości dzieł do oglądania wracałam do nich jak przyciągany magnesem opiłek. Opiłka. No, czymś tam opity człowiek :D
 Pierre Puget "Perseusz i Andromeda" , najbardziej romantyczna i wzruszająca rzeźba, jaką widziałam.

 Św. Sebastiano....pugnate, Sebastiano, pugnate ;D


 "Abel" Camille Belanger; bardzo popularny motyw na wystawie czasowje "Masculinity", rezydującej w Muzeum Orsay. Smaczne orbazy tam były, oj, smaczne...

 Jedno z moich wielu okryć: Giovanni Boldini.

Najpiękniejszy obraz Ofelii, jaki widziałam. Paul Delaroche.

Kolejne fascynujące odkrycie: Aime Morot. To, jak on stworzył światło na sylwetce na osiołku, pochłonęło mnie na długie minuty, jak też dwie studentki malarstwa z Polski, które zatrzymały się obok mnie i długo dyskutowały na tym fenomenem. Morot stworzył niemal idealną iluzję 3D już w XIX wieku.

 Francesco Marmitta. Precyzja, czystość i uporządkowanie tego obrazu porażały, szczególnie w galerii, wypełnionej po brzegi mętnym światłocieniem da Vinciego, rozświetlonymi mgiełką miękkościami Rafaela i łagodnością Luiniego.

A owóż i sam  Bernardino Luini. Widać szkołę Leonarda. Ale przyznam- podoba mi się bardziej, niż dzieła Mistrza. Ta miękkość światła, niedopowiedzenia, wyłaniające się z napływającego chyłkiem cienia, łagodność oblicz niezależnie od brutalności przedstawianych scen... Miodne.

Aime-Jules Dalou. Wspominałam już może, że mam slabość do białego marmuru?..

Marius-Joseph Jean Avy.

 Rewelacyjne odkrycie: i ta dziewuszka, i anioł walczący z Jakubem, to Leon Bonnat. Może i niektórzy by to nazwali prostym, dosłownym malarstwem portretowym, ale delikatność i wyczucie, z jakimi malarz wyłuskuje swoje postacie z cienia, zachwyca mnie bez granic.
 Znaki, znaki... Pierwszym "działem", do jakiego trafilismy- idąc na chybił trafił- w Orsay, byli Symboliści, mój bodaj czy nie ulubiony nurt w sztuce. A tam, poza ogromnymi ilościami Gustawów Moreau i Dore, był Edgar Maxence.
Winslow Homer. Akwareliści często traktowani są mniej poważnie, niż malarze tworzące olejne obrazy- a niezasłużenie. Właśnie akwarela to moim zdaniem prawdziwe narzędzie impresjonizmu, jak sama nazwa wskazuje: wrażenie, impresję, ulotną rzecz, można złapać tylko szybko i bez możliwości naniesienia poprawek, jak to się dzieje w przypadku malowania grubymi kluchami farby olejnej. Wdzięczne, żywe impresje Homera po prostu urzekają, a poza tym nadal uważam, że pointylizm to terapia zajęciowa ludzi z nerwicą natręctw :P
Louis Anquetin. Malarz poza tym, że fascynujący, jako jedyny chyba namalował człowiekao opętanego przez demona- spójrzcie na oczy tej kobiety...
I na koniec- Jean Baptiste Carpeaux. Prace tego rzeźbiarza podbiły moje serce. Równie żywych, przejmujących postaci, nie widziałam chyba nigdy, szczególnie w tej tańczącej grupie. Każda twarz jest inna, każda należy do konkretnej, jednostkowej osoby, na niektórych maluje się euforia i upojenie, na innych groza, z tła wychyna, ledwie widoczna, skrzywiona i pomarszczona twarzyczka paskudnego demona... Patrząc na jego rzeźby można niemal dać wiarę, że Carpeaux zaklął żywych ludzi w kamień. Tylko oczy żyją. I patrząc na gładki marmur ma się wrażenie, że pod naciskiem palców kamień okazałby się ciepły i miękki jak ciało. Wspaniałe, przecudowne dzieła, od których niemal nie sposób oderwać wzroku.

Na koniec coś, czego nie widziałam w Paryżu, ale co odkryłam teraz, szukając linków do wyżej wklejonych obrazów: Joshua Durant