Siedzi we mnie ten wypad na Mazury.
Ta obłędnie piękna przyroda, przeciwstawiona wizycie w Wilczym Szańcu.
Że takie zło, zło absolutne- postanowiło się ukryć w tak pięknej krainie.
Chodzenie po miejscach, gdzie kiedyś chodzili ci wszyscy ogłupiali, albo zobojętniali na okrucieństwa ludzie, gdzie łaził ten główny szaleniec, a które przy tym cały czas koiło śpiewem ptaków i tak nieopisanym pięknem, że aż zapierało to dech...
Czysta, pulsująca i żywa nienawiść.
A momentami ogromny smutek i żal.
Ta kraina na to nie zasłużyła.
Na szczęście natura potrafi goić rany jak nic innego: widziałam drzewa rosnące na rozsadzonych od środka bunkrach, świeży zielony mech, porastający ogromne bloki cementu, a także runo leśne, domagające się coraz większych pasów niegdysiejszych wybrukowanych ścieżek.
Niech to wszystko pochłonie las.
Ale kiedy wreszcie pojadę zobaczyć obóż w Oświęcimiu- wywiozą mnie stamtąd na taczce.
W kawałkach.