Nie sądziłam, że to będzie tak dosłownie początek- poniedziałek, drugi dzień tego smutnego miesiąca, i nagle praca, praca zewsząd, osacza, podkrada się, wyskakuje mailami, smsami...I już zajęcial. Prawdę mówiąc, tego wolnego miałam w sumie może tydzień i pół.
I nie, nie piszę tego kokieteryjnie, z niedbale ukrytym między wersami podtekstem "Ach, boszsz, chwili człowiek nie ma, work work, jest się rozrywanym, nie ma co, och jej... >^.^<"
Ponieważ po pierwsze- naprawdę ma to coś wspólnego z byciem rozrywanym na malutkie kawałeczki, kiedy to nie wiadomo, za co się najpierw zabrać, żeby się zebrać.
Ponieważ po pierwsze- naprawdę ma to coś wspólnego z byciem rozrywanym na malutkie kawałeczki, kiedy to nie wiadomo, za co się najpierw zabrać, żeby się zebrać.
Po drugie- bo nie miałam w tym roku (jeszcze) takich prawdziwych, porządnych wakacji. Te parę tygodni wolnego jakoś przeciekło między palcami, z czego połowa akurat przypadła na załamanie pogody, więc owszem, z lekturami nadgoniłam fest, i z graniem.
Ale jestem zmęczona, i nie wiem, jak to zmęczenie odegnać- długie spanie nie działa, sprawdziłam.
Wczoraj na dodatek dopadł mnie moment mocnego zwątpienia; bo oto zaczyna się nowy rok zajęć. Cały-----długi------rok------
Raptem drugi rok mojej pracy w tym charakterze w 3mieście, a ja już zaczynam mieć objawy wypalenia?
I co- i tak przez następne kilka długich lat?..
Nagle poczułam, że jeśli gdzieś na przestrzeni tych paru lat nie pojawi się ten mój piękny słoneczny dom na klifie, z fortepianem w środku, to nie będzie dobrze.
Jak ktoś ma jakieś pomysły, co można zrobić z tym wczesnojesiennym spleenem, to niechaj pisze, jeno szybko :/
Bo już się zaczęło...
(jakby teraz zatrzymała się przy mnie TARDIS, to bym się nawet nie zastanawiała -_-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Leave yer mark: