Czytam ci ja sobie trzeci już tom "Sagi lodu i ognia" Martina i nie mogę powstrzymać się przed następującą refleksją: widać, że to pisze facet.
Och, oczywiście, zdarzają się wybitni faceci-pisarze, którzy w sposób subtelny, a przy tym wnikliwy, przedstawią ludzką głębię, emocje, lęki i nadzieje. Zrobią przekonujący rysunek psychologiczny postaci, dadzą im różnorodność uczuć, wzniosłe myśli, mętlik w głowie- wszystko to, co ludzie potrafią w sobie mieć. Jak np.sposób, w jaki Sapkowski przedstawił kobiety w sadze o wiedźminie, jest jednym z dotychczas nie pobitych w literaturze fantastycznej, moim skromnym zdaniem. Stworzył je tak starannie i elegancko, że aż dziw podejrzewać o to tego właśnie człowieka.
Cóż, pan Martin nie ma tego daru, i chodzi nie tylko o opisanie kobiet. U Martina wszystko sprowadza się do jednej prostej funkcji życiowej.
I porównajmy ten typ politycznej fantastyki z pisanymi przez kobiety sagami.
W "Sadze o skrytobójcy" R.Hobb jest dużo namiętności, zdrady, miłości i goryczy, postacie kipią emocjami.
U Martina chędożą dziewki.
W "Trylodze Zimnego Ognia" Friedmann jest świetnie przedstawiona skomplikowana relacja między dwoma mężczyznami, od nienawiści i wrogości, przez tolerancję, niechętną akceptację po przyjaźń (braterską miłość?), kończącą się krwawo.
U Martina chędożą dziewki.
W "Trylogii wewnętrznego kręgu" Białołęckiej jest przedstawiona droga bohatera, jego rozwój, od zabiedzonego dziecka w przykurzonej wiosce, do potężnego maga, nawiązującego przyjaźnie, tworzącego sobie wrogów, walczącego lecz i słabego-ludzkiego.
U Martina chędożą dziewki.
Moglabym jeszcze wymieniać, ale nie ma sensu- schemat byby ten sam. I choć saga Martina jest napisana zręcznie, ta płytkość zaczyna mnie nużyć. Tak, tak, jasne, wiem, to prymitywny, barbarzyński świat, miecz, wino i dziewki, pewnie- w mistrzowskim cyklu Cherryh "Morgaine" są dzikie plemiona, śniegi, miecze i ludzie w futrach. A mimo to poziom jest o niebo wyższy, książka wypełniona jest w znacznej mierze historią i wciągającą fabułą, a nie opisami gwałtów i burdeli. Jakaś kompensacja, panie Martin?... Ale to takie niskie; i niestety, poza wymienionym wcześniej Sapkiem, dość typowe dla literatury fantastycznej, pisanej przez mężczyzn. Miłą odmianą jest Jabłoński, bo tam przynajmniej miętoszą chłopców, nie dziewki.
Mimo to... dyzgust.
A właśnie, saga podzielona jest na rozdziały, poświęcone poszczególnym bohaterom; ja najbardziej lubię czytać o Jonie Snow i Aryi, w następnej kolejności o Tyrionie i Daenerys. Reszta wieje nieczko nudą...
Ale żeś uprościła... no, no, no. Poczytaj/przypomnij sobie Kaya,Tchaikovskiego (Adriana), Davida Webera czy twojego ulubionego Rogera Zelaznego. Generalizowanie nie ma sensu.
OdpowiedzUsuńCo, do Sagi Lodu i Ognia - cóż, nigdy nie zwróciłem uwagi na "chędożenie dziewek". Może dlatego, że Cersei, Daenerys, Aryia czy Lady Melissandre - ich życie i knowania - wystarczająco odciągały moją uwagę od "jednej, prostej funkcji życiowej".
Heh, nie jestem natomiast w stanie uwieżyć, że wg Ciebie wszelkie postacie występujące w książkach Martina są płytkie. Piszesz o nawiązywaniu przyjaźni, drodze "od zera do bohatera", o ludzkiej słabości opisywanych przez innych autorów a jednocześnie nie zauważasz tego wszystkiego u Martina?
Ty czytasz te książki, czy je tylko przeglądasz :P
Heh, ale cóż... de gustibus non est disputandum. Żem, się nieco uniósł bo lubię i cenię sobie książki Martina. Ale już mi przeszło. Może z kolejnymi tomami ocena Ci się poprawi :)
Jestem w połowie trzeciego tomu. Czy muszę dotrzeć do ostatnich stron piątego, żeby dostrzec coś, czego nie ma?
OdpowiedzUsuńNie mówię, że to jest złe, jakby nie było- chadzam spać o 4 rano i mam potworne, sine koleiny pod oczami od czytania, przez wiele godzin dziennie, tejże sagi (niecierpliwie czytam rozdziały o Davosie czy Sansie, żeby dojść do Aryi czy Brana, a jak do nich dojdę o 3:46 rano, to wola boska- czytam dalej). Postaci, które wymieniłam, są właśnie inne, mają charakterek; ale z kolei wiele innych postaci jest jak przeniesione z jakiejś nieskomplikowanej sesji RPG.
Nie czuj się dotknięty moją oceną (którą podtrzymuję), oczywiście, wspominając o piszących schematycznie facetach nie brałam na tapetę ani Kaya, ani Mistrza Zelaznego. Jest wielu pisarzy-facetów, obdarzonych wnikliwością i subtelnością.
Martin nie jest jednym z nich. Jak mówiłam ,zręczne, wciągające, zawiłe- tylu aktywnych bohaterów jeszcze nie widziałam w żadnej książce; opisanych, z przeszłością, rozrośniętym rodem, własnym celami i planami, i za umiejętność opanowania takiej miriady rozbuchanych wątków Martina szczerze podziwiam.
Ale faworyzuje mocno to całe chędożenie, z upodobaniem wciska je wszędzie, gdzie się da. A to- jest nudne.
Btw- mam już formę winną :D
OdpowiedzUsuń"Btw mam już formę winną :D" - moja odpowiedź (mało skomplikowana i subtelna) brzmi: Chędoż się :P
OdpowiedzUsuńCo oznacza, że zaciąłem się w połowie a dni mi uciekają. Huh...
W dodatku- acz tu już pretensje nie do autora- lektury nie ułatwia nie znający języka polskiego tłumacz. Zły rodzaj i zła odmiana (szczególnie jeśli jest to słowo BARDZO często pojawiające się na kartach książki) boli całe życie.
OdpowiedzUsuńSerio- (kto/co) "SUTKA"? To może też od razu "ten perfum" i "to kubełko", a co tam, reguły-śmuły. -_-'
Co do formy winnej- tak, nie wiem teraz, bo u Cię na blogu napisałeś "proza" i "opowiadanie"- nie godzę się na to! :D
OdpowiedzUsuńCo prawda odpowiedziałem już na moim blogu, ale co mi tam rozpowszechnię i tutaj:
OdpowiedzUsuń"W sumie forma winna zawsze tyczyła się prozy. Z drugiej strony to forma jest a nie opowiadanie winne, więc jest mi wszystko jedno jak to będzie wyglądać. Chociaż coś w stylu:
w restauracji
cieszę się smakiem życia
zombie już czeka
... to chyba byłaby lekka przesada, ne?"
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie martw się, haiku (metrum się nie zgadza :P) układam tylko w stanie głęboko natchnionym (najlepsze jest mołdawskie natchnienie :P), a tutaj mam poemat epicki :D
OdpowiedzUsuńCo do Sapka, to po spotkaniu autorskim w Krakowie lat pare temu przysiegam, nie mam pojecia, kto temu bufonowi te wszystkie wysublimowane dialogi i piekne postaci kobiece wymyslal.
OdpowiedzUsuńChyba ze ja mialam pecha, a on kaca-morderce, i normalnie jest do rany przyloz i sercem do ludzi.
Nie lubie, no. (Ale wiedzmina nadal bardzo, zeby nie bylo.)
Zastanawia to wielu ludzi, wierz mi. Sapkowski jest nie do przyjęcia, obraża ludzi i jest gburowaty- miałam wątpliwą przyjemność kilka razy być na spotkaniu, w odstępie lat, i w różnmych okolicznościach przyrody. Zawsze było to samo; tym bardziej zaskakuje finezja, z jaką napisał Wiedźmaka O_o
OdpowiedzUsuńNależy oddzielić pisarza i dzieło. Na przykład Miłosz przez lepszą część życia był zapitym bufonem, na szczęście na starość mu się odmieniło. Nie umniejsza to piękna jego poezji. Gombrowicz miał takie ego, że podejrzewam, że gdyby z jego poziomu skoczył na poziom swojego IQ, to zdążyłby wcześniej zaliczyć całkiem sporo lotu swobodnego, ale pisał dobrze. Virginia Woolf była wariatką. Anne Sexton dręczyła swoją córkę. Sylvia Plath była histeryczką. I tak dalej, i tak dalej...
OdpowiedzUsuńChciałam nadmienić jeszcze, że najlepszą fantastykę stworzyła Ula w Lewej Ręce Ciemności.A Martina przeczytałam pierwszy tom, w lengłydżu, następnie sprawdziłam na Wikipedii, co się dalej wydarzyło. Nie odczuwam potrzeby czytania kolejnych tomów, albowiem nie nawilżyło mnie to odpowiednio, a poza tym to jest saga. Nienawidzę sag fantasy. Wolę do końca życia jeść dżem truskawkowy i popijać Kubusiem marchwiowym, niż czytać jakąkolwiek sagę fantasy, której tom ma więcej niż trzysta stron, a autorem nie jest Pratchett, amen, tak mi dopomóż święty Bronisławie Malinowski. Przysięgam, jak będę potrzebowała sagi, to se poczytam tę o ludziach lodu, Kalevalę, coś o Krystynie albo Forsyte'ach. Byle nie, wyraz niecenzuralny oznaczający pracowniczkę seksualną, sagę fantasy.
Osobliwe to w dodatku fantasy... Na pięć tomów raptem kilka razy pojawiły się jakieś maciupkie smoki i upiory, oraz odrobinkę nekromancji. Tyle w temacie magii.
OdpowiedzUsuńJa właśnie jestem w 1/3 ostatniego, piątego tomu i muszę przyznać, że od tomu czwartego historia utrzymuje pewien poziom, jest to saga typowa prosta, ale meandruje między dwiema zasadniczymi częściami składowymi tejże: polityki i przemian -wewnętrznych i zewnętrznych-bohaterów. Hopefully- da capo al fine.
Ja teoretycznie wiem, ze dzielo od pisarza sie oddziela, ale jakos tak wczesniej w twarz dowodem nie dostalam.
OdpowiedzUsuńO sagach sie nie wypowiem, bo i Wiedzmaka i o ludziach lodu zaliczylam. ;)
/siob
Zastanawiam się, jaka jest różnica między sagą a cyklem. W ilości/grubości tomów? W słowie, widniejącym w tytule serii? Czy w braku ciągłości fabuły, każdy jeden tom to osobna opowieść w tym samym świecie?
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia. Myślę, że aby napisać sagę, trzeba być grafomanem i nie wiedzieć, kiedy i jak skończyć. To chyba kwestia tego, że w sadze nie możesz przeczytać tomu pierwszego i siódmego bez tych wszystkich pomiędzy, a w cyklu owszem, nieznajomość tomów od drugiego do szóstego może, ale nie musi przeszkadzać.
OdpowiedzUsuńCo powiedziawszy wracam do "Night Watch" bo mam akurat ciąg pratchettowy.