Wróciłam z Japonii.
Dziwne, bo w tej chwili wcale nie czuję, że tam byłam.
Może wynika to z natury pobytu: teoretycznie rzecz biorąc, ten tydzień był podzielony równo między fabryki, taksówki i hotele. Kilkanaście ledwie procent- w okolicach, myślę, dwunastu- to Japonia właściwa. Uliczki. Sklepy. Świątynki i przyroda. Ale nawet w retauracjach siedząc, byłam poniekąd w pracy. Stąd być może obecne dziwne poczucie, że coś się wydarzyło, na chwilę wyskoczyłam na Księżyc, ale już wróciłam, a że akurat było połowiczne zaćmienie, to i tak widoczność była ograniczona.
Przede wszystkim, wyjazd mój rozpoczęła muzyka.
W przednoc nie mogłam oczywiście zasnąć, targały mną nerwy i Reisefieber, więc dla uspokojenia zaczęłam sobie w myślach odtwarzać jeden z ulubionych utworów Vollenweidera, który przysposobiłam sobie na pianino, i co jakiś czas udoskonalam, mierząc w niedościgły wzór oryginału, gdy nagle dotarło do mnie olśnienie tak nagłe i niesamowite, że aż usiadłam: ten utwór jest oparty o tryton.
Tam występuje cholerna kwarta zwiększona! To dlatego (między innymi) mam problemy z rozkminieniem tego kawałka: łapię się w pułapkę tzw. paradoksu trytonu, iluzji słuchowej, która nie pozwala człowiekowi właściwie zlokalizować/zidentyfikować tonu.
Tak mnie zbulwersowało i zafrapowało owo odkrycie, że nie mogłam zasnąć kolejne pół godziny.
Cały ten tydzień był zresztą pod hasłem wielkiego niedospoania, sypiałam po ok.4 godziny na dobę, i w czwartek stan ten osiągnął kulminację- jeszcze nigdy nie było mi niedobrze ze zmęczenia.
Ale wszystko to brzmi bardzo ponuro- a nieprawda, to był niesamowity tydzień, tak naładowany wrażeniami, doświadczeniami i niezwykłościami, że siedzenie na powrót w swoim pokoju w Gdańsku wydaje się być niemal skazaniem na izolację i dożywocie.
Po dotarciu do Kobe zalogowaliśmy się do hotelu.
Luksusy, kandelabry, błyszczące posadzki, widok za milion dolarów.
Wtedy też tylko miałam jedyną podczas tego wyjazdu okazję wyrwać się na parę godzin na miasto, powałęsać się własnym tempem, pozaglądać do sklepików. Przede wszystkim zajrzałam do pierwszej z brzegu 100-jenówki i zaopatrzyłam w okulary słoneczne, o których, w warunkach polskiej temperatury, zwyczajnie nie pamiętałam. Błąd- cały tydzień mieliśmy obłędna pogodę, a blask odbity od jasnych fasad po prostu oślepiał.
Zdziwiło mnie parę rzeczy: zaśmiecone pobocza w drodze z lotniska Kansai do Kobe to jedna z nich. w jeszcze kilku innych miasteczkach widziałam podobne, nie dostrzegane dotąd w Japonii widoki. Przerażająco----polskie.
Ale tym razem zobaczyłam inne oblicze Kobe, niż ostatnio; nie tylko port, industrialne nabrzeża, dzielnice biznesowe i europejski "skansen", ale część turystyczną i mieszkalną, która jest urokliwa i śliczna. Polubiłam to miasto.
Tylko zdziwiło mnie, że ludzie w Kobe często ubrani byli jak mieszkańcy tzw. Trzeciego Świata: rozciagnięte spodnie dresowe, spłowiała koszulka, gumowe klapki. Wszystko liche, znoszone i dosyć szpetne.
Potem było lepiej, więc albo się przyzwyczaiłam, albo to był tylko taki jeden moment, niemniej o natężeniu wystarczająco dużym (każda jedna osoba wyglądała, jakby właśnie wracała z oddalonej o 4 km studni, z plastikowym wiadrem wody dla całego plemienia), by wybitnie rzucać się w oczy. Portret biedy i ubóstwa, dziwnie wyglądający na tle zurbanizowanych i mocno zaawansowanych technicznie przestrzeni.
Wrażenia, wrażenia...
Każdy kolejny hotel był, powiedzmy, o gwiazdkę gorszy od poprzedniego. Ten w Kobe był nadzwyczaj luksusowy, wiec start był niezły i wysoko ustawił poprzeczkę. Ja nie narzekałam nawet w tym najgorszym, bo był on na poziomie zwykłego hotelu robotniczego- a że mówimy o Japonii, więc poziom ten jest całkiem zadowalający. Jednak moi towarzysze byli momentami niezadowoleni.
Znikające hotelowe gwiazdki można było rozpoznać m.in. po coraz mniejszych szczoteczkach do zębów i kurczącym się asortymencie łazienkowym.
I poza pierwszym hotelem, w każdym jednym był ten sam zestaw lektur w pokoju: dwujęzyczny Nowy Testament i takiż sam tom Nauk Buddy (plus czasami cienkie japońskie poradniki dotyczące życiowego szczęścia i uzdrawiania swoich emocji). Jako że Nowy Testament znam, przewertowałam go sobie głównie dla celów poznawczych lingwistycznie, natomiast z ciekawością poczytałam sobie buddyjskie nauki. Co hotel wybierałam sobie sentencję, która szczególnie do mnie przemówiła.
Z Kobe pojechaliśmy do Tamano w prefekturze Okayama.
"The world is always burning, burning with the fires of greed, anger and foolishnes; one should flee from such dangers as soon as possible."
Urokliwy hotel. O wystroju nieco krzykliwym, tandetnym, ale usytuowany przepięknie, nad samym morzem, no i posiadający onsen, z którego późnym wieczorem, gdy miałam już wreszcie chwilę dla siebie, skorzystałam.
Onsen pod otwartym niebem. To jest to, moi drodzy. Jestem pewna, że to jedna z metod, za pomocą której Japończycy unikają śmierci z przepracowania- magiczne właściwości onsenu.
Aioi w prefekturz Hyogo.
"Human beings tend to move in the direction of their thoughts. If they have greedy thoughts, they become more greedy. If they think angry thoughts, they become more angry. If they hold foolish thoughts, their feet move in that direction".
Klasyczny robotniczy hotel w małym nudnym miasteczku. Byliśmy bardzo blisko Himeji, ale decyzją głównego zleceniodawcy, wybraliśmy się nie tam, ale na kręgle.
Przez cały zresztą pobyt miałam bardzo silną świadomość, że właśnie jestem świadkiem prześlizgiwania się po powierzchni Japonii.
Być może raz, góra dwa razy, moi towarzysze przebili się nieco głębiej, ale przez większość czasu było to tylko takie muśnięcie wierzchniej membrany, wizerunku turystycznego, Japonii postrzeganej przez obcokrajowca; warstwy oddzielającej Japonię od gaijina. Być może to kwestia szczupłości czasu, ale obserwowanie, jak ugruntowuje się czyjś pogląd na kraj bez faktycznego zapoznania się, było bardzo dziwnym, denerwującym uczuciem. To nie tak w istocie wygląda. Za niektórymi maskami kryje się więcej, za innymi znacznie mniej. Trzeba się jednak przez nie nieco przebić, a tego nie robiliśmy.
Acz niektóre spostrzeżenia moich towarzyszy były bardzo przenikliwe i trafne, zważywszy, jak niewiele było czasu i sposobności na zgłębianie kraju, w którym byli.
"Faith is not something that is added to the wordly mind- it is the manifestation of the mind's Buddha-nature. One who understands Buddha, is a Buddha himself; one who has faith in Buddha, is a Buddha himself.
But it is difficult to uncover and recover one's Buddha nature; it is difficult to maintain a pure mind in the constant rise and fall of greed, anger and wordly passion; yet faith enables one to do it.
(...)Indeed, there is nothing more dreadful, than doubt. Doubt separates people. It is a poison, that disintagrates friendship and breaks pleasent relations. It is a thorn that irritates and hurts; it is a sword that kills."
W przedostatnim hotelu, w Onomichi (prefektura Hiroszima) wizerunek uporządkowanej i zorganizowanej Japonii, już wcześniej popękany i rozchwierutany, jął się rozsypywać. Hotel był bardzo ładny, przyjemny i cichy, ale też z fatalną obsługą, która nie godziła się na żadne ustępstwa w stronę gości- każdy posiłek serwowany tylko w ściśle określonym przedziale dwóch godzin i ani minuty dłużej, i generalnie sprawiała wrażenie nieco zdenerwowanej, kiedy jacyś goście sie pojawiali.
Zresztą już pierwszego dnia długo musiałam klarować swojej grupce ideę "ruuru", czyli reguł. Dopiero bezpośrednie zagrożenie życia- a i to nie zawsze- skłoni Japończyka do odstąpienia od ustalonych reguł, co dopiero nagięcia ich, czy -Buddo uchowaj- złamania. Przeczekają wybuch wściekłości gaijna, po czym znów się ukłonią i powiedzą, że bardzo im przykro.
Co więcej- ja sama byłam zdziwiona, że obcokrajowców aż tak wyprowadza z równowagi fakt, że nie mają na coś wpływu, pieklą się i żołądkują, kiedy ewidentnie sprawa jest poza kontrolą, i nie da się w jej kwestii niczego zmienić. Nie jestem pewna, ale chyba te sześć lat temu nie przejawiałam aż takiej zenistycznej postawy :P
Dzięki jednak temu, że asystowałam w czyichś pierwszych oględzinach Japonii, po raz kolejny mogłam ją obejrzeć niejako świeżym okiem. Ciekawy to kraj, gdzie rzeczywistość się zmiękcza i oswaja wszelkimi sposoby; gdzie maskotki i zabawki, przytroczone do toreb czy telefonów, noszą wszyscy, niezależnie od płci czy wieku; gdzie plastikowe podpórki pod metalowe rury, otaczający roboty na drodze, są w kształcie animkowych żab i królików o jaskrawych kolorach; gdzie przy tym stare systemy i postanowienia trzyma się tak długo w niezmienionym stanie, jak tylko jest to możliwe. Zmiany to niepewność; chaos, nieprzewidywalne skutki.
Lepiej jak jest stare, dobre, sprawdzone, znane; miłe, miękie, oswojone i zaadaptowane.
Jak pokój wyłożony materacami od podłogi po sufit, z każdym sprzętem i przedmiotem przypisanym do jednego miejsca, gdzie zmiany, przerażające i wybijające z równowagi, nie zachodzą.
Mam niedosyt, oczywiście. Doświadczenie było kapitalne, i mam nadzieję, że nie będzie ostatnim tego rodzaju.
A jaka różnica, jaka szokująca zmiana, gdy wysiadłam we Frankfurcie. Ludzie ubrani w coś, co ja nazywam waciakiem, czyli europejska wersja maoistycznego umundurowania: czerń, szarość, ponury granat. Bure szmaty, wszystko jak z jednaj taśmy zdjete. Zero osobowości, własnego charakteru w tych marnych przyodziewkach- choć straszliwsza wersja brzmi: to idealne odzworowanie charakterów i temperamentów tych ludzi. Przerażające; jeden wielki pogrzeb, zero indywidualności, brak odwagi, nuda. Czasam jakiś mdły beżyk, ohydny brąz, nijaka biel. Buro, monotonnie, tak samo. Twarze zamknięte, zimne, mało kto się uśmiecha, lub odwzajemnia uśmiech, co najwyżej zmierzy cię badawczym, podejrzliwym spojrzeniem, nim cię minie.
W takiej sytuacji nie można się nie zastanowić, czy człowiek jednak nie woli wyłożonego watą pokoju bez klamek, ale za to kolorowego i miłego, gdzie żaby i króliki, uśmiech nawet od pobierającego opłaty strażnika na austostradzie i jaśminowa herbata z automatu.
"Everything changes
Everything appears and disappears,
There is perfect tranquility
When one transcends both life and extinction".
Zdjęcia do wglądu tu: https://plus.google.com/photos/114596703922990575145/albums/5799091684659427793?authkey=CMHqlZHqo8etrQE
Jestem okropna, bo mogłam pójść po rozum do głowy i polecić Ci przed wyjazdem zakup melatoniny - przynajmniej wysypiałabyś się normalnie... Przepraszam. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że też wpadłam na to dopiero po powrocie. ;)
OdpowiedzUsuńJa wiem, że niedosyt, i że tydzień to zdecydowanie za krótko: ale fajnie było, prawda? I dobrze, że tam byłaś, i obyś wracała jak najczęściej :))
Wypiję za to :D
UsuńNo właśnie, krótko i niedosyt, ale dobrze było wrócić, to daje cżłowiekowi niezłego kopa i podtrzymuje chęć zgłębiania dalej tej kultury i kraju, bo jak się ugrzęźnie w Polsce na zbyt długo, to dopada czowieka zniechęcenie.
A niewyspanie wynikało nie tyle z jet-laga, ile z tego, że kolacje jedliśmy zawsze późno, przec co późno wracaliśmy do hotelu. Nie za bardzo mogłam sobie wyjść wcześniej i zostawić ich samym sobie; raz zaugerowałam wprost, żeby już wracac, bo dochodziła północ, to oni też się zwinęli, i było mi głupio, że przeze mnie odmawiają sobie rozrywek w postaci łażenia po barach.
A ja nie wstaję na kwadrans przed wyjściem, zawsze conajmniej 2 godziny. Więc najpóźniej o 6. XD
Zacznę od tego, że czuję się okrutnie pominięty :P
OdpowiedzUsuńAle, ale... pamiętasz jak mówiłaś nam, że ta Japonia wydaje Ci się jakaś taka szara i mało kolorowa? A teraz popatrz na końcówkę swojego wpisu. Teraz wiesz o co mi chodziło :)
Niepotrzebnie- wiadomo, ze tego rodzaju opisy wrazen dzieja sie w kilku czesciach. Pierwsza to byly wrazenia ogolne z samej Japonii :) Zobacz- o pracy tez nic nie napisalam.
UsuńCo do kolorow- jakkolwiek nie lubie ogolnego pojmowania kolorow u Japonczykow, w porownaniu z Europa sa barwnymi ptakami, a w dodatku panuje u nich wieksza roznorodnosc. Nie to co u nas: dzinsy i czarny waciak. Ready steady XD
A ja, tak jak Wam mowilam wtedy w barze- ktorego nazwe i adres poprosze, swoja droga :P - Japonczycy ubostwiaja laczyc ze soba kolory, ktore dla mnie sa polkolorami lub wrecz kolorem w przeciwfazie. Brak tych podstawowych, albo pochodnych- ale nasyconych i jaskrawych.
Tyle przynajmniej, ze monotonnie barw rekompensuja dodatkami, wzorami i krojami, ktore sa bardzo groovy :D
`A ja ubolewam nad faktem` mialo byc XD
Usuń