poniedziałek, 22 października 2012

Mju mju mju mjuuzik

Dobra.
Przegrałam.
Uległam wymogom systemu i znów jestem "na fejsie" XD
Tak, to słabość, jestem pacynką systemu, uzależnioną od Wired, nie będę zaprzeczać.
Wszystkie symptomy- zarówno złość na siebie, jak i niemożebna ulga- wskazują na syndrom uzależnienia; a cóż w ramach detoksu? Tylko serwisy, które sprawiały, że potrzeba zalogowania się na fejsa i potwierdzenia, że znani mi ludzie gdzieś jednak są, tylko się pochowali, stawała się paląca. Np.Twitter----dziwny jest. Pogłębiał głównie uczucie odcięcia od świata.
Zaglądałam tam regularnie przez parę tygodni i z każdym dniem ugruntowywało się moje wrażenie: to było jak rozbrzmiewająca tysiącem ech sala w domu zamkniętym. Siedzi tłum czubków i każdy gada do siebie. Wypuszcza w eter pośpieszny słowotok, jakieś ważne jedynie dla siebie prawdy i odkrycia; ten siedzi w czapce Napoleona, ów w indiańskim pióropuszu, i każden jeden nawija jak w transie.
Wszyscy mówią- nikt nie słucha. Szum i poćwierkiwanie, niewiele dialogu czy interakcji.
Dziwne, obce, zimne miejsce pełne obcych (proporcje znajomi- obcy wynosiły w najlepszym razie 1-50). Nie podobało mi się :/

Co prawda, wróciłam na Fejsa, multum powiadomień, a większość to- do excuse my French- pierdolencje :/ To po to sprzedałam duszę? Przekazałam poufne informacje Wielkiemu Bratu? Dowiodłam słabości charakteru? Ech, puste obietnice dragu.
O Babilonie, Babilonie,
Twój obraz w mojej głowie płonie
XD


Czy wierzycie w geni locci? Które sobie fruwają wysoko i co jakiś czas opadają na ziemię woalem idei? Dawno nie mogłam ich zwabić do mojej głowy w pewnej konkretnej kwestii, więc udałam się do nich.
Gdy znajdowałam się wysoko nad ziemią, w samolocie z Frankfurtu do Osaki, napisałam wreszcie tekst do piosenki. Zważywszy, że lot był męczący, a całe wydarzenie- jakkolwiek nie byłoby emocjonujące- mocno stresujące, napisanie wreszcie tekstu uważam za ładne osiągnięcie.
Co więcej- przedstawia dokładnie taką historię, o jaką mi chodziło. Przez cały tydzień trwania zlecenia ta nowo napisana piosenka była moją mantrąw stresujących sytuacjach; wystarczyło, że ją sobie w myślach zanuciłam, i napięcie ulatywało jak dym.
Niemożność zagrania sobie tego kawałka, już uzupełnionego o tekst, doprowadzała mnie do ciężkiej frustracji, tak ciężkiej, że momentami chciałam, żeby ten tydzień w Japonii jak najszybciej się skończył, żebym mogła wrócić do pianina.
Tak było :)

Można sobie wyobrazić, jak bardzo byłam zawiedziona, kiedy odkryłam, że dla wielu osób to moje granie, moja muzyka, to ledwie chwilowe kaprycho; coś, co robię dla zabicia czasu, póki nie znajdę czegoś innego do roboty.
Tym bardziej, że byłam pewna, iż dałam na tym blogu dostateczny wyraz mojemu zaangażowaniu i niesamowitej radości i ekscytacji wobec faktu, że muzykuję. Na bogów, piszę o tym bez ustatnku, narażając sie na powtarzalność i znudzenie Czytelnika na śmiertelną śmierć :P
Widocznie - nie dość.
No więc odkrywszy to, najpierw czułam się potwornie zraniona i rozżalona.
Teraz już nie jestem; rozumiem, że ci, co nie widzą mnie co dzień- i co więcej, nie poznali mnie nigdy w moim naturalnym, trójmiejskim otoczeniu- mogą nie rozumieć tego, czym jest, czym zawsze była dla mnie muzyka. Choć może nawet niektóre ludki stąd nie traktują tej mojej "nowej pasji" na poważnie? Wedle idei, że dopóki mi za to nie płacą, to nie można tego traktować serio? Moja Madre na pewno nie traktuje... XD
A rzecz polega na tym, żę siedząc w Poznaniu- nie miałam pianina. Musiałam robić cokolwiek, żeby nie zwariować, zająć się czymkolwiek innym, co mi sprawiało przyjemność i przynosiło zbliżony rodzaj ulgi, jak ten, który czuję zasiadłszy do pianina. I oczywiście, masa rzeczy, którymi się pasjonuję, również sprawia mi ogromną frajdę, nie zaprzeczam. Ale granie--- granie jest nieco inne. Czasami, kiedy aktualna współlokatorka wychodziła na miasto, ja zasiadałam do stolika w pokoju w akademiku i - grałam na nim. Wyobrażając sobie, że mam przed sobą klawiaturę -_-
Pianino... Jak je widzę, jak jeszcze mogę to zobrazować?
Jak gruszkę O_o
Nie, naprawdę; wyobraźcie sobie, proszę, dużą gruszką. Dojrzałą, złocistą, nakrapianą słońcem, mistrzowską gruszkę. Barrrrrdzo chcecie ją ugryźć; tak bardzo, że już patrząc na nią macie szczękościsk.
W końcu wbijacie w nią zęby i łapczywie wypijacie sok, żeby jak najmniejsza jego część spłynęła po brodzie (lepiąc wszystko na swej drodze XD). Słodki zapach nektaru jest oszałamiający; wszystkie funkcjonujące zmysły pracują pełną parą, kolekcjonując przyjemne wrażenia, wynikające z tego pierwszego kęsa.
Nawet jeśli nie myśleliście o zjedzeniu gruszki pięć minut wcześniej, na jej widok nagle coś się wścieka w ośrodku nerwowym i po prostu MUSICIE. Jakby się dało, to zeżarlibyście całą, na raz, łącznie z ogonkiem i pestkami.
Tak, mniej więcej, widzę pianino. Zastąpcie tylko całą opcję gryzienia - wydobywaniem dźwięku.
Zasiadam tedy do gruszki do pianina. Jeszcze nie wiem, co będę grać. Jeszcze nie wiem, co się wyłoni. Przede mną leży 88 dróg do odkrycia nowej ziemi; 52 białe i 36 czarnych.
A teraz wreszcie mam własny utwór; od początku do końca mój.
I jest to dla mnie źródłem ogromnej, przeogromnej radości.
Każdy jest mile widziany, żeby ją ze mną dzielić :)

22 komentarze:

  1. Ja tam nie wiem, jak inni, ale piszesz o muzyce tak, że przebieram w myślach szkitkami, jakby to, coś miało pomóc, i jakby było szansą na to, żeby USŁYSZEĆ.
    UWIELBIAM czytać, jak o niej piszesz, i marzę, by kiedyś nie tylko to czytać, ale i usłyszeć.
    srsly, choć brzmi jakoś nastoletni i infantylnie to wyznanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :))))) Dziękuję! :)))) Teraz, oczywiście, będę sie troche stresować, że jak już to kiedyś usłyszysz, stwierdzisz- "I o to było tyle hałasu?", ale póki co- dodałaś mi skrzydeł :)

      Usuń
    2. Leć, Adam, leeeeeeeeeeeeeeeeeeeeć! :)))))))))

      (o nabożnym szacunku do normalnych ludzi, którzy w ogóle potrafią te czarne i te białe poskładać w harmonię to wspominałam kiedykolwiek?) no. to TO też :)

      Usuń
    3. O, mnie tez oni zadziwiaja *_* SZczegolnie jak tak szybko skacza o wielkie odleglosci i sie nigdy, skubani, nie pomyla, zawsze trafia w to, co trzeba.
      Dranie -_-

      Usuń
  2. Trzy tygodnie. Krótki był ten odwyk :-P

    Chyba nigdy nie słyszałem, jak grasz, ale do głowy mi nie przyszło lekceważenie tego Twojego pędu. Zresztą nawet z daleka od instrumentów potrafiłaś się w Poznaniu nakręcić samym gadaniem ;-)

    BTW mój słownik jako następne słowo po "instrumenty" od razu podpowiada mi "finansowe". Tak się spersonalizował, cholera jego mać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie dwa tygodnie- bo tydzien w Japonii- a i tak wychodzilam z siebie. Mowie- uzaleznienie, jak w morde strzelil XD

      No co, o muzyce pogadac sobie nie mozna? :P Ale to prawda, to jest z pewnoscia ten temat, przy ktorym trzeba w ktoryms momencie mnie dyskretnie kneblowac, bo dla mnie jest wieczyscie pasjonujacy, wiec niemozliwe, zebym kogos zanudzala, right? Right?? XD
      A slownik sobie musisz istotnie odpersonalizowac :D

      Usuń
  3. Mari, Twitter - w ogólnym zarysie wszechobecnego bezsensu - niczym nie różni się w organizacji od Fejsa. No może poza tym, że nikt Ci wejścia w zad wazeliną nie smaruje i nie udaje wielkiej przyjaźni po grób na podstawie kilku komentów i 10 laików zamiast jednego, dobrego spotkania przy piwie (co jakiś czas podglądam FB konto Muża - oczywiście za przyzwoleniem - i mam wrażenie, że pójście do kibla i wsadzenie palca głęboko w gardło sprawiłoby mi więcej przyjemności niż lektura tej hipokryzji jaka tam leje się strumieniami). Poza tym Twitter ma nieco inny cel (przynajmniej tu JP, co do PL nie wiem) - chaotyczną wymianę INFORMACJI rzadko w postaci epistoły na temat siebie tudzież swoich stanów emocjonalnych, a nie bratanie się, które co jak co ale w jakiejkolwiek innej postaci niż face-to-face nie ma sensu.
    Co więcej, 'sprzedawanie' prywatnych danych w imię uzależnienia jest, było i będzie dla mnie niezrozumiałe i nie do przyjęcia.
    Nie będę w stanie tego pojąć, zaakceptować, what-so-fuckin-ever więc proszę DAROWAĆ sobie próby nawrócenia mnie (proszę również pamiętać, ze jestem od 2 lat w JP i mam nerwy jak postronki).
    Zawczasu rozwiewając wątpliwości: nie bronię Twittera (to wujek samo zło jak każdy inny portal społecznościowy). Wraz z powrotem do PL prawdopodobnie usunę konto (którego założenie i tak było sporym kompromisem z mojej strony i ukłonem w stronę mojej Tutorki). Na 99% oznacza to utratę jakiegokolwiek kontaktu z 80% moich japońskich znajomych, ale cóż (SICK!!!!!).
    Podsumowując: o co mi zasadniczo chodzi:
    O hipokryzję - jak zawsze. Bo o ile ta u obcych spływa po mnie jak po kaczuszce, to ta u znajomych i przyjaciół cholernie irytuje.

    Zmieniając temat:
    Mam wrażenie, że mamy tu do czynienia z klasycznym przykładem "usłyszałam to co chciałam". Choć temat nie dotyczy mojej wypowiedzi to i tak dorzucę swoje 3 grosze, bo nie chodziło o zajmowanie się "na poważnie" a "profesjonalnie" z tego co się orientuję, a te określenia BARDZO się od siebie różnią na poziomie definicji i wymogów i co by nie powiedzieć - profesjonalnie się muzyką nie zajmujesz (podobnie jak ja, co by niestety nie powiedzieć, nie zajmuję się profesjonalnie teatrem - przynajmniej JESZCZE).

    Tyle.

    Proszę wziąć poprawkę na to, że za 1h wychodzę do pracy a tu ZNOWU sra deszczem w ilości 104mm/h (co może, ale nie musi, mieć znaczący wpływ na mój stan ogólnego wkurwu, pogłębionego poranna lekturą blogów - które nie pomagają gdy jest się 17tyś km dalej. Choć ten wpis sprawił, że nie tyle co się uśmiechnęłam, a zasadniczo popłakałam ze śmiechu:
    http://j-rock-world-made-in-nippon.blog.onet.pl/Takarazuka-shojo-kageki-czyli-,2,ID436528947,DA2011-09-26,n

    No, to ja już przestaję czuć się dźgnięta w plecy i idę się umyć. Czas zwijać się do pracy).

    Ps. Do DonK przejedziemy się pewnie z Mużem w najbliższym czasie to sprawdzę, czy mają tam Twoje zamówienie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Monika, Monika...Tego sie obawialam: ze mimo mojego wyraznego podkreslenia, ze sie nie focham, w ramach obrony siebie i W., zaatakujesz.
      Bo atakujesz, wiesz?
      Jesli dobrze czytam miedzy wierszami- uwazasza, ze wykazalam sie hipokryzja, bo nie lubie Twittera, a wrocilam na Facebooka? Nie widze zaleznosc miedzy tymi dwoma faktami.
      Nie polubilam Twittera, nie odnalazlam sie tam- moje prawo, nie jest to w zaden sposob zwiazane z Wami, wiec nie powinniscie czuc sie tym faktem zranieni.
      Wrocilam na Fejsa, bo jestem od niego nieczko uzalezniona, do czego przyznaje sie bez bicia i chowania za tysiacem uzasadnien; przykre to, ale tez nie powod, zeby mnie atakowac.
      I naprawde nie probuje Cie nawracac na Fejsa O_O Skad ten pomysl w ogole?..

      Wiec, odnosnie wypowiedzi W.- odebralam ja tak, jak zostala wypowiedziana, i tak jak napisalam: na poczatku czulam sie bardzo zraniona i dotknieta, bo myslalam, ze troche lepiej mnie znacie :)
      Ale tez- kiedy my sie ostatnio widzielismy? Przez tak dlugi czas nie widzenia sie ugruntowuja sie rozmaite, nie zawsze faktyczne wyobrazenia o czlowieku.
      Dlatego, celem rozwiania wszelkich watpliwosci, ponownie napisalam tutaj, ze muzyka jest dla mnie wazna.
      Ze jest dla mnei jeszcze silniejszym narkotykiem, niz tysiac fejsow; zebyscie mogli nieco lepiej zrozumiec, dlaczego tak ubodlo mnie -nieco protekcjonalnie rzucone, nie zaprzeczysz :P- ze ciekawe, kiedy mi przejdzie i znajde sobei cos innego.
      No bo popatrz: to jest tak, jak z zakochaniem. Jesli ktos mocno kogos kocha, a jakas trzecia osoba z prychnieciem oswiadcza, ze to jedynie przelotne zauroczenie i niebawem bedzie ktos inny- ta osoba zakochana odgryzie osobie trzeciej glowe przy samej sempiternie. To jest taki sam odruch obronny, jaki Ty teraz stosujesz wobec szanownego Muza- ktorego, podkreslam, nie atakuje :) Taki sam, jaki ja nie do konca zwalczylam wtedy w knajpie.
      Chodzi mi tylko o to, zebyscie mnie zrozumieli :*

      Usuń
    2. Oczywiście, ja zawsze atakuję. Zdawało mi się, że tę kwestię opisano już w encyklopedii PWN, bo to wiedza powszechna.
      Anywho, sugerujesz, że mój Mąż jest przygłupem i nieudacznikiem co się sam obronić nie potrafi? Proszę Cię, seriously. Nie mam w zwyczaju bawić się w niczyjego adwokata. Jeżeli ludzie sami nie potrafią lub nie chcą się bronić - zazwyczaj jest ku temu jakiś powód. Ja jedynie sprostowałam kwestię twojego przesłyszenia się. Być może podświadomie spodziewałaś się, że kiedyś gdzie taki zarzut padnie i stąd to zamieszanie. Nie mi osądzać.
      Co do hipokryzji dotyczącej portali społecznościowych, to jeżeli nie zdołałam wyjaśnić tego wystarczająco łopatologicznie powyżej, to sorry, ale lepiej nie potrafię, więc dam sobie spokój z ciągnięciem tematu. (Ps. W momencie gdy poczuję się zraniona WYBOREM przez kogoś takiego czy innego chłamu, przepraszam, portalu społecznościowego - proszę mieć nade mną litość i mnie zastrzelić).
      Nie nawracasz - zawczasu na wszelki wielki ubiegłam potencjalną próbę nawracania (nawet nie wiesz jak często muszę takowym próbą czoła stawiać).
      Kontynuując wątek muzyczny:
      1) To co sugerujesz nie zostało powiedziane (patrz wyżej) i w przypadku tej dyskusji jest to źródłem całego nieporozumienia.
      2) Nie wiem jak się ma "ważna" do "profesjonalnie". Jedno nie jest nierozłączne z drugim, ani też jedno z drugiego nie wynika, czy też nie jest wzajemnie zależne (stety czy niestety).
      3) Ponownie - pisząc poprzedni komentarz ANI RAZU przez myśl mi nie przyszło bronienie męża. I co jak co ale tego typu zarzutu spodziewałabym się od obcej osoby owszem, ale od Ciebie? Nienawidzę gdy ktoś broni mnie - ergo: nie robię tego innym (chyba, że poproszą). Możesz sobie atakować Wojtka ile chcesz - to sprawa między wami. Ja tylko podkreślam błąd w doborze użytego przez ciebie wyrażenia w procesie relacjonowania zdarzenia. Tyle.
      4) Ciężko mi się ustosunkować do "ważności" i "zakochania", bo rozmowa była o profesjonalnym obcowaniu z muzyką. Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek kto przeczytał choć jedną notkę na Twoim blogu i obdarzony IQ powyżej 40, śmiał stwierdzić, że muzyka Ci wisi. Przy czym pytanie, czy za jakiś czas nie odejdzie w kąt (choćby nawet tymczasowo) na rzecz nowej, świeżej pasji - daje mi się - uzasadnione. Przy czym nie jest ono równoznaczne ze stwierdzeniem, ,że muzyka nie jest dla Ciebie ważna.

      Usuń
    3. No w zasadzie na powyzsze moge odpowiedziec jedynie: nieprawda.
      Byloby milo, jakbys przestala sie pieklic; cokolwiek Cie wyprowadzilo z rownowagi, nie sadze, zeby to byla kwestia nieporozumienia miedzy mna a Wojtkiem. Btw- zdajesz sobie sprawe, ze wkladasz ludziom w usta kwestie, ktorych nie wyglosili?
      Zostalo powiedziane to, to napisalam ze zostalo powiedziane. Jest to fakt, pelne mocy zaprzeczanie go nie zmieni. Mozesz mi nie wierzyc, zreszta moglas tego nie slyszec, siedzac nieco dalej, w gwarnym pubie.
      Podejrzewam, ze cokolwiek teraz nie napisze, bedzie dla Ciebie przyczynkiem do- tak- kolejnego ataku. Calm yourself, por favor. Mysmy juz kwestie rozwiazali. Ale co Cie wyprowadzilo tak z rownowagi?

      Usuń
    4. Nie Mari, użyłaś innego słowa w notce niż padło w pubie (gdzie słyszałam je wyraźnie) i to mnie irytuje. Jak już chcesz się czuć urażona to przynajmniej o coś co miało miejsce.

      Usuń
    5. Słowa mają znaczenie nie po to by było o czym słowniki pisać, ale po to by używać konkretnych słów w konkretnym znaczeniu i kontekście. A zmiana której dokonałaś zmieniła koloryt całej sytuacji. Chodzi mi o nie naciąganie rzeczywistości. Myślę, że to mnie zirytowało. Bo gdybyś napisała notkę o ogólnej idei to OK, ale piszesz o konkretnej sytuacji i konkretnych zarzutach, więc trzymaj się proszę faktów, bo inaczej jakakolwiek dyskusja nie ma z założenia sensu, bo być może każdy z nas mówi o czymś innym, bo w sumie olać znaczenie słów - od dziś wybierajmy sobie sami co dany wyraz znaczy, a co!

      Usuń
    6. Wzdech. Ktorego?
      Miej na uwadze, ze jezyk polski jest przebogaty, uzywa sie synonimow, zeby dac czemus wyraz bez powtarzalnosci lub infantylnego powtarzania cudzych wypowiedzi.
      Powtorze jeszcze raz: cos zostalo powiedziane, ewidentnie zartem (przynajmniej ze strony Wojtka, jak widze), mi to bardziej zapadlo w pamiec, niz kolejne wypowiedzi w temacie- koniec.
      Skad mozesz wiedziec, ze uslyszalas dokladnie ta czesc rozmowy, o ktorej ja pisze?
      I, jak pewnie wywnioskujesz z rozmowy miedzy mna w W. w ponizszych komentarzach, nie jestem urazona.
      Jest mi tylko ogromnie przykro widziec, jak niewiele Ci trzeba bylo, zeby wystartowac do mnie z tym oceanem wrogosci i jadu.
      Cokolwiek jest tego zrodlem- nie lacz tego ze mna, prosze. Przepracuj swoje problemy, emocje, itd. Nie atakuj ludzi, ktorzy sa wobec Ciebie przyjazni- bo to jest chore.

      Usuń
    7. Moglabym napisac slowo w slowo co powiedzial W., ale po co? To byloby jatrzeniem nieistniejacego problemu. Ale to co napisalam na blogu, bylo bardzo wierne; sam fakt, ze sie z tym nie zgadzasz, dowodzi bez cienia watpliwosci, ze Ty nawiazujesz do jakiego totalnie innego fragmentu rozmowy.

      Usuń
    8. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to był TEN fragment rozmowy, ba - cała rozmowa (łącznie z Wojtka wyjaśnieniem, co do tego, że komentarz wziął się z faktu, iż masz tendencję do zajmowania się wieloma rzeczami na raz).

      To czy się obraziliście, uraziliście, pogryźliście to wasza sprawa. Mnie irytuje wszechobecne naciąganie faktów do swoich potrzeb. Przeinaczanie, drobne zmiany w doborze słów - byle tylko pasowało mojemu interesowi. I o ile u obcych osób, na których gówno mi zależy, z którymi nie mam do czynienia i od których nie spodziewam się prawdomówności, rzetelności i innych szlachetnych cech, zignorowałabym całe to zajście, o tyle w kręgu przyjaciół i znajomych NIE jestem w stanie tego zaakceptować (ergo: nie tylko u Ciebie - wobec wszystkich stosuję tę samą zasadę). Myślę, że nie jest to specjalne wygórowane wymaganie jeżeli chodzi o przyjaciół.

      Usuń
    9. Nie jest.
      Ale nie jest to też powod, zeby urywać komuś glowe przy D.
      Tym bardziej, ze W. nie napisal tu dokladnie tego momenciku, malutkiego zdanka, które powiedzial, a które mnie tak żgnęło.
      Nie przeinaczyłam niczego. Po prostu dla mnie było to bardzo istotne, dla niego nie, więc nawet tego może nie pamiętać. Cała rozmowa była, zgadza się, o tym, o cyzm pisał w komentarzu W. I tam padło to jedno, malutkie stwierdzonko. O nie i tylko o nie mi chodzi.
      Cała ta notka miała na celu nie wytykanie czy obrażanie się, ale - w razie możliwości, że więcej osób uważa moje muzykowanie za przelotne zainteresowanie- miała rozwiać wątpliwości odnośnie tego.

      Usuń
  4. Leszku, na weselu Andzi i Tomka Mari grała na zabytkowym instrumencie, rozstrojonym jak cholera. Namówienie obsługi na udostępnienie jej tegoż trwało jakieś trzydzieści sekund :D

    A ja mam taką refleksję, że jak ktoś się czymś jara i przynosi mu to satysfakcję, to gdzieś się pojawia zawsze nacisk "Zrób coś z tym", czyli "Zarób na tym pieniądze". Dopiero wtedy, kiedy pasja się przekłada na pieniądze traktuje się ją jako zajęcie poważne. Albo jako zajęcie w ogóle, godne poświęcania swego czasu i energii. I jako "poważne" zajęcia traktuje się te, które przynoszą pieniądze, a cała reszta to kaprys. W sumie można się zastanowić, czy skończywszy studia i nie pracowawszy w zawodzie czas jakiś byłam, czy nie byłam profesjonalnym antropologiem? Czy posiadając odpowiednie wykształcenie, umożliwiające mi wykonywanie jakiegoś zawodu (praktyczne i teoretyczne, żeby nie było), a nie wykonując go mogę o sobie mówić jako o profesjonaliście, czy nie? Albo - czy wykonując go BEZ opłat, czyli w sumie amatorsko, jestem czy nie jestem profesjonalistą?

    "Zawodowiec" to nie to samo, co "profesjonalista". Trzy z czterech definicji ze słownika dotyczą osiągnięcia wysokiego poziomu, a tylko jedna wykonywania zawodu. Można być profesjonalistą w jakiejś dziedzinie, nie zarabiając na tym ani grosza. Muzyka jest dziedziną tak specyficzną, że osiągnięcie w niej przyzwoitego poziomu oznacza wkład pracy, którego nie wymaga większość zawodów. A ponieważ wymaga też talentu, należy do tych wymykających się definicji "profesji artystycznych", które są słabo opłacane, a niekiedy bycie najlepszym profesjonalistą w swej dziedzinie oznacza, że wrzucą cię do wspólnego grobu, bo nie zarobiłeś nawet na trumnę...

    Ja sobie myślę, że dopiero, jak jesteś profesjonalistą w dziedzinie, która cię jara możesz myśleć o tym, żeby przekuć ją na swój zawód. Ale nie musisz. W sumie tylu ludzi wykonuje swój zawód na poziomie amatorów.

    A w ogóle to są rozgraniczenia z dupy. Czyli co, Twoja Madre uzna, że robisz muzykę na poważnie jak nagrasz płytę? Moja do dziś nie jest w stanie ogarnąć, że mam trzy zawody i każdy uważa za kaprys, bo przecież powinnam pracować od ósmej do szesnastej w jakimś biurze, to się wtedy łatwo da określić. Do mojego Padre poziom mojego profesjonalizmu dociera via jego fizjoterapeuta, który sączy powoli do ucha jad ;) ja miewam dni lepsze, kiedy wiem, że jestem megaprofesjonalna w tym, co robię i dni gorsze, kiedy mam wrażenie, że nic nie umiem, do niczego się nie nadaję i to tylko popierdółki, bo powinnam pracować w biurze od ósmej do szesnastej.

    Innymi słowy: pierdolić żałość ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak czynic nalezy :D
      Ja nawet nie mysle w kategoriach `profesjonalny muzyk`-`amator`, mi chodzi o rzecz znacznie prostsza: zeby ktos posluchal, i zeby oczywiscie mu sie podobalo :D
      (Jak sie nie spodobalo, to niech zniknie, przeklety, i nie psuje mi humoeru XD)
      Wydaje mi sie, ze podobnie, jak bardziej rani obojetnosc, niz gniew, tak protekcjonalne, poblazliwe podejscie bliskich ci ludzi do czegos, co dla ciebie jest bardzo drogie, boli bardziej, niz jawna krytyka.
      Przez moment przynajmniej; zbyt kocham to, co kocham, zeby sie dluzej przejmowac faktem, ze nie znajduje zrozumienia u 100% ludzi, ktorzy mnie otaczaja :)

      Usuń
    2. Yep i już wszystko jasne. Jeżeli profesjonalizm zależy tylko od tego czy ja sobie wymyślę, ze czuję się jak profesjonalista, to ja się cufa nie dziwię, że ten świat wygląda tak jak wygląda.
      Co ciekawe, to tworzy całkiem zabawną opcję, w której można się zabarykadować d domu na całe życie, być kurewsko utalentowanym, ale nic z tym nie zrobić, nazwać się samozwańczo profesjonalistą i umrzeć w błogim spokoju.
      Nie no, podoba mi się to. OK, pierdole to wszystko co robię - od jutra jestem profesjonalnym teatrologiem BO TAK!
      Kuźwa, gdybym tylko przed doktoratem wiedziała, że to takie proste. Ciekawe czy jak zamieszczę to w CV z odpowiednim komentarzem, że pierdolę żałość to mnie przyjmą na West End z otwartymi ramionami i jeszcze w rękę ucałują.

      Usuń
    3. Wzdech. Nie, profesjonalizm jest dość łatwo zauważalny. Oznacza, że coś wykonuje się w sposób, który odpowiada standardom ustalonym dla danej profesji. Czy się na tym zarabia pieniądze, więc wykonuje to zawodowo, czy nie, jest kwestią drugorzędną. Profesjonalny może być wolontariusz - i zazwyczaj jest, ponieważ odbywa odpowiednie przeszkolenie. Profesjonalizm ma swoje korzenie w słowie "professio", czyli "powołanie".
      Zawód to coś, na czym się zarabia pieniądze i może być zupełnie różny od powołania. Swoją drogą, człowiek zazwyczaj wie, kiedy może się w danej dziedzinie nazywać profesjonalistą, chyba, że ma kompletnie zaburzony obraz swojej osoby i nadmierny samokrytycyzm, albo jego brak. Poza tym żaden człowiek nie żyje w próżni - jego przekonanie jest weryfikowane w kontakcie z innymi.
      Czy ja jestem profesjonalną tłumaczką? Tak. Czy skończyłam formalne studia, uczące tego zawodu? Nie. Mam z tym problem? Ni chuja, bo wiem, jaka jestem dobra.
      I, szczerze mówiąc, jeśli Ty masz pewne rzeczy inaczej ułożone w głowie, niż ja i wysoki poziom jakości wykonywanego zajęcia nie oznacza profesjonalizmu, to do końca życia będziesz się kiwać, że nie jesteś teatrologiem, mimo, że wiesz o teatrze najprawdopodobniej więcej, niż cały wydział wiedzy o teatrze w Polsce razem wzięty. Ale to nie jest mój problem, tylko Twój. Ja swojego zdążyłam się już pozbyć.

      Usuń
  5. To może ja się jednak wypowiem, bo najwyraźniej z jakiegoś powodu uznano, że nie tylko zupełnie nie znam tudzież nie rozumiem ludzi z którymi się zadaję. Jak się nie odzywam i pomijam bolesną insynuację milczeniem, to później dochodzi do jakiś scysji i niepotrzebnych "ataków" i innych takich. :)

    W temacie muzyki - niestety obawiam się Mari, że absolutnie nie złapałaś o co chodziło w mojej wypowiedzi, tudzież mogę domniemać, że zwyczajem wielu ludzi (powiedziałbym kobiet, bo w tym celują, ale niestety znam również takich mężczyzn - siebie do tego grona wliczając), stworzyłaś sobie własną podświadomą interpretację moich słów.

    A powiedziałem - i powtarzam to od lat - że byłoby doskonale, wręcz cudownie gdybyś zdołała skupić się na jednej dziedzinie sztuki i doprowadziła ją do zawodowstwa (co w kilku przypadkach Ci wróżyłem), oraz idąc za myślą przedstawioną przez Jo - profesjonalizmu.

    Odpowiedziałaś, że masz takie plany w związku z muzyką. Pokiwałem głową pytając się o efekty i dalsze działania jakie przewidujesz.

    Mogłaś może wziąć to za powątpiewanie w Twą pasję, protekcjonalizm czy cokolwiek innego. Moje pytanie miało tylko jedną warstwę - co dalej z tym planujesz zrobić???

    Trudno mi by było krytykować Twą muzykę, bowiem jak słusznie zauważyłaś -nigdy jej nie słyszałem. Idiotyzmem byłoby być obojętnym, skoro przez ostatnie kilka jeśli nie kilkanaście miesięcy piszesz o swojej muzyce na blogu i w listach.

    Moje pytanie oznaczało: czy Twa pasja do muzyki jest na tyle silna, byś zaczęła ją promować, pokazywać szerokiej publiczności, ba! nagrać ją? zorganizować koncert? porzucić dla niej wszystko inne i oddać jej się całkowicie? Czy jest na tyle silna by kontynuować Tworzenie muzyki (bo jak się domyślam granie obcych utworów, a pisanie własnych jest czymś zupełnie różnym), czy też pozostanie - tak jak kilka innych przedsięwzięć, które świetnie się zapowiadały projektem "domowym".
    Jeśli zrozumiałaś coś innego i poczułaś się urażona, to przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczulam, ale to bylo chwilowe i mi szybko przeszlo, spoczko :) Wiem, ze na pewno nie chciales mnie urazic, i domyslam sie, ze to retoryczne pytanie (`kiedy mi przejdzie i zajme sie czyms innym`) bylo rzucone tak ot, praktycznie zartem, skoro nawet tego nie zarejestrowales, a traf chcial, ze wlasnie to najbardziej zapadlo mi w pamiec z calej rozmowy.

      Ale szybko wykminilam, o co chodzi, podejrzewam, ze te pare osob, ktore z duza zachowawczoscia podchodza do calego tematu, ma takie samo nastawienie: ze lapie za duzo srok za ogon.
      Ale co ja moge?...
      Na Twoje pytanie, czy bylabym gotowa porzucic wszystko inne i skupic sie tylko i wylacznie na muzykowaniu- no nie, niestety. Nie bylabym wtedy soba :P
      Sa dni, kiedy nie mam zupelnie melodii na granie, kiedy chce mi sie tylko i wylacznie rysowac, np. (zdarza sie, kiedy nie idzie mi z jakims kawalkiem , wtedy ogarnia mnei zniechecenie i focham sie na pianino przez kilka dni)
      Nie moge sie skupic na tylko jednej rzeczy, bo przeca pekne; pewnie w zwiazku z tym nie osiagne nigdy zadnych godnych uwagi wyzyn, ale jesli osiagne trwale zadowolenie z tego, co robie- to mi wystarczy :D
      Chyba... :/
      Co do koncertu- no, to jest problem, chcac grac, trzeba pewnie kiedys w koncu zagrac przed ludzmi. A to mnie przeraza bez granic, zjada mnie trema, trzesa mi sie rece i ogolnie chce umrzec XD Musialabym miec sale ludzi absolutnie zdecydowanych wyrazic entuzjazm, niezaleznie od tego, co uslysza, zeby nie sprawic mi przykrosci, czyli przekupionych, upitych lub przyjaciol :D
      Takze nie bardzo potrafie odpowiedziec, `co dalej z tym graniem` bo prawde powiedziawszy- nie mam pojecia :/ Gram sobie i mam nadzieje, ze problem sie sam rozwiaze XD

      Usuń

Leave yer mark: