Śniło mi się dziś coś przerażającego: dostałam pracę w dużej firmie, gdzieś na ciemnej, odciętej od świata pipidówie.
Pierwszego dnia- w poniedziałek- znalazłam się w firmie: wiele rozrzuconych na przestrzeni setek hektarów, cichych i pustych budynków, z rzadka smętny pracownik w kombinezonie, przemykający w oddali. Cichy szum generatorów.
Żywego ducha.
Ludzi odnalazłam w biurze, gdzie rozpoczął się meeting. Brałam w nim udział, mimo iż kompletnie nie wiedziałam ani co to za firma, ani w jakim charakterze mnie tam zatrudniono.
Meeting odbywał się w naszym salonie, w sopockim mieszkaniu, a prowadził go szef, który wyglądał jak George Martin (minus czapeczka).
Zebrani pracownicy emanowali tą zblazowaną pewnością siebie na pokaz, wynikającą z faktu, że pracują w firmie już całe dwa lata, między sobą mówią na szefa "stary" i generalnie- wiedzą już, co i jak.
Meeting skończył się o 22:45 i okazało się po pierwsze, że potraktowano to jako mój dzień zero, więc mi nie zapłacą, po drugie- że nie mam jak wrócić do Gdańska, a nikt nie chciał mnie podwieźć.
Dziękuję ci, śnie :) Dobrze było się obudzić i stwierdzić, że tym właśnie byłeś- snem tylko.
Zresztą, co kilka dni tak mam- szczególnie, kiedy pogoda dopisze; że idę sobie ulicą, i nagle, jak nie przymierzając grom z jasnego nieba, spada na mnie poczucie ogromnego szczęścia: jestem w Gdańsku.
Cholera, no niech mi ktoś powie, że huna to bzdurki-bajdurki
Because I had a dream... And now it's my reality :D
Tylko słońca mi tu brak.
Ale nic to, czekam, aż tamten żółty dom z niebieskimi okiennicami zamajaczy na horyzoncie zdarzeń.
Względnie ten:
Tymczasem zaczęłam pracę nad nowym kawałkiem. Nie jest to ta iskra boża, jak w przypadku poprzedniego, co nie zmienia faktu, że motyw zakotwiczył w mojej głowie, i nie daje się stamtąd wyciągnąć, zagłuszyć, wyłączyć choćby na moment. Ciekawy etap, pełen możliwości, ale na dłuższą metę męczący.
Wyobraźcie sobie- calutki czas mieć w głowie włączoną pozytywkę XD
Są sny, z których tak dobrze się obudzić.
OdpowiedzUsuńOj tak :)
Usuń