Praca zatakowała mnie w piątek po powrocie, już z samego rana, i tak naprawdę od tamtego czasu trwa kołowrót.
Ale wrażenia z podróży blakną powoli, wciąż pamiętam i silne słońce, i ból nóg, i smród w metrze, i radość z możliwości zwiedzania połowy atrakcji na specjalnych- hihi- warunkach...
Miasto jak miasto. Tygiel. "Śmietnik świata"- jak to określił jeden ze spotkanych na schodach Sacre Coeur Polaków, kiedy spędzaliśmy sobotni wieczór na sposób lokalsów, pijąc wino i patrząc na rozciągające się u naszych stóp miasto.
Mieliśmy też okazję oglądać obławę policji na domniemanego dealera narkotyków...
W oparach ganji, kanalizacji, wypchani bagietkami, serem-śmierdziuchem i winem, przemierzaliśmy te niegdyś sławne i piękne ulice, żeby odkryć, że naprawdę jesteśmy mniejszością etniczą, i w mieście, w którym mieszkać bym nie chciała.
Miłe do odwiedzenia, dobrze było obejrzeć wszystkiedzieła sztuki- a sztuki to zaznałam wbród i tym głównie będę się zaraz dzielić- ale Paryż to miasto na raz.
No, dwa, bo jednego miejsca, które bardzo chciałam zobaczyć, nie odwiedziłam.
Ale wszystkie Wielkie i Sławne miejsca tak, jak też parę małych i nieznanych zbyt szeroko.
Francuzi, wbrew obiegowej opinii, byli uczynni i pomocni, nawet jeśli nie uśmiechali się zbytnio.
Ciekawie było rano wybrać się po bagietki, kiedy nasza obskurna dzielnica w trzeciej strefie się dopiero budziła, zniknęli wszyscy Afrykańczycy, otwarcie palący jointy i śledzący wszystko badawczym spojrzeniem spode łba; wieczorem było to nieciekawe miejsce.
Hostel to temat sam w sobie- brudny, bez naczyń, z jedną kabiną prysznicową i gospodarzami-parą Chińczyków, z czego mąż nie posługiwał się żadnym innym językiem poza chińskim, a z nim to właśnie musieliśmy załatwiać połowę spraw. Ale po kilku dniach i do tego przywykliśmy, dużo w tym względzie załatwiało też zmęczenie po całodziennym łażeniu, oraz wino, jakie spożywaliśmy w ilościach przemysłowych.
Także, podsumowując: ogromnie się cieszę, że w końcu tam pojechałam, urlop był mi bardzo potrzebny, ale z pewnością nie będzie mi śpieszno wracać do tego miasta.
Zdjęcia są tu, część just jest na znanym portalu społecznośicowym lae tu jest więcej:
Paryż
Chociaż bagietki i wino tańsze od mleka były dobre :P
A oto kilka obrazów i rzeźb, które tak mnie zauroczyły, że mimo mnogości dzieł do oglądania wracałam do nich jak przyciągany magnesem opiłek. Opiłka. No, czymś tam opity człowiek :D
"Abel" Camille Belanger; bardzo popularny motyw na wystawie czasowje "Masculinity", rezydującej w Muzeum Orsay. Smaczne orbazy tam były, oj, smaczne...
Kolejne fascynujące odkrycie: Aime Morot. To, jak on stworzył światło na sylwetce na osiołku, pochłonęło mnie na długie minuty, jak też dwie studentki malarstwa z Polski, które zatrzymały się obok mnie i długo dyskutowały na tym fenomenem. Morot stworzył niemal idealną iluzję 3D już w XIX wieku.
Francesco Marmitta. Precyzja, czystość i uporządkowanie tego obrazu porażały, szczególnie w galerii, wypełnionej po brzegi mętnym światłocieniem da Vinciego, rozświetlonymi mgiełką miękkościami Rafaela i łagodnością Luiniego.
A owóż i sam Bernardino Luini. Widać szkołę Leonarda. Ale przyznam- podoba mi się bardziej, niż dzieła Mistrza. Ta miękkość światła, niedopowiedzenia, wyłaniające się z napływającego chyłkiem cienia, łagodność oblicz niezależnie od brutalności przedstawianych scen... Miodne.
Marius-Joseph Jean Avy.
Rewelacyjne odkrycie: i ta dziewuszka, i anioł walczący z Jakubem, to Leon Bonnat. Może i niektórzy by to nazwali prostym, dosłownym malarstwem portretowym, ale delikatność i wyczucie, z jakimi malarz wyłuskuje swoje postacie z cienia, zachwyca mnie bez granic.
Znaki, znaki... Pierwszym "działem", do jakiego trafilismy- idąc na chybił trafił- w Orsay, byli Symboliści, mój bodaj czy nie ulubiony nurt w sztuce. A tam, poza ogromnymi ilościami Gustawów Moreau i Dore, był Edgar Maxence.
Winslow Homer. Akwareliści często traktowani są mniej poważnie, niż malarze tworzące olejne obrazy- a niezasłużenie. Właśnie akwarela to moim zdaniem prawdziwe narzędzie impresjonizmu, jak sama nazwa wskazuje: wrażenie, impresję, ulotną rzecz, można złapać tylko szybko i bez możliwości naniesienia poprawek, jak to się dzieje w przypadku malowania grubymi kluchami farby olejnej. Wdzięczne, żywe impresje Homera po prostu urzekają, a poza tym nadal uważam, że pointylizm to terapia zajęciowa ludzi z nerwicą natręctw :P
Louis Anquetin. Malarz poza tym, że fascynujący, jako jedyny chyba namalował człowiekao opętanego przez demona- spójrzcie na oczy tej kobiety...
I na koniec- Jean Baptiste Carpeaux. Prace tego rzeźbiarza podbiły moje serce. Równie żywych, przejmujących postaci, nie widziałam chyba nigdy, szczególnie w tej tańczącej grupie. Każda twarz jest inna, każda należy do konkretnej, jednostkowej osoby, na niektórych maluje się euforia i upojenie, na innych groza, z tła wychyna, ledwie widoczna, skrzywiona i pomarszczona twarzyczka paskudnego demona... Patrząc na jego rzeźby można niemal dać wiarę, że Carpeaux zaklął żywych ludzi w kamień. Tylko oczy żyją. I patrząc na gładki marmur ma się wrażenie, że pod naciskiem palców kamień okazałby się ciepły i miękki jak ciało. Wspaniałe, przecudowne dzieła, od których niemal nie sposób oderwać wzroku.
Na koniec coś, czego nie widziałam w Paryżu, ale co odkryłam teraz, szukając linków do wyżej wklejonych obrazów: Joshua Durant
hihi jesli teraz sadzisz, ze Paryz jest brudny i smierdzacy powinnas go zobaczyc podczas majowki + strajku sprzataczy ulic XD merde! wszedzie merde! ;) hihi
OdpowiedzUsuńNie mogę się powstrzymać... oglądam ja te wszystkie obrazy, podziwiam światłocień i gdy na koniec czytam, iz odkryłaś coś nowego i najwyraźniej godnego polecenia, przewijam stronę i co widzę? No, co?
OdpowiedzUsuńWidzę... i myślę: "Kurcze, oto ptak rozpiziony pociskiem karabinowym..." I już nic innego na tym obrazie nie widziałem...
Interpretacja dobra jak każda inna :D
Usuń...Ale przez Ciebie teraz ja też to widzę- a to takie piękne było XD