Przez cały dzień wczorajszy przyciągałam spojrzenia, ponieważ wciąż pozostawał we mnie powidok innego świata, świata, z którym mam cokolwiek wspólnego, poza wspólną przestrzenią przebywania. Nie łudziłam się, że ten efekt się zachowa do dziś i rzeczywiście- nie zrobił tego.
Starła się pozłotka, pozostał mhroook i szmatan, czyli moja Inner Sakura.
Faktem bezprzecznym jest, że nieocenionym skarbem są dla mnie ludzie, którzy, gdy zaczynam wpadać w werterowską więcej rozpacz (tak, taki ze mnie XIX-wieczny typ), potrafią mną potrząsnąć, zgromić, po czym postawić na stabilnym gruncie. Dać herbaty i ze spokojem oznajmić, że robię sceny, podczas gdy sprawy naprawdę tak źle nie wyglądają.
Tymczasem moje lewa
W pewnym sensie.
Na prawej widnieje jeszcze ponordconowy, równiutki pasek w miejscu, gdzie bliska wrzenia zupa przykleiła mi do skóry kawałek nylonowej koronki, za to na lewej rozkwitł brązowy siniol, jeszcze niedawno obwiedziony głęboką purpurą i fioletem, teraz wchodzący już w melancholijne tony oranżu i wyblakłej czerwieni.
"Przeokropny to widok, włos na głowie powstaje! Co za ból, mmm-już gangrena się wdaje, cudoownie...", jak to śpiewał Andrzej Rosiewicz w "Balladzie Masochisty".
Innymi słowy- tej pani już więcej kroplówek nie dajemy.
Z siniolem jednak nic się nie da zrobić, mogę włożyć kolejną koronkową rękawiczkę, ale mi się nie chce, chodzę i straszę współpracowników swoimi bliznami wojennymi.
Z dołem za to poradziłam sobie w ten m.in.sposób, że kupiłam perfumy, i to moje drugie ulubione, za jedyne---1/6 zwykłej ceny! Bo to był tester!...I mam gorącą nadzieję, że jest oryginalny...XD
Ale precz wątpliwości.
Z reguły nie szaleję zakupowo, więc raz na 150 lat mogę sobie kupić cosik.
---Jak dwie butelki perfum w tym wypadku, haaaa, mam nadzieję, że to nie był chwilowy zanik powonienia, który przekonał mnie, że "Perły" Laliqua to mój czwarty zapach (po #3, czyli Le feu d'issey Issey Miyake), ale od blisko roku szukałam zapachu dla siebie. I jak na złość znalazłam trójkę kandydatów. MUSIAŁAM wybrać wreszcie! XD
Cóż jeszcze przyniosła mi wybrawa do Poznania, poza wzmożoną wiarą w ludzi, siebie, "Perłami" (wówczas jedynie w zamyśle) i lżejszym portfelem?
Obejrzałam IV część "Piratów".
Są tak inne od pozostałych trzech części, że zaczynam się zastanawiać, czy to aby na pewno wada.
Gdyby twórcy powtarzali utarte schematy, popełniliby kliszę wywołującą taki efekt, jak gryzienie styropianu.
Jest mroczna; bardzo mroczna. Jack jest wyblakły, zagubiony i, co jest kompletną nowością, znacznie odzierającą postać z jej magii, towarzyszymy mu od samego początku przygody, przez co wiemy dokładnie, co planuje, czego się dowiaduje, od kogo i jak.
Zniknęła cała jego szalona nieprzewidywalność. Jest szaleńcem bożym, goniącym za ułudą. Zrobił się przez to taki---prawdziwy :(
LECZ.
Kilka scen w tej części to majstersztyk, jak np.pierwsze objawienie się syren.
Cała scena posłuchania na królewskim dworze, król- no król! Vernon Dudley na tronie- mimo, że epizodyczna, to jedna z najlepszych, najbarwniejszych postaci w całym filmie.
Bardzo mi się podobało, jak przedstawiono Hiszpanów; trochę Nazgulowato, nie rpzeczę, i być może niektórzy poddani Korony się oburzyli, gdy pod koniec jednego Brytola, owiniętego flagą imperium, przeszywa hiszpanska kula. Ale Hiszpanie, wyłaniający się z mgieł i mroków jak posępna zapowiedź Inkwizycji, byli po prostu kapitalni.
...nawet jeśli samym początkiem filmu przywiedli mi na myśl jedyne słuszne skojarzenie:
...które TRZEBA obejrzeć do końca, wszystkie króciutkie trzy części, bo jest genialne :D A potem jeszcze raz posłuchać tego mrocznego Hiszpana, jak mówi "The fountain of Youth!..."
Przypudrowany Barbossa był zabawny, ale też wyrwano mu pazury. Zgorzkniały człowiek, zapiekle dążący do zemsty.
Czarnobrody, a- kolejna barwna postać, szkoda, że wynikając z nikąd i donikąd nie zmierzająca. Nie rozwinięta, nie wprowadzona należycie- bez cienia, bez głębii. Szkoda. Nie mówiąc ożenująco załatwionej scenie z jego przedostanim wystąpieniem.
Choć nic nie pobije Masakrycznie sztucznej najostatniejszej sceny z Jackiem, któa pozostawia okropny smak popeliny.
Ale ponoć mają powstać następne części. I prawdę mówiąc- nie miałabym nic przeciwko temu...
Zwłaszcza, jeśli Zimmer tak rozwinie motyw główny, jak tu. Muzyka z tej części Piratów też jest zupełnie inna, niespokojna, smutna i gorączkowa zarazem.
A to jest jej najlepszy fragment:
Czyli mamy nieco odmienne wrażenia po tym filmie. Dla mnie mroczny, to on był tylko jeśli wziąść pod uwagę ilość scen nocnych :P Brak nieprzewidywalności Jacka S. natomiast zaliczyłbym raczej do wad niż zalet. Wypłaszczyło go to troszkę.
OdpowiedzUsuńCo do syren i Hiszpanów to się jednak zgadzamy. Fantastyczne.
I właśnie się zorientowałem... co to za film o piratach, co nie ma bitwy morskiej, co?
Nie.
OdpowiedzUsuńNie napisalam, ze podoba mi sie brak nieprzewidywalnosci Jacka, wrecz przeciwnie. Nie podoba mi sie, ze stal sie przygaszony, znormalniony, mniej basniowy, a bardziej zwyczajny. Nic a nic.
Ten nowy Jack pasuje bardziej do filmu psychologicznego, przesyconego melancholia, niepokojem i przemijanie, ale z drugiej strony ciekawie stanowi to kontynuacje smutnej uwagi Jacka z bodajze III czesci: `World is still the same. There`s just less in it.`
Naturalnie, ze wolalabym, by to nadal byl przygodowy, wybuchowy film o Piratach, ale coz- wszystko ewoluuje.
Tak tez ten mrok, ktory ja mam na mysli, to nie mrok a`la gotycka katedra, ksiezyc w pelni, koronki i polyskliwe wampiry, tylo duszny, przygnebiajacy mrok codziennosci, zwyczajnosci.
Wiekszosc postacji w tym filmei jest wyplaszczona. Nie pojmuje, dlaczego. Czy zmienil sie producent? Calosc byla poprowadzona- poza syrenami- jak nie film fantasy-przygodowy.
Fakt, bez bitwy, i w ogole to morze bylo mniej morskie, niz w poprzednich czesciach.
Ale muzyka nadal piekna :) Tez smutna, teskna, ale inna; bardziej mi sie podoba ta nastrojowa gitarka, niz fanfary wrzaskliwej orkiestry :D
Obejrzyj ta druga- a raczej: pierwsza- `Fontanne mlodosci`! :D