Powoli, bardzo powoli próbuję zebrać się do kupy.
Zajmie mi to jeszcze pewnie sporo czasu; jestem strasznie zmęczona.
Od środy nie przespałam dobrze ani jednej nocy; budzi mnie najlżejszy dźwięk, przerzucając mnie ze śnienia w rozedrganą, pełną rozgorączkowanego strachu półjawę, a moje sny wypełniają gwałtowne obrazy, przerażające obrazy.
Palą mnie oczy.
Dziś jakiś facet usilnie chciał ustąpić mi miejsce w autobusie, i zapewne po prostu był gentlemanem. Ale i tak mam wrazenie, że od środy przybyło mi wiele lat.
Dziś znalazłam chilę ulgi na przystanku tramwajowym; skryłam się przed słońcem w cienu wiaty, usiadłam na ławeczce i po prostu gapiłam się na ulicę. Nie myśląc, nie oceniając; chwila kojącego nieczasu.
Do tej pory nie opuszcza mnie krystalicznie czysty i wyraźny widok jednonogiego staruszka na rowerze, pedałującego niestrudzenie. Słońce bębniło ogłuszająco o wiatę przystanku, a ja patrzyłam niby zahipnotyzowana,jak zmierza, niczym wypełniający questa mityczny heros, do swego tajemniczego celu.
Może zabrzmi to jak okrutny żart, ale jego widok mnie pocieszył; nie potrafię uzasadnić, dlaczego.
Czytam teraz -to ważne, żeby mieć teraz co czytać- "Nocnego Burmistrza", autorstwa Kate Griffin.
Jest to, niestety, drugi tom serii o Mathew Swifcie, ale, jakkolwiek w "Nocnym Burmistrzu" przewijają się wciąż aluzje i nawiązania do treści "Szaleństwa aniołów", jest to odrębna historia, możliwa do czytania bez znajomości wydarzeń z tomu pierwszego.
Takiej książki szukałam parę lat temu, po przeczytaniu "Stoneheart"- była to lubiana przeze mnie kategoria urban magic, czy- jak ten gatunek określił Sapkowski- "jednorożec w ogrodzie", czyli urbanistyczny realizm magiczny, w dodatku o Londynie. Niestety- "Stoneheart" okazało się książką przeznaczoną dla bardzo młodych czytelników. Prostą i moralizatorską- jakkolwiek na zacnym koncepcie opartą.
"Nocny Burmistrz" jest pod tym względem bardziej zadowalający, trudniejszy, krwawy- choć mam też i zastrzeżenia.
Autorka wdaje się w straszne detale, opisując każdą kolejną dzielnicę Londynu, do której trafi bohater. Opisy te, po trzecim takim, niczym nie zaskakują; są skonstruowane w ten sam sposób, wypełniają je te same metafory, zwroty i porównania, co jest irytujące. Ale jeśli ktoś chce nietuzinkowy przewodnik po Lądku, z wyszczególnieniem barów kanapkowych i oceną jakości kebabów- to się ucieszy. Ja zaczęłam te nużące opisy, wskazujące na szczególny zespół natręctw, pomijać.
Liczne są też obłąkane monologi wewnętrzne bohatera/bohaterów/truno zgadnąć (to skomplikowane)(ale zaraźliwe, sama zaczęłam myśleć o sobie w liczbie mnogiej), zbyt liczne; tak samo, jak powtórzenia- dają niewątpliwie dramatyczny efekt, ale ten dramat jest zbyt efekciarski.
Niemniej magiczny Londyn to dobre kombo, udowodnił to już Gaiman w "Nigdziebądź", czytam zatem z uwagą; wciągnęła mnie ta książka bez reszty. Przenoszę się do niej całkowicie.
Dlatego dobrze, że na nią akurat teraz trafiłam.
chcialam cos napisac, ale nie wiem co. Pustka. Mentalna, fizyczna, rozszarpana emocjonalna. I nadal nie wiem co napisac, ale nam ciagle powtarzaja, ze z czasem jest latwiej. I tzymam ich za slowo. x
OdpowiedzUsuńJa musze cos robic, cokolwiek. BAgde. Muzyke. Pokrowiec na fotel, porzadki, projekt z wolontariuszami- cos. Dzialac.
OdpowiedzUsuńNa pewno z czasem bedzie latwiej, musi byc. xx