Dziś był pierwszy dzień warsztatów śpiewów gregoriańskich.
Przede wszyskim- pierwszy szok- nie było cackania siez kimkolwiek, pytań, czy wszyscy nadążają, czy dają radę, itd.
Przyjęto, że jak ktoś się zgłosił na śpiewy nie jakieś ogólne, ale bardzo konkretnie określone, to wie co i jak, i nie będzie się mazał.
Na początku mnie to zirytowało, bo w ogóle nie było rozśpiewki, więc wystartowałam z nierozćwiczona przeponą i ściśniętym gardłem; ale wraz ze stopniowym rozgrzewaniem się przeszła mi irytacja, bo materiał na tą liturgię potrzebuje tak naprawdę około pięciu dni roboczych, żeby go opanować, a my musimy to zrobić w dwa, po średnio trzy godziny.
No i jaka to ulga choć raz brać udział w zajęciach, gdzie nie czeka się na nikogo, tylko jedziemy z tematem, a ludzie nadążają i postęp jest faktem. To było takie budujące, wręcz uskrzydlające.
Ostatnie dwa kanony odśpiewaliśmy tak pięknie, tak pięknie, jakoby anioły jakieś... :P
Jednak śpiewy gregoriańskie są trudne; w ogóle nie kumam, jaki tam panuje rytm; nie słyszę go. Mniej więcej załapałam, które nuty są zwyczajowo długie, a które krótkie, co nie zmienia faktu, że często gęsto nie ma to sensu i nie brzmi---naturalnie.
Pewnie dlatego tak dla mnie brzmni, że nie słyszę tego cholernego rytmu. -_-
Często też dźwięk narysowany jest na pięciolinii czysto umownie, to wcale nie musi być f, czy c. I super było odkryć, czy raczej upewnić się, że nadal potrafię znaleźć relacje między nutami po prostu patrząc na nie i mogę śpiewać nawet takie baaaardzo umowne zapisy.
...choć brak wartości (półnuta, ćwierćnuta) jest irytujący. Podział na kwadraciki i romby nie jest klarowny, bo są romby śpiewane dłużej i romby śpiewane krócej. Wiem, wiem, tu włączają się wszystkie te tajemnicze reguły, że druga nuta w pierwszej sylabie to jest taka, chyba że jest trzecia od końca, to jest śmaka, a jak jest druga, a po niej są jeszcze dwie, to śpiewa się ją po góralsku i nosem etc.
Generalnie- czacha dymi :D
Dlatego ja przez cały czas, kiedy prowadzący sypał wyjaśnieniami, obsadzonymi bardzo zaawansowaną terminologią i jeszcze bardziej zaawansowaną matematyką, ja intensywnie rysowałam na każdy kolejnym wolnym marginesie.
Tu też się pochwalę tymi "dziełami", bo mi się podobają :D
A- na zajęcia przyszedł nawet jeden Dominikanin- prwadziwy, nie czekoladowy *_*
(Aha, bo warsztaty odbywają się w murach klasztoru dominikańskiego XD
I w środku ja, w paszczy wilka :D Jak Daniel w jaskini pełnej lwów.
W dodatku teksty psalmów w którymś momencie, jak zawsze, zaczęły wywoływać we mnie straszliwą irytacją i ogólne duchowe mdłości. Naprawdę, działają na mnie jak----jak disco polo -_-
No nie moja baja.)
No więc ów dominikańczyk był wielki, barczysty i miał twarz jak bardzo wkurzony dres.
Potem na chwilę wyszedł i jak wrócił, już nie był wkurzony. Aż by sięchciało zerknąć szybciorem przez piwniczne okienko, czy jaki stos nie trzaska wesoło na dziedzińczyku, tak sięrozluźnił...
Przez krótką chwilę byłam pewna, że to Sylas XD
Oooo, tego to Ci bardzo zazdroszczę!
OdpowiedzUsuńNo i było czego, siła się nauczyłam, pośpiewałam, rozśpiewałam, posłuchałam pięknych głosów ludzi z trzech różnych scholi, choć sama uroczystość była naprawdę strasznie długa, a ławki twarde i niewygodne.
UsuńNie wspominając o tych nieco kłopotliwych momentach, kiedy były wspólne modlitwy, bicie się w pierś, itd. Trochę odstawałam od reszty, nie biorąc w tym udziału, a jakkolwiek Dominikanów się nie boję- tak tylko się zgrywam z tym stosem (ale przyszłam z małą samochodową gaśnicą w torebce 8-|), to nie wiedziałam, czego się mogę spodziewać po współśpiewających, którzy wyglądali na zilotów.
Ale tak, byo swietnie :) Naprawde nie wiedzialam, ze jestes taki spiewajacy..