Taka mnie naszła refleksyja, kiedy się zabierałam do pisania, że gdybym ćwiczyła całe ciało tak, jak ćwiczę codziennie palce (pisząc, ale przede wszystkim grając), to byłoby, no pięknie by było.
Mieć wyrobione mięśnie na palcach, no po prostu... Obłęd :D
Filmy; tak, w minionych dniach zagłębiłam się w tematykę futurystyczną, która ostatnimi czasy ponownie zawładnęła ludzkimi umysłami. Mnóstwo pojawiło się filmów-prognoz, gatunku osobiście bardzo przeze mnie lubianego (szczególnie jeśli przyszły świat to antyutopia, świat Orwellowsko-Gibsonowski, jednym słowem wspaniały soczysty cyberpunk, względnie mniej ponury postcyberpunk. Zawsze mnie fascynuje, jak kreatywni będą jego twórcy, jaką możliwą wizję przyszłości zaprezentują).
Przede wszystkim odświeżono motyw modyfikowania pamięci i generalnie przewracania ludziom mózgu do góry nogami, a także motyw podróży w czasie.
Ten pierwszy pojawia się w ciekawym remake'u "Totall recall" ze Schwarzusiem, z 1995 roku; wiele osób wyrzeka na brak Marsa, w miejsce którego wstawiono Australię, która ponownie jest wyzyskiwaną kolonią bardziej uprzywilejowanej (i jedynej innej istniejącej- post/apo, jakby nie było) części świata.
Bardzo mi się podobał ten upadły świat i zniszczone po wybuchach różnych paskudnych rzeczy połacie ziemi niczyjej, podobał mi się- po raz pierwszy- Colin Farell, jak i idea "The Fall"- straszliwej windy, przerzynającej glob ziemski przez środek, tak, by można się było dostać z imperium do kolonii w przeciągu kilkunastu minut.
Dobre; świetne propozycje technologii przyszłości, wartka akcja, bezmackowy Davy Jones jako bojownik o wolność, i The Fall, przede wszystkim The Fall...
Motyw drugi stanowi bazę serialu "Continuum", którego pierwszy sezon obejrzałam w kilka dni. Żeby nie było- sezon króciutki, kilkanaście odcinków. Widać sporą przestrzeń- uczciwie eksploatowaną- na odcinki-zapychacze, nie dodające wiele do fabuły, co nie zmienia faktu, że historia jest interesująca. Paradoks czasoprzestrzenny to jedna z tych rzeczy, na których umysł się zapętla i w którymś momencie wierzysz, że jesteś w stanie napiąć cięciwę łuku i strzelić sobie w plecy. Czacha dymi- ale każde nowatorskie podejście do idei jest mile widziane.
Ale bardziej chciałam się skupić na dwóch innych tytułach.
Pierwszy- to "Looper".
To też film bazujący na idei podróży w czasie, ale nie czyniący z niej centrum fabuły. Tu ważniejszy jest paradoks, ale dla mnie przede wszystkim to film buddyjski.
Przekaz podano w prostej formie, oczywiście, dosłownie i obrazowo, przez co łatwiej znaleźć paralele.
Podobno w "Matriksie" w kanwę opowieści wpleciono silnie idee sekty Sai Baby, której to sekty rodzeństwo Wachowskich jest wyznawcami.
Jak to w ygląda w filmie "Looper"?
Uwaga, spoilery.
Bohater doświadcza na własnej skórze i obserwuje na własne oczy, jak pasje, namiętności, gniew, miłość, zemsta, wciągają ludzi w wir śmierci i zniszczenia, w powtarzającą się pętlę cierpienia, błędne koło- aha, koło.
By wyjść z tego zamkniętego kręgu, trzeba odrzucić własne "ja". Zabić je, mówiąc dosadnie. To jedyny sposób przerwania cyklu.
Niektórzy pewnie mogą spekulować, czy mały Reignmaker to jakaś młodsza wersja naszego Loopera- to nie tak. On jest kontynuacją tego samego cyklu przywiązania i niskich instynktów, powiela historię cierpienia dopóty, dopóki nie nastąpi wyzwolenie z kręgu samsary.
Śmierć ego, zniknięcie ja.
I tak naprawdę, w ostatecznym rachunku, jedynym z tej opowieści, który się ratuje, to właśnie główny bohater.
Ciekawy film; jedyny problem to ten, że obydwaj bohaterowie grani są przez bardzo lubianych przeze mnie aktorów (Willis i Gordon-Lewitt), i za nic nie mogę uwierzyć, że obaj bohaterowie nie są dobrymi ludźmi.
No nie są. Są bezlitości, samolubni i brutalni. No ale...ale to przecież Bruce Willis i pokrzywiony chłopak z "Mysterious Skin", no to jak?...P
Ostatni tytuł, jaki dziś przemagluję, to długo wyczekiwany "The Devil's Carnival".
Jednym z twórców jest Terrance Zdunich, twórca "Repo! The Genetic Opera", majstersztyku, nieporównywalnego z niczym innym.
Diabelski Karnawał jest....nie wiadomo, czym.
Ani filmem, ani rock-operą, trochę przypomina dziwaczny teatr telewizji, a troche długi klip. Piosenki nie wpadają w ucho, nie wabią, nie prześladują- co działo się w przypadku ścieżki dźwiękowej z "Repo!.."
Obejrzałam i poczułam się, jakby ktoś mi powiedział, że Gwiazdki nie będzie.
Panie Zdunich, proszę, naprawdę nalegam, by wrócił pan do pracy solowej, bez asocjowania się z dziwnymi ludźmi, którzy na pewno sikają do dżemu, a w domu śledzą z zapartym tchem "Szansę na Sukces".
Pokrótce: jest to 45 minutowa opowieść o trójce ludzi, którzy na skutek własnych nierozważnych czynów umierają i trafiają do piekła, gdzie większość z nich pozostaje.
Jedyną moją nadzieją są słowa Lucyfera- o paradoksie- o tym, że właśnie nadechodzą zmiany, i że teraz zamierza przejąć niebo.
Więc może cały ten karnawał to tylko rodzaj niskobudżetowego prologu do jakiejś pełniejszej, sensowniejszej całości? Oby. Naprawdę, mam ogromną nadzieję, bo doprawdy...
Jedyna piosenka, która mi się w miarę spodobała, to taka, któa sie nomen omen przyda na tegoroczny Nordcon :P
W kwestii formalnej - Oryginał "Total Recall" jest z 1990, nie 1995. Dużo bardziej przekonuje mnie kolonia na marsie, niż winda przez środek Ziemii. Choćby z tego względu, że pierwsze ma jakieś ugruntowanie naukowe, drugie - ni cholery - mając tech do przewiercenia się przez środek planety, oczysczenie atmosfery i całej reszty planety to jak pstryknięcie palcami. No ale to akurat kwestia, co kto lubi. Nie przeczę, że remake podobał mi się bardzo pod względem graficznym. Mindfucków było jednak więcej/były lepsze w oryginale (wydaje się nie do uwierzenia, ale jako, że jestem na świeżo po obu, zdaj się na mnie).
OdpowiedzUsuńLooper.. Looper... Tiaa. To może ja się wypowiadał nie będę, przy całej saibabiczno-zenistowskiej otoczce, ten film był a)tak nie-wiarygodny b)nie wzbudził we mnie kompletnie nic - discovery channel byłoby ciekawsze c)both of the above - ale to tylko moja osobista opinia:)
W kwestii daty- stoje poprawiona :)
UsuńWiesz, co do `Loopera`, nie powalczymy, bo tez nie pisze, ze byl to dobry film- jest to zreszta kwestia czesto subiektywna. W tym wypadku nasze subiektywne poglady sie pokrywaja: to nie byl porywajacy film akcji, czy obledny graficznie obraz, sama fabula nadzwyczajna misternoscia tez nie grzeszyla.
Ogladajac go kilka razy odgonilam zdradziecka mysl pt. `To jest zdeczko nudne`.
Chyba ze.
No wlasnie- przekaz buddyjski jest tym, co nadaje temu filmowi cala wartosc (no i troche futurystycznej antyutopii, co zrobic, no- no lubie ten klimat :D ). A wowczas jest to film naprawde godny obejrzenia.
Plus Gordon-Lewitt :P