Dziś praktycznie przyleciałam do wsi.
Jak Mary fuckin' Poppins.
Boreasz bierze odwet za Marzannę, na zasadzie: "You kill one of us- you'll face all of ME".
I na bogów- czynimy to.
Brnę w stronę weekendu, kątem świadomosci rejestrując różne dziwne manie się rzeczy.
W stawie przed domem pojawiła się ponoć wydra. Zirytowało to strasznie okolicznych mieszkańców, jako że to jedno zwierzątko trzebiło pono nieprzeliczone ławice ryb wszelakich, w związku z czym---spuścili wodę ze stawu.
Do dna. My nie mamy rybek- nie ma rybek nikt.
To się nazywa z dubeltówki do komara...
Za to firma uczy mnie innych rzeczy. Modnych rzeczy, które można by dopisać do listy z tego typu pozycjami, jak:
- jeśli wychodzisz na ulicę, zawsze miej przy sobie wielką torbę sztuk jeden oraz równie wielką papierową torbę z nazwą dobej marki, sztuk dowolnie wiele; mogą być puste, ale je miej.
ORAZ:
- najważniejsze: kup sobie kubek kawy w jakimś modnym, drogim miejscu i broń cię Cthul ją zaraz pić! Musisz z nią najpierw przespacerować pół dnia, wyglądając na możliwie zaabsorbowanego, ważnego człowieka.
W wykrocie, oczywiście, tego typu posunięcia są niemożliwe, bo po pierwsze: tu nie ma gdzie "wyskoczyć na lunch", chyba że ktoś by chciał koniecznie przysiąść na miedzy.
Dwa- mamy tylko tandetne automaty, z kawą w ohydnych kubeczkach z karbowanego plastiku.
Zero klasy.
Ale można robić trzecią potrzebną rzecz: przynieść sobie na rzeczony lunch maciupkie pudełeczko beztłuszczowego jogurtu z mikroelementami, albo połówkę niedużego avokado; zjeść to, po czym wygłosić donośnie, jak to się człowiek objadł niemożebnie, i ruszyć się nie może.
(pewnie głównie przez te mikroelementy).
Ja miałam dziś ubaw, bo po raz pierwszy zamówiłam sobie obiad u nowej firmy catteringowej, mniejszą porcję- udko kury, łyżka ziemniaków (dosłownie! łyżka) i trzy łyżki buraczków, i wysłuchawszy od współbiesiadników obowiązkowów okrzyków przesytu, wywołanych m.in.garścią pistacji, stwierdziłam, że ja przeciwnie, dopiero rozbudziłam apetyt i właśnie bym coś zjadła.
Oczywiście zaraz po tym nastąpiły próby uświadomienia mi, jaką wtopę popełniłam, przyznając się, że w ogóle jem, ale mi się tylko chciało śmiać.
Biedny, prymitywny, wsiowy światek.
Na koniec- kolejna perełka z pracy.
Operatorzy ze spawalni zadają proste pytanie (zmieniam jego treść, któe nie jest tak istotna, jak jego prostota, a ta pozostaje bez zmian. Prostota jest o tyle ważna, że na karb zmęczenia można złożyć wiele, jednak tu ręczę głową za swoje o-jakże-skomplikowane-NOT-przekłady):
-"Gdzie dostajemy dokumentację produkcyjną?"
Japończyk:
- "Więc operator A spawa część B i kłądzie na półce X, do odbioru przez operatora Y."
Tłumaczę.
Operatorzy, zdezorientowani:
-" Ok, no ale gdzie dostajemy dokumentację?"
Tłumaczę- identyczne pytanie, jak poprzednio, z podkreśleniem słowa "dokumentacja".
Japończyk:
- "No więc właśnie, element B, po zespawaniu go przez operatora A, trafia do operatora Y poprzez półkę X"
Operatorzy, już z nutką histerii w tle:
-"Tak. Ale gdzie ta dokumentacja?!"
Tłumaczę identycznie, jak dwa poprzednie pytania.
Japończyk:
"Operator A spawa część B i kładzie na półce X, do odbioru przez operatora Y!...A dokumentacja leży tam (machnięcie ręką w stronę drugiego końca linii)"
Po czym Japs do mnie, z wyrzutem:
"M.-san, ty MUSISZ to rozumieć!"
Skończyły mi się przekleństwa.
Teraz- jest mi po prostu już wszystko jedno. Jutro jadę do Wro, i hun z resztą.
z ta kawa... no bo... kawa w kubeczku - nie mozna jej od razu pic bo ciepla... ale tez fakt, ze w miastach to nie szpan O_o to koniecznosc w szczegolnosci o 7rano (manchester jest nimi usiany). Np Cafe Nero - jak kupisz 9 kaw masz 10 gratis... kazdy student zbiera pieczatki na swojej karcie (ja trzymalam je na dzien bez drobnych) :P no i jest jeszcze greggs - kubek kawy i bacon buttie 1.99 :D
OdpowiedzUsuńWyjsc z domu bez kawy? I moze jeszcze- o zgrozo!- bez sniadania?? XD
OdpowiedzUsuńAle powaznie mowiac: wiesz, chodzi o konkretny typ, ktory zadaje szyku papierowym kubkiem kawy/po kawie. Zapomnialam jeszcze: obowiazkowo trzeba isc z ta kawa lekko wygietym w bok, z jednym ramieniem wyzej, niz drugie, jakby sie mialo na ramieniu niewidzilana torbe (od Louisa Vittona za to)- beka straszna :D
Ale wlasnie w miastach to szpan, tylko podejrzewam, ze szpanuja wlasnie tacy `wsiowi`ludzie :D
OdpowiedzUsuń