Krótko przed urlopem miałam już tak zryty beret, że poza wyłapywaniem materiału do figli w stylu Tylera D., tłumaczyłam rzeczy w sposób zaskakujący nawet mnie, bo jakkolwiek zrobienie z "miesięcznej tabeli czasowej"- "miesięczną tabelę wczasową" nader łatwo, tak nic nie tłumaczy wpisania miast: "poprawki metod" - "poprawki jazzu" -_-'
Jazzem sie urlop zaczął i jazzem skończył.
Jeszcze w sobotę, zostawiając za sobą w pokoju totalne bordello i puste walizki, poszłam sobie radośnie na koncert w Pick'n'Rollu.
Staroniewicz, Mackiewicz, Larry Ugwu, Dyakowski...
Naburmuszony pan przy kamerze, który łypał na nas złowrogo, bo psuliśmy mu jakośc odbioru :D
Cóż mogę powiedzieć po tym koncercie...Muzyka nie kłamie.
Muzyka jest najuczciwszą rzeczą na świecie.
Dobra, jedną z najuczciwszych :P
Nawet w zespole: można się poprztykać, nie zgadzać, ale kiedy już się zespół zga i rozegra, i ZAGRA, i wsiąknie bez reszty w muzykę, jest grupą najszczerszych ludzi na świecie.
Jakby ich nagle obrano z pancerzy, barier, zapór i kolców, i postawiono bezbronnych i otwartych przed ludźmi; ale wypływa z nich taki strumień muzyki, że nie można się do nich zbliżyć; można tylko chłonąć.
Szczególnie jeden utwór mnie totalnie zahipnotyzował.
Uwielbiam obserwować fraktale dźwięku, choć nie jestem pewna, czy nie mam wówczas kołowatego wzroku i sienie ślinię- kompletnie odlatuję. A przecież nie przepadam za saksofonami! A jednak nie mogłam przestać patrzeć, jak te dźwięki się wokół siebie oplatały, jak się goniły i zwodziły... To było tak wspaniałe, że aż się roześmiałam w głos z najczystszej radości.
Brzmi dziwnie? Możliwe. Nie wiem, kto z moich znajomych tak jeszcze odczuwa muzykę, nie rozmawiamy o tym; może to zbyt osobiste?
To ja jestem ekshibicjonistką, ale- rany, jakie to było wspaniałe!
Jedną z rzeczy, która tego wieczora doprowadziła mnie do śmeichu, był kontrast między sceną a widownią, czy konkretniej: między Larrym (i Staroniewiczem też) a widownią. I nami :D
Wspominałem, że rozbroił mnie komiks na końcu? To wspominam xD
OdpowiedzUsuńNie, no wlasnie nikt nic nie powiedzial odnosnie tego komiksu, a uwazam, ze bardzo trafnie oddaje faktyczny stan rzeczy, jaki sie wonczas zadzial :D
OdpowiedzUsuńDzieki! :D
Nie ma sprawy, komiks trafia w sedno. Generalnie jakoś w Bolandzie tak jest, że cieszenie się muzyką "wyższego sortu" (cokolwiek by to miało znaczyć) jest uważane za nie ĄĘ i fopa straszliwe. Nigdy jakoś zrozumieć tego nie mogłem.
OdpowiedzUsuńW ogole w Polsce ludzie podchodza do spontanicznej radosci bardzo nieufnie; zywiolowa radosc jest kojarzona od razu z potencjalna huliganerka, ewentualnie ludzmi niedorozwinietymi. Dotyczy to zarowno regowania na zachety muzykow na scenie, zeby sie bawic, jak i tancow na ulicy, kiedy gra kapela przydrozna.
OdpowiedzUsuńPo raz kolejny dochdoze do wniosku, ze ja i Olka, oraz paru naszych znajomych zdecydowanie polskiego pochodzenia, mamy wiecej wspolnego z krzykliwymi poludniowcami, niz milkliwymi rodakami, ktorych wiekszosc potrafi sie rozluznic i bawic dopiero po paru glebszych XD