sobota, 7 maja 2011

Vomitorium of Doctor Let-Me-Outta-Here

6 lat studiów i kilka lat zawodowych kontaktów z Japończykami, żeby odkryć-po raz wtóry, ale nieodwołalny- że nie znoszę tego narodu. Ich języka. Ich zasranej kultury, pudrującej światu oczy swoim domniemanym wysublimowaniem.
Banda pozerów...
Na samą myśl o tym, że wracam w ten światek, w ten magiczny krąg wokół prezesa, nawet jeśli tylko na parę miesięcy, robi mi się niedobrze- ale tak naprawdę, zupełnie fizycznie: wymiotować mi się chce.
Marzę o pracy, w której nie musiałabym się stykać z przedstawicielami rzeczonej kultury. Na odległość, coś przetłumaczyć i wysłać- spoko.
Bylebym nie musiała mieć do czynienia z Japończykami, patrzeć na nich, słuchać ich.
Jestem krok od czystej nienawiści.
Trochę szkoda, tyle zachodu, żeby siedostać na ten kierunek studiów, tyle lat poświęconych na nie, a teraz---co ja do cholery tu robię? Co ja w ogóle robię???
Ciekawe, czy po zakończeniu współpracy z aktualnym kręgiem, mi to minie? Czy będzie musiał znowu minąć eon, zanim będę mogła bez obrzydzenia spojrzeć na Japsa?

5 komentarzy:

  1. Yup, to jedna z tych rzeczy, która wzbudzała we mnie sporą obawę w kwestii mojego bieżącego wyjazdu. Pamiętam jeszcze jak bliska brutalności była moja nienawiść do nich po roku spędzonym tutaj, a teraz szykują się dwa lata. Z tym, że w przeciwieństwie do pracy - tu mogę próbować trzymać się od nich z daleka (jakkolwiek niemożliwie brzmiałoby to w obliczu poziomu zaludnienia tego kraju). Śmiem też twierdzić, że dużo zależy od pracy (ergo: przypadku). Ja w mojej byłej stworzyłam sobie mikro-środowisko, z którego debile byli wykluczeni (a mój charakter bez problemu pozwalał na trzymanie ich z daleka). I wtedy jest ok, ale inaczej... Well, sami sobie wybraliśmy ten los (ba, jeszcze się wtedy z tego jak głupki cieszyliśmy).

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja na razie poznałam jedną przedstawicielkę tegoż narodu, na dodatek z nią pracuję. Ma lat 29, wygląda na 19, a czasami zachowuje się jakby miała 9. Jest miła, sympatyczna, ale sprawia wrażenie wiecznie zadziwionego rzeczywistością szczeniaczka. "Reeeaaaally?" "Reeeaaally?" i tak do usrania, cokolwiek jej nie powiesz, piskliwie i śpiewnie. I trzeba jej pokazywać jak umyć szybę, bo nie do końca sobie radzi. No i dobrze jest być gdzieś indziej jak opowiada co robiła w weekend, bo słuchanie piskliwego, radosnego głosiku małej dziewczynki mówiącego o tym, jak to była pijana powoduje w moim mózgu dziwny dysonans.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mo.- no wlasnie, jak lemingi, doslownie. `Juhuuu, skarpa- no to siup!`, a dopiero w schylkowej fazie lotu wraca rozsadek: `Yyy, chwila, czy my wlasnie radosnie skoczylismy w przepasc? <_<.....GHAAAaaaa!`

    Nataszka- pomysl mam: podmien jej kiedys napitek, na, ja wiem? Benzyne? Jednego mniej bedzie >_<
    Ha, taaaki glupi zarcik! (ale benzyne dostaniesz w kazdym miescie)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ona nie pije. Mogę spróbować z jedzeniem, ale to też może być trudne ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Znaczy w pracy nie pije niczego, a na imprezy z nią nie chodzę i nie zamierzam ;)

    OdpowiedzUsuń

Leave yer mark: