Pierwszy weekend warsztatów batiku za mną.
Doświadczenie kapitalne, wspaniale również było się znaleźc w grupie innych zapaleńców- czy powinnam raczej napisać: zapaleńczyn, jako że wszystkie dziesięć osób to uczestniczki, nie uczestnicy warsztatów.
Zdumiewające, ale mężczyźni widno nie interesują się technikami farbowania tkanin :P
Pierwszy dzień upłynął na testowej produkcji małego skrawka tkaniny, a następnie przygotowawczych pracach nad materiałem głównym- wielkim białym prześcieradłem.
W niedzielę- kontynuacja prac, ręce powalane barwnikami, od czasu do czasu skropione rozgrzanym woskiem, pracowite nanoszenie wzoru na płachtę w jakże wygodnej pozycji na klęczkach, słowem: wszystko, czego potrzeba, żeby zażyć solidnego weekendowego wypoczynku :P
Bez drobnych starć się, oczywiście, nie obyło. Jakkolwiek mająca wiele wspólnego z rzemiosłem, praca polegała na tworzeniu. Na kreowaniu.
A w tej materii niewiele osób lubi tzw. palec szefa nad sobą. Osobę mówiącą, co i jak masz tworzyć.
Pierwsza taka scena miała miejsce, kiedy składałam materiał na różne sposoby, obmyślając, które złożenie będzie optymalne dla wykrojenia moich pumpiczków.
Niestety, dziewczyna, która będzie prowadzić zajęcia z szycia, miała dość dziwną, marnującą orgromne ilości materiału koncepcję, gdzie należałoby ułożyć wykrój. Próby powiedzenia jej tego były tyleż wyczerpujące, co bezcelowe. Zrobię, oczywiście, po swojemu - dziołszka przyniosła w niedzielę uszytą przez siebie krótką tunikę- bardzo ładną, nota bene- na którą, niestety, jakimś cudem zabrakło materiału z tego ponad dwumetrowego prześcieradła.
Shocker.
Inna osoba z kolei upierała się, że nie ma co szyć spodni z prześcieradła, i że lepsza będzie typowa afrykańska tunika.
Z tym, że ja nie lubię tych tradycyjnych afrykańskich giezeł. A mając szyć ubranie, wybiorę takie, które zechcę kiedyś założyć, dziękuję uprzejmie.
Na koniec materiał był ufarbowany, choć skromnie, tylko dwa kolory- ale za to piękne, kilkuwarstwowe żółcie i zielenie. Mokry i pozlepiany, nie dał mi jeszcze pełnego obrazu, jak to w całości wygląda, kiedy pojawiła się kolejna osoba, sugerująca z dużym naciskiem, gdzie powinnam dodać jeszcze wzorki, jakiego powinny być kształtu i w jakich kolorach.
A tego to ja bardzo nie lubię.
Niemniej były to tylko momenciki, nie do uniknięcia, jak sądzę, przy jakiejkolwiek pracy TFUrczej, odbywającej się w grupie- jakżeby inaczej: banda indywidualistów (lub indywiduów, jak kto woli) zamknięta w jednym pomieszczeniu, podbierająca sobie barwniki i opiniująca prace wszystkich naokoło :D Wyłącznie pozytywnie, ale z dodatkiem mnóstwa własnych rad, co nie zawsze jest najszęśliwszym pomysłem.
W każdym razie warsztaty te doprowadziły mnie ponownie do starego i wielokrotnie już przerabianego zagadnienia subiektywnego pojęcia piękna.
Dla wielu ludzi najwyższą formą sztuki jest abstrakcja- i cudownie, niech się nią cieszą, niech z niej czerpią. Sama polubiłam różne, mniej lub jeszcze mniej znane dzieła- choć z pewnością nie tak wiele, jak dzieł sztuki innych nurtów.
Ale jak można być tak aroganckim, żeby wciskać drugiemu człowiekowi swoje własne, subiektywne odczucia i przekonania?!
Jest to już zabronione w kwestiach religijnych i politycznych- myślałby kto, że sztuka będzie kolejnym logicznym krokiem.
Choć w naszym kraju wiele osób tak naprawdę nie przejmuje się tymi dwoma pierwszymi zakazami...
I tak dobrze, że w mojej grupie warsztatowej kolor nie jest na indeksie, raczej przeciwnie- ludzie porobili przepiękne batiki, barwne, różnorodne, a dwa- wybitnie abstrakcyjne- z przyjemnościa bym przygarnęła.
A skoro mowa o kolorze- cudowny cytat z Batchelora, podsumowujący całą kwestię lęku przed kolorami:
"[...]Chromophobia manifests itself in the many and varied attempts to purge colour from culture, to devalue colour, to diminish its significance, to deny its complexity. More specifically: this purging of colour is usually accomplished in one of two ways.
In the first, the colour is made out to be the property of some 'foreign' body - usually the feminine, the oriental, the infantile, the vulgar, the queer or the pathological.
In the second, colour is relegated to the realm of the superficial, the suplementary, the inessential or the cosmetic. In one, colour is regarded as alien and therefore dangerous; in other it is perceived merely as a secondary quality of experience, and thus unworthy of serious consideration.
Colour is dangerous, or it is trivial, or it is both."
Poka poka :)
OdpowiedzUsuńMateriałek w zasadzie mogę sfotografować, ale pumpiki zacznę szyć dopiero w sobotę :)
OdpowiedzUsuńZamiarowałam zacząć dziś, ale wczoraj złamałam drugą z rzędu igłę w maszynie i muszę się wybrać po zakupy do sklepu z peerelowską pańcią, po nowe igły XD