Przedwczoraj znowu naznosiłam do domu książek, sztuk około dwanaście.
Połowa to słowniki- leżały, nikt się nimi nie interesował, kątowały w stronę stosu makulatury, więc je przygarnęłam- ale też trochę beletryski. Salinger, Twain, O'Henry, Poe, Steinback, wszystko w oryginale. Leżało na kupce "do potencjalnego wyrzucenia" czyli "bierz kto chce"- to się nazywa trafić okazję, co? :D
W ogóle był to dzień bardzo przyjemny, z którego wieeele wiele godzin spędziłam na świeżym powietrzu- co mi się dawno nie zdarzyło, Gdańsk nie do końca jest miejscem, które by takiego powietrza dostarczało. No i w okolicy nie ma zbyt wielu pięknych miejsc, bez skorzystania z transportu publicznego nie ma szans się dostać do któregoś z zakątków z kępą zieleni.
A pogoda jest taka, że chciałoby się w ogóle nie wchodzić pod dach.
Poza tymi momentami- jak teraz- gdy zaraz obok jaskrawego błękitu nieba widnieją czarne, zbite i wciąż gromadzące się chmury... XD Od zeszłej soboty probuję wybrać się "na rower" i ciągle mi nie wychodzi- jak nie trzeba gdzieś pędzić i czegoś załatwiać, to pomagam koledze przy graficznym zleceniu- 7 godzin wytapiania sobie oczu blaskiem monitora. Sama radość :P
A Zuzek już przygotowany, koła napompowane, nowa blokada zakupiona..
Jutro też sobie nie pojeżdżę, w ogóle przez najbliższe dwa weekendy mam czas z głowy, bo idę na warsztaty farbowania batiku i szycia z niego afrykańskich ubrań :] Wszystko bardzo fajnie, tylko jutro muszę wstać z tego tytułu o 6 rano- co złem jest i straszną karą.
Tak czy inaczej- przedwczoraj pojechałam do Sopotu i czułam się jak z przykładowej powieści, której potencjalnym tytułem mogłoby być "Wygnaniec wraca po latach", fiue- nostalgiczne a tęskne myśli przepływały mi przez łepetynę, gdy tak krążyłam po lasach i sopockiej marinie.
Nie omieszkałam już wrzucić paru irytujących wszystkich fotek na znany portal społecznościowy, a dziś przedstawię dwie kolejne.
Ech, Sopot mój Sopot.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Leave yer mark: