Na wesele, na wesele...
Jak dobrze było spotkać się z ludźmi. Zasiąść przy jednej...drugiej...trzeciej...dobra, nie wdawajmy się w nieistotne szczegóły: butelce wina i po prostu napawać się ich (tych ludzi) obecnością i faktem, że tam jestem. Gadać jedne przez drugiego i wspólnie milczeć (zmęczenie po trzech godzinach snu i podróży, a także ...-ntej butelce wina, mogło się jakoś do tego przyczynić... jeśli wierzyć plotkom, ale my nie wierzymy. Takie tam, ludowe bajania, pff). Błąkać się po dworku, testować stary, rozstrojony i lepiący się od kurzu fortepian, jak też brać udział w weselnych zabawach.
Jednym z moich osobistych przesądów/wierzeń/kak zwał, tak zwał- jest to, że jeśli idę do kogoś na wesele, to muszę choć raz zatańczyć. Sama obecność nie wystarczy- muszę zatańczyć na czyimś weselu, żeby w pełni uznać, ze na nim faktycznie byłam :D
W sobotę zabawy weselne dostarczyły mi aż nadto możliwosci.
Omal co prawda nie doszło do nieszczęśliwego wypadku, kiedy wodzirej zorganizował dziołchy w dwa rzędy, do kankana, i jeden rządek nazwał "S`il vous plait", a drugi "Attention", ażeby dawać nam sygnały, kiedy które mają ruszyć do przodu, a kiedy machnąć nóżką.
Sęk w tym, że dla mnie, po obejrzeniu "Testosteronu", "Attention" jest słowem-hasłem, który wywołuje natychmiastowy i niepowstrzymany atak takiego obłąkańczego śmiechu, że nie mogę oddychać.
A mały pan wodzirej kręcił się po sali jak fryga i wykrzykiwał w ferworze "Silwuple! Atąsją!...", a ja składałam się wpół jak scyzoryk i umierałam ze śmiechu :D
Dzień po weselu przemierzałam nieśpiesznie Poznań. Bardzo szybko zaniosło mnie do Zamku.
Cóż mogę powiedzieć- kocham to miejsce. Kocham tą budowlę, zamkniętą w niej przestrzeń, tą poznaną, jak i tą wciąż ukrytą.
Z oczywistych względów jest w Poznaniu wiele znanych mi miejsc, takich, z którymi wiążą się wspomnienia, itd.
Ale Zamek jest jednym z tych nielicznych, gdzie -jakkolwiek ciężko to dobrze wyjaśnić- czuję sie jak w domu. Ogarniają mnie tam uczucia przynależności i własności- nie martwcie się, nie w tym sensie, bym próbowała wynieść pod kurtką jakąś wazę, czy dwie :P Własnego domu też nie ogałacam. Po co? Już i tak jest moje :3
Krążę po cichych i pustych korytarzach- uwielbiam trafić do Zamku w te momenty, gdy nie przebywa tam więcej, iż garstka osób; trzy bileterki, strażnik i paru zwiedzających- a ta pustka i cisza są jak łagodny kokon, wygłuszający świat zewnętrzny; kojący, ciepło-chłodny, swojski wycinek rzeczywistości.
Zwiedziłam w swoim czasie jego rozliczne zakamarki, od piwnic aż po poddasze, zaglądałam do ciemnych klatek schodowych, przechadzałam się po tarasie, zaglądałam przez szpary zamkniętych drzwi, zasiadłam na prawdziwym cesarskim tronie... Ta budowla inspiruje mnie niesamowicie; pochłania, jak hipnotyczny wir, jestem w stanie spędzić tam godziny, po prostu przechadzając się po komnatach i korytarzach, czy siedząc w okiennej wnęce i ładując akumulatory.
W minioną niedzielę Zamek nagrodził mnie za tą szczerą i trwałą miłość; dzień był piękny i słoneczny, toteż ciżba kupiła się do Rynku i przestrzeni zalanych słońcem. W Zamku było wszystkiego może osiem, dziewieć osób.
Przemierzałam puste korytarze, znalazłam jedno pianino, ale zamknięte. Zajrzałam do sieni przewozowej, odpoczęłam chwilę na marmurowym tronie, po czym wspięłam pięknymi, szerokimi schodami, by w pogrążonym w półmroku załomie piętra odkryć---fortepian.
Ale nie takie salonowe maleństwo, jak we dworku: to był fortepian koncertowy.
Serce mi zabiło; sprawdziłam- otwarty. Zabiło mocniej. Zaczęła się wewnętrzna walka.
"Pójdę lepiej się zapytać, czy mogę"- parę kroków w stronę odległych o dobre 50 metrów bileterek w przyległym korytarzu.
"Ale jak odmówią, to nie będę mogła, a tak to nic nie stoi na przeszkodzie"- parę kroków w stronę instrumentu.
"Ale jak przyjdą i na mnei nakrzyczą, to będzie nieprzyjemnie"- parę kroków w te.
"No ale do tego czasu co sobie pogram, to moje"- parę kroków we w te.
Postawiłam torbę obok ławeczki. Usiadłam. Nic się nie wydarzyło. Na próbę nacisnęłam jeden klawisz- nadal nikt nie pędzi na mnie z toporem. Trzy klawisze- dalej nic. A fortepian, w przeciwieństwie do tego w dworku, nastrojony jak marzenie.
Gdy kończyłam "Deszcze Castamere", zajrzała bileterka z dołu, ale z więcej przepraszającym uśmiechem, że "tylko sprawdza, co się dzieje", po czym pokiwała głową i wróciła na swoje stanowisko.
Grałam dalej.
Pojawili się jacyś ludzie, robili mi zdjęcia, ale ja grałam, nie mogłam przerwać; potem zniknęli mi z pola widzenia, ku mojej uldze; grałam dalej. Skończyłam kolejny utwór i słuchałam jak urzeczona zanikającego echa, gdy tuż za mną skrzypnęło kolano, rozległy się kroki, i wspomniani ludzie zmaterializowali się nagle przy mnie.
----
Nikt nigdy nie powiedział tylu pięknych słów w odniesieniu do mojej muzyki.
Do mojej gry, tak, prawie, ale do mojej muzyki?...
Nie napiszę, co dokładnie mówili. Będę to przechowywać jak świętą relikwię w mojej pamięci i sięgać po to w chwilach zwątpienia, bo jestem pewna, że wiele takowych mnie czeka.
Ale to pozwoliło mi uświadomić sobie, jak bardzo potrzebowałam, żeby ktoś powiedział mi coś miłego o tych moich utworkach.
Zwłaszcza w świetle ostatnich wydarzeń: otóż spisując nuty pierwszego kawałka, automatycznie stworzyłam zapis midi całego utworu. I, chcąc, by ktoś jeszcze poza mną usłyszał wszystko, tak, jak mam to w głowie, z wokalami i dodatkowymi instrumentami, puściłam tego midziacza dwóm osobom- uprzedzając je parokrotnie, że ten dźwięk to taka więcej pocztówka grająca, ewentualnie domofon, ale gdyby mogły spróbować wyjść poza to, bo chodzi mi o zaprezentowanie samej melodii.
Wygląda na to, że był to próżny trud. Ja słyszę jedno, w swojej głowie, kompletne i wykończone- ludzie drugie, czli faktycznie wybzyczane przez program dźwięki midi.
Fasola jeszcze ok, bo szczerze mi powiedziała, że nawet mimo tego, iż słyszała w swoim czasie oryginał, to słuchając midziacza ma niejakie problemy z przebiciem się przez koszmarny elektroniczny dźwięk. (Dziś uzupełniła, że jest trochę za długie :/ Coś będę musiała z tym fantem zrobić)
Mama niestety dobiła mnie nieco bardziej. Odsłuchała cały utwór, skinęła głową, po czym odwróciła się i powiedziała: "A teraz zrób z tego cztery utwory. To jest za trudne, tam się za dużo dzieje, jeśli nie będzie proste i chwytlie, to to nie będzie hit."
Ale---kto powiedział, że ja chcę robić hit? Że to ma być proste i chwytliwe??
Wszystko, czego chciałam, to żeby ktoś posłuchał mojej muzyki- i usłyszał ją.
A nie szukał możliwości przerobienia tego tak, żeby pasowało do jakichś celów merkantylnych, popsowych festiwali i gustów; to nie są piosenki do reklam.
Ja nie wiem co to jest, po prawdzie. Już mnie ktos pytał: a jaką muzykę robisz?
Po raz: to jakos zbyt szumnie brzmi. Sama unikam określenia, że "robię muzykę".
Po dwa: a bo ja wiem? Piosenki takie. Utworki. No jakie, jakie... Takie moje.
W każdym razie pierwsza próba prezentacji poszła straszliwie źle.
Może dlatego przez cały miniony tydzień byłam tak strasznie przygnębiona i w podłym nastroju.
Ci ludzie w Zamku -w moim Zamku- mnie de facto uratowali
---najbardziej im sie podobał najświeższy utworek, bez słów, bez tytułu, po prostu- taka kompozycja. Może coś zatem jest na rzeczy, że te pierwsze utwory są za gęste?... Za dużo w nich wszystkiego?
Ale muszą takie być. One po prostu do tego dążyły. Normalnie, bezczelnie sobie dążyły :P
I zarówno mama, jak moi Zamkowi kochani słuchacze, użyli określenia: "muzyka filmowa". Aha- czyli dobrze, bo większość- poza dwoma- to utwory z historią do opowiedzenia.
Ale resztę tego, co mówili, już chowam we wdzięcznej pamięci, żeby nie wywietrzało wrażenie tego niesamowitego szczęścia i upojenia i zawstydzenia pomieszanego z zakłopotaniem (i przerażenia- tak, tak, że zaraz im się odwidzi, i powiedzą: "A jednak nie, to nie to" :P)
Komuś się podobało.
Niczego więcej nie potrzebowałam.
:)
OdpowiedzUsuńAaa, enigmatyczny komentarz, o co chodzi, o co chodzi, co sie wacpan cieszysz, co? ;D
UsuńHmm, przeczytałem się i post powyższy wywołał uśmiech na mojej twarzy. To się podzieliłem owym.
UsuńNo. Wreszcie :D :D
OdpowiedzUsuńAle zauważam, że znów nie udalo nam się razem napić :D
UsuńJakaś niepokojąca tendencja.
Tak przegladam swojego blogaska i dochodze do wniosku, ze powinnam ograniczyc pisanie o muzyce, bo to sie zaczyna robic monotonne.
OdpowiedzUsuńNie dla mnie co prawda :D Dla mnie to tak, jakbym nagle odkryla, ze potrafie latac. Nic wielkiego, max 5 metrow nad ziemia, ale- latam! :D Jest to niesamowite i troche tez podjerzane, ale sie tym ciesze, wiec bazgrole o tym bez ustanku.
Ale sprobuje sie ograniczyc do momentow, kiedy przyjdzie mi do glowy cos nowego :)
Nie przesadzaj, ja lubię czytać, jak piszesz o muzyce ;D
OdpowiedzUsuńBardziej czytać, niż jej słuchać? :D
UsuńNie, nie odpowiadaj! XD
Wolę zachować słodkie złudzenia :D
Zważywszy, że słuchać miałam okazję raz, a bloga czytam regularnie... :P
OdpowiedzUsuńAmi, kiedy mi cos podeslesz do odsluchania wreszcie? Motyw z zamkowym graniem jest piekny, swiadczy o tym, ze powinienes bardziej wychodzic do ludzi ze swoja muzyka, wlamywac sie do mieszkan z pianinem i grac w srodku nocy...juz widze ta grupke- przerazeni domownicy,sluchaja w oslupieniu i zachwycie silniejszym, niz strach. Policjanci, zasluchani, opieraja sie o futryne i patrza w przestrzen swoich zapomnianych marzen...w oknie-łasica, nie zwraca juz uwagi na kawalek mielonki, ktory znalazla w smietniku. Słucha.
OdpowiedzUsuńHito
A na dachu laduje spodek, wychodza kosmici, miotacze promieni gamma zwisaja bezuzyteczne w ich mackach bo oto-----dzwieki pianina ROZPUSCILY IM MOZGI, ktore wlasnie wyplynely emanatorkami fluidku... *_____* Wiesz, jak poruszyc tkliwe nuty w mej duszy, bro :D
OdpowiedzUsuńWysle, jak nagram. Albo przynajmniej wygeneruje dzwiek, ktory sie nada do sluchania XD Dzis znowu doszlam do wniosku, ze to jakies nieporozumienie. Takie muzyczny landschafty. Zachcialo mi sie, komponowac sie mi zachcialo XD Zal normalnie...
To tylko Twoje uszy pokryte bielmem nadgroliwej samokrytyki, nie zal sie, tylko nagrywaj. Pamietam, jak gralas na keybordzie u Alexa i Majki. Do tej pory pamietam.Moja pamiec resetuje sie srednio co 2 dni, wiec to cos musi znaczyc.W ogole, to zjezdzaj do Wro w sierpniu, pliz. Musimy jakas porute zrobic!!!Shiver some timbers, get some gibbies...
OdpowiedzUsuńZ taką prominentną postacią światka akademickiego- zawsze :D Chyba nie będzie wyjścia, skoro wytrwale odmawiasz przybycia na Tricky'ego, przybycia na Bjork... Dwoję sie i troję, ale Igorrra nie zdołam sprowadzić do 3miasta anytime soon, a już naprawdę nie wiem, jak inaczej Cię ściągnąć na północ XD
UsuńA z tym samokrytycyzmem to u mnie jest tak: http://www.glosywmojejglowie.pl/comics/2012-02-22-Smutek.jpg :D
UsuńU mnie jest zupelnie na odwrot:D Jestem jak Ed WoodXD A twoj autokrytycyzm to bardziej w te strone:http://zombie-popcorn.com/wp-content/gallery/thailand/7120_1276574637440_1322216681_30791303_2505864_n.jpg
OdpowiedzUsuńO fuuuuuu :D
UsuńMatrymonia matrymoniami, ale malujesz coś Waćpanna? How's the art-trade coming along? :>
OdpowiedzUsuńNiezbyt wartko :D Ostatniemi czasy, jesli rysuje, to glownie w analogu. Ale utworek juz gruntownie odsluchany, wiec niedlugo sie zato zabiore :)
Usuń