Tożsamość, myślałby kto, że to taka prosta sprawa.
Taka opracowana, rozpoznana, wiadoma.
Podczas gdy w istocie mało, że znamy ludzi wokół siebie i nieraz potrafią nas zaskoczyć (z reguły bardzo przykro; na miłe niespodzianki nie zwracamy aż takiej uwagi. Dziś np. Fasola zaskoczyła mnie taką porcją lodowatej i pełnej wyższości pogardy wobec drugiego człowieka, jakiej bym się po niej nie spodziewała. Wiem, nie wszystkich trzeba zaraz lubić, ale żeby ziać aż taką nieubłaganą srogością do kogoś, kto nawet nie jest rodziną?.. Myślałam, że uczucia o takiej skali są rezerwowane właśnie dla tej grupy ), to jeszcze bywa, że wypadnie się zastanowić: czy ten problem mnie aby też nie dotyczy?
W tym wieku??
Taki wstyd... Ludzie powinni już mieć "o tej porze" wszystko ogarnięte i poukładane, zapewne?...
Haha, nie, oczywiście, ze nie piszę tego serio :D
Nie ma czegoś takiego, jak jedyna słuszna pora na utożsamienie się z czymś/kimś/zajedno.
Parę tygodni temu, na imprezie, był znajomy Hindus- i BARDZO widać po nim jego pochodzenie; nie wygląda ani na Malezyjczyka, ani na Kameruńczyka, ani na Pakistańczyka, ani na Chińczyka; wygląda w 180% na Hindusa. I kiedy się rozpędzi w mowie, znika też jego wypracowany a'la brytyjski akcent, a pojawia się swojski, hinduski.
I on właśnie, podczas rozmowy, zapytał koleżankę przekornie, za kogo by go wzięła, gdyby go nie znała. Koleżanka zamilkła, zdetonowana, widząc przed sobą ewidentny przypadek unikania faktów.
"Mógłbym być kimkolwiek" dowodził dalej kolega z twardym hinduskim akcentem "Mogłabyś pomyśleć, że jestem...no?...Kim na przykład?...No Brytyjczykiem!"
Koleżanka wyglądała na stropioną, więc ją wybawiłam z niezręcznej sytuacji wskazaniem, że jakby się nie odwrócił- wygląda raczej (bardzo..) na Hindusa -_-
Nie sądzę, że by było to niedelikatne; ktoś musiał powiedzieć o słoniu w pokoju, szkielecie w szafie, nagim królu hasającym po polach. Nie lubię tego całego tańcowania wokół oczywistej prawdy, skoro ani ona uwłaczająca, ani haniebna- tylko normalna, dotykająca po prostu kwestii tożsamości, z którą ktoś nie umie sobie poradzić. A tu nikomu w samooszukiwanie brnąć nie godzi się pomagać.
Tak samo, jak rysowanie na zdjęciu nie czyni człowieka rysownikiem.
Niedawno, zaledwie parę dni temu, odkryłam, że jest to bardzo powszechna praktyka i zdębiałam. Musiałam przewartościować jeszcze raz całe moje pojęcie o świecie. To ludzie tak robią??? A to oszustwo! :D
Nic dziwnego, że profesor Hauptman dostawał białej gorączki, ilekroć przyłapał ludzi na ciapaniu farbką po powiększonej kserówce elementu natury, podczas gdy zadaniem było: NARYSOWAĆ to. Jakby zadanie polegało na znalezieniu jak najlepszej kserokopiarki, to by stało to wyraźnie napisane, a ASP nazywałoby się inaczej. Szkoła Detektywów, czy technikum powielarek.
Ale autentyczność nie ma, zdaje się, dla ludzi takiego znaczenia, jak ładny pozór.
"Momentami brzmię jak Brytyjczyk".
"W sumie, jakby nie patrzeć, to jest mój rysunek (chociaż na zdjęciu)".
I nie mówię o praktykowaniu angielskiego czy ćwiczeniu proporcji; chodzi o to, co przedstawiamy światu jako prawdę.
Czy świat zasługuje na prawdę?
A czort ze światem- sami przed sobą jesteśmy ją winni.
Niedawno ja z kolei musiałam wymienić jedną z etykiet, która się posługiwałam w odniesieniu do siebie; i wyszło to bardzo naturalnie, jako konsekwencja bardzo ciekawych dyskusji, toczonych w zacnym gronie do świtu.
A było tak:
Następnego dnia zdawałam Fasolce sprawę z onych głębokich, religijnych, pięknych dysput, na co sis wyraziła zadowolenie, że jej przy tych pogwarkach nie było.
"Wiesz- uzasadniała- jestem katoliczką, a tu cała grupa o takich samych poglądach..." (pogańskich, że w sensie)
Wtedy dotarło do mnie z całą jasnością- jak chyba zaczyna docierać co całej masy pogan, sądząc po znalezionych zaraz po tym zdarzeniu artykułach, dyskusjach i blogach- jak bardzo nieaktualne jest to określenie.
Określenie się jako poganin wystarcza już tylko do pewnego, i to bardzo wstępnego momentu; potem jesteśmy zróżnicowani- nie, nasze poglądy są tak zróżnicowane, jak wszystko inne na tym świecie.
Owóż podczas tej dyskusji byłam ja, dwóch rodzimowierców- w tym jeden zaangażowany, drugi więcej teoretyk- oraz jedna osoba z inklinacjami w strone druidyzmu.
I nasza dyskusja nie brzmiała jak zgodny grecki chór, raczej jak delikatne badanie gruntu, po jakim stąpa reszta.
Tylko się cieszyć :)
Wychodzimy z fazy pierwszej, fazy pierwszego rozpoznania. Przemiana z pąka w kwiat, z larwy- w motyla.
Tak się formowały państwa ;D Od grupy, która przykimała w tej samej jaskinii, przez plemię, do zwartego hufca wyrzynających "innych" maniaków.
Err...
Zostańmy przy kwietnych metaforach zatem :D
Z impresji muzycznych:
komponowanie muzyki w moim wykonaniu mogę najlepiej porównać do robienia kruchego ciasta.
Kiedy to zaczynasz i wszystko jest luźne, w rozsypce, nie połączone; każdy składnik osobno.
Potem, w miarę ugniatania, zaczynają się tworzyć skupiska, połączone większe kawałki, które następnie próbuje sie połączyć ze sobą, aż stworzą jednolitę gładką kulę.
Czasem idzie ruck-zuck, a czasem to żmudna, ciężka robota, szczególnie, kiedy już, zdawałoby się, zlepiona kulka nagle się rozpada ponownie na mniejsze kupki.
Na razie jestem na etapie osiągnięcia grupy większych, scalonych kawałków XD
Mózg mi się gotuje; wrze i coś tam skwierczy. Nie mówiąc o tym, jak mnie bolą plecy od siedzenia przy pianinie.
I czy ktos zna jakieś rozgrzewki na ścięgna dłoni?...
Jak Michal pobil sie z kraweznikiem i mial zlamana reke mial taki specjalny gumowy donat na cwiczenie miesni i sciegien dloni (sciegien? dobrze?) i to napewno rozgrzeje Twoje :) x
OdpowiedzUsuńp.s. obrazek super, moge go sobie wydrukowac? i powiesic gdzies? x
OdpowiedzUsuńProsze Cie uprzejmie. Nie dasz wiary, ale---z mysla o Tobie go wrzucilam na siec :) Naprawde. Lezal sobie w folderze zapomnianych szkicow, znalazlam go i od razu przyszlas mi na mysl; to go wzielam i skonczylam.
OdpowiedzUsuń