Maria Czerkawska. To była wspaniała, pełna pasji poetka; zwana poetką lasu. Można znaleźć niektóre jej wiersze miłosne (http://milosc.info/wiersze/Maria-Czerkawska/Milosc.php ), ale tak poza tym niewiele jest jej utworów na sieci, a "Śmierci leśnej" próżno szukać.
Dlatego też przepiszę tu cały tekst; może kiedys ktos będzie go poszukiwał, albo będzie potrzebował tekstów w tak namacalny, pełnowymiarowy, organoleptycznie odczuwalny sposób przedstawiających las. Czytam ten wiersz i czuję zapach nagrzanej słońcem ściółki leśnej...
"Śmierć leśna ma oczy zielone,
Z połyskiem zachłannym gęstwiny,
Śmierć leśna ma rude warkocze
i nogi wysmukłe dziewczyny.
Twarzyczką pociągłą i bladą,
Czerwoną zagadką ust kusi;
Rękami smagłymi, silnymi,
Przyciagnie, owinie, zadusi.
Śmierć leśna ze żmiją na piersiach
Na ścieżce w gorące dnie leży...
Śmierć leśna z jastrzębiem nad głową
Nie wiedzieć, skąd nagle uderzy.
Zza wilczej błyszczącej jagody
Do dzieci uśmiecha się czule
I kwiatów klejnoty układa
Na bagien bezdennej szkatule.
Zakrada się krokiem łasicy
Do gniazda miłosci szczęśliwej,
I sarny nagania złociste
Pod drzewa, gdzie stoi myśliwy.
Śmierć leśna zna piły chimery,
Nad głową nachyla się drwala,
i z lekkim skrzywieniem usteczek
Kadłubem go jodły przywala.
Zaszywa się w jary przepastne,
Jak dzika, spłoszona dziewczyna;
Paprocie, krzewiny i chwasty
na oślep podcina, podcina...
A w noce spękane od gromów,
Gdy drą się gałęzie jak pióra,
Z zygzakiem się łączy piorunów
Jej włosów czerwona wichura."
Melodia przyszła mi do głowy na kwadrans przed wyjściem na świętowanie Dnia Matki. Nagrałam swój chropawy śpiew na dyktafon, żeby nie zapomnieć, ale w tym momencie też zapamiętałam wiersz. Niebywałe; wystarczy mi muzyka, żeby słowa wskoczyły na swoje miejsca w komórkach pamięci. Gdybym miała ten sam tekst wydeklamować, zapewne następowałyby spore przerwy techniczne na przypomnienie sobie poszczególnych linijek i słów.
I po raz kolejny- ułożył mi sie fajny kawałek, kiedy po prostu tak sobie,ot- pogrywałam cosik, bez żadnego szczególnego planu ni zamysłu. Niechcenie- to już o krok od niedziałania, wuwei, i nirwany. Juhu :P
Zawsze się zastanawiam, jak to jest - czy najpierw muzyka, a potem tekst doń, żeby pasował, czy najpierw słowa, a potem szukanie do nich melodii i harmonii?
OdpowiedzUsuńJak częściej? A co luisz bardziej?
(uwielbiam, jak piszesz o muzyce, wspominałam? :))
(Dziękuję :D)
OdpowiedzUsuńTekst często nadaje barzdiej konkretny kształt rodzącej się melodii, która zaczęła się wyłaniać z takiego tam, brzdąkania. A potem, jak już zrąb formy sie zaczyna określać, niektóre rzeczy, akordy czy przejścia, składają się same, bo po prostu pasują do z wolna formującej się całości.
W przypadku "Śmierci leśnej" najpierw ułożyłam melodię do wiersza, samą linię melodyczną :) Ale to jeszcze żadne osiągnięcie, najbardziej to sie cieszę z akompaniamentu.
Prawdę mówiąc nie pamiętam, co częściej... Ale jest mi chyba jednak łatwiej mieć tekst, ułożyć do niego melodię, a potem część główną, czyli akompaniament; wtedy też można sobie pomodyfikować linię melodyczną, ale rytm i metrum są już z grubsza określone.
No chyba, że utwory bez tekstu :D To wtedy niech sie rodzą z chaosu dźwięków ;D
A temu Mickiewiczu dopisałaś strofę brakującą? (pamiętam!)
OdpowiedzUsuńWłaśnie a propos tamtego i tego to pomyślałam, że łatwiej jednak pod tekst melodię, bo się potem nie okazuje, że brakuje zwrotki i trzeba dosztukować ;)
Wybrałam jednak nie Mickiewicza, a Stefana Georga, ale tak, dorobiłam tam jedną strofkę :P Bluźnierczo wielce... Ale moim zdaniem wpisującą się w klimat, a przynajmniej chronię spuściznę tego skromnego poety od zapomnienia ;D
UsuńCo do kolejności - zdecydowanie, zgadzam się. Jak ma się tekst- tą gorszą (w sensie: trudniejszą i mniej przyjemną) część ma się z głowy :D
jednak źle pamiętałam - to mickiewiczu miałaś oberżnąć, albo georgu dorobić, tak to było ;)
UsuńPochwal się całością, nie mów która to Twoja, ciekawe czy zgadnę?
Już kiedyś ten tekst wrzucałam, więc mozesz pamietać... ale spróbujmy :P
Usuń"Sale w jedwabnych lalek tańcach skrzące
Kołyszą się lecz w rozpętanym wirze
Jedna z nich kryjąc twarz z gorączką w mące
Spostrzegła że już Popielca pobliże.
Wymnkąwszy się w bezludny park na płaskim
Brzegu wzgardziła maskaradą całą
I przechyliła się drżąc z lodu trzaskiem
W głuchy ziąb...z dala do tańca wołało.
Tam urokliwe klawesynu tony
Menuetami czary rozsnuwały;
Korowód świateł i kwiatów festony
Roziskrzone, noc przesłaniały.
Nikt wśród rycerzy i dam w żwirze wodzie
Nie odgadł jej pod wodorostów kępą
Lecz kiedy wiosną szli znów po ogrodzie
Od stawu nieraz coś ciurkało tępo.
Płocha gromadka z figlarnej epoki
Słyszała wprawdzie z dna szczególne szmery
Ale ich podziw nie był zbyt głęboki
I brali to za zwykłe fal chimery.
Ach, to ta szeleszcząca fraza :) (nie nie pamiętam treści, ale pamiętam szelest :))
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że Twoja jest środkowa, z menuetami - jest mniej szeleszcząca, ma krótsze sylaby i po wyjęciu jej poza nawias wiersz nadal ma sens (choć nie ma klawesynu ).
Zgadza się :D Metrum się nie zawala mimo krótszych wersów, bo to wypada na refren :D
UsuńA swoją drogą- zawsze chciałam mieć klawesyn. Czy raczej, ściślej rzecz biorąc, szpinet. Odkąd przeczytałam "Królestwo bajki", i dowiedziałam się, co zacz za machina :D