wtorek, 8 marca 2011

Dzień Kobiet, tak? No to furia mode on, pro bardzo.

Miała być notka wesoła, wiosenna, żartobliwa, szczególnie, że kompletnie zapomniałam o Dniu Kobiet i pierwszy otrzymany dziś słodki prezent wzbudził we mnie najpierw ogromną podejrzliwosć, a dopiero potem nadejszło zrozumienie... No i to, że w tym roku po raz pierwszy w pełni uświadomiłam sobie absurd czegoś takiego, jak Dzień Kobiet, i bardzo mnie ów koncept ubawił. Świętowanie, że urodziło się akurat z taką, a nie inną płcią :D Bzdura na kołach, ale dostaje się kwiaty i czekoladki, więc co tam- bring it! :D
Może z czasem powstanie Dzień Piegowatych. Albo Dzień Tych, Co Chorują Na Dźwięk Słowa "Wykres".
I dostanę więcej kwiatów i czekoladek! Hell yeah!
Ale wydarzyła się akcja ze znikającymi kosmetykami i wiosenny, żartobliwy nastrój szlag jasny trafił.
Nienawidzę, jak ktoś rozporządza moimi rzeczami.
Jeszcze bardziej nienawidzę, jak ktoś samowolnie je sobie wyrzuca/wynosi/wypija, guzik mnie obchodzi, co jeszcze robi.
Ważne, że robi.
A podejrzewam, że coś w tej podobie stało się właśnie z tymi stojącymi skromnie, na uboczu, pod prysznicem kosmetykami, które swoim zapachem i działaniem wprawiały mnie w bardzo przyjemny nastrój, jakże mi potrzebny wśród tych wioskowych dzikusów.
Otóż komuś bardzo one kosmetyki przeszkadzały, i jakkolwiek to może się wydać niektórym małostkowe- nie odpuszczę.
To były MOJE rzeczy. Które ktoś sobie wziął.
Chyba mnie chuj jasny strzeli, jeśli puszczę to płazem.

Ostatnio zresztą powoli nawarstwiały się rzeczy, które mnie niepomiernie wręcz irytują.
To, że gospodyni nieustannie ingeruje w moje "rządy", i kiedy wychodząc rano do pracy zostawiam kilową torbę płatków śniadaniowych (schludnie zawiniętą i zamkniętą) koło drzwiczek szafki (jest naprawdę wielka), a plastikową miskę opartą o ścianę, żeby sobie wyschła- po powrocie znajduję płatki zawinięte jeszcze ciaśniej i NA szafce, a miskę pod nią. Słoik z kawą i sól przeniesione, sztućce poprzekładane, etc.
Rozumiem, że to jest jej dom. W kórym gospodyni ewidentnie lubi mieć na błysk, i faktycznie- mam posprzątane w stopniu, w jakim ja bym posprzątała może w sobotę, jakby mi siebardzo chciało- ze szczoteczką do zębów przy podłodze.
Ale ten kąt, ten kawałek podłogi, to w tej chwili moja przestrzeń, i zgodziła sie na to w momencie, kiedy przyjęła zapłatę za pierwszy miesiąc, a pragnę zauważyć, że nie wycinam pentagramów w podłodze ani nie podpalam dywanika. Nie zamieniam jej domu w chlew, czy inne wysypisko.
Jednak przez te akcje odbierane jest mi niemal wszelkie poczucie prywatnosci i bezpieczenśtwa; wcale nie mam pewności, czy dysponuję jedynym kluczem do mojego pokoju.
Aż dziwnie mi zostawiać na grzejniku schnące desusy, kto wie, może regularnie wpada do moich komnat wesoła kompanija, rozejrzeć się, "co też ja tutaj porabiam, kiedy mnie nie ma".
Zdecydowanie bardziej dbam o czystość przestrzeni domowej, niż syn gospodarzy - swoją drogą postać tragiczna, co jest oczywiście eufemizmem dla słowa: żałosna.
Stary koń, którego nikt nie odwiedza, który całe dnie siedzi w domu oglądając telewizję, albo grając disco polo na keyboardzie- przyniesionym, swoją drogą, do domu parę dni po tym, jak ze swoim keyboardem wprowadziłam się ja- i który w chwilach, kiedy uda mu się mnie złapać, opowiadający przechwałkowate historie o tym, jakich ma wypasionych kumpli i kumpele we Wrocku. Rozumiem, chce zrobić wrażenie; pochodząc z Wykrot, musi czuć ogromną wewnętrzną presję w tym kierunku. Ale mnie to guzik obchodzi. A widok faceta pod 40, który się przechwala jak 12latek, jest po prostu odrażający.
Podczas częstych nieobecności rodziców syn ów zasnuwa dom smrodem niewietrzonych pomieszczeń, niemytego ciała, wielotygodniowych ubrań, przepełnionych popielniczek i na wpół przetrawionego alkoholu.
Nie mówiąc o tym, że ostatnio zaczął korzystać z niejako przypisanej mi łązienki, ale nie kwapił się, żeby ją po sobie...hmmm....uprzątnąć.
To, jak rozumiem, w załozeniu ma czynić jego rodzicielka? Albo ja, skoro mi tak szalenie brudny kibel przeszkadza.
Chcę do siebie.

(* jeszcze odnośnie keyboarda: już parę razy syna gospodarzy zwrócił się do mnie z protekcjonalnym pytaniem, czy nie umiem korzystać z opcji "akompaniament" na syntezatorze? Bo słyszał, że ciągle gram tylko na pianinie- wyplute z politowaniem- a to jest bardzo proste, wystarczy trochę popróbować, i efekt od razu jest o wiele lepszy.
...........
....)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Leave yer mark: