Z wolna ta strona zaczyna nabierać pożądanego kształtu.
Zupełnie inna kolorystyka, niż poprzedniego bloga- co może podziała na mnie orzeźwiająco. Na wiosenny wiatr nie ma co jeszcze liczyć, bo nastawiwszy się na wiosennąświeżość, tym bardziej będę sfrustrowana, kiedy znów strzeli mróz -10.
Inne zmiany- w przyszłym tygodniu S.wraca do Japonii i ninieszym zniknie jedyna osoba, która zapewnia mi trochę rozrywki w pracy.
Przestanę w ogóle mówić- poza kwestiami słżbowymi, i któregoś dnia zamiast głosu z mojej krtani wydobędzie się krakanie; wtedy zrzucę koszulkę z pokrzywy, rozwinę skrzydła i ulecę!..to the court of the Raven King~....
Ku morzu zapewne.
Inną zmianą, dająca zapewne wyraz temu, co poważnie turbuje moją podświadomość i już jakiś czas temu jęło wywołać turbulencje i w rzeczywistość, jest sen o fortepianach, jakiego jeszcze nigdy nie miałam.
W tych snach nigdy nie było innego człowieka; tylko ja- i one. Czarne, białe, brązowe; piękne i groźne- fortepiany.
To była tylko i wyłącznie moja przestrzeń.
Tym razem w owym śnie nie mogłam złapać choćby przez moment obrazu całego instrumentu; tylko fragmenty. Noga. Skrzydło. Błyszcząca politura na klawiaturze.
I kiedy tak ganiałam za widmem przez ciągnące sięw nieskońćzonej amfiladzie pokoje, zobaczyłam starego człowieka, siedzącego w cieniu pod ścianą i przygladającego mi się kpiąco. Na kolanach trzymał mały fortepian, wielkości akordeonu, i kiedy złowił moje spojrzenie, zagrał kilka taktów tego, co tak bardzo chciałabym zagrać ja. W kółko te same kilka taktów, coraz głośniej.
Uciekłam, ale przez cały czas gonił mnie jego szyderczy śmiech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Leave yer mark: