poniedziałek, 20 stycznia 2014

Tytuły

Ten śnieżny kawałek zatytułowalam, zaskakująco, "Snowed-in".
Pasuje znakomicie; kiedy śnieg cicho i podstępnie odetnie cię od świata, powodując izolację, ale i zarazem dając poczucie bezpieczeństwa :) Nikt nie wyjdzie- nikt nie przyjdzie, aż do wiosny.

Przez miniony weekend nasłuchałam się różnorodnej, nietypowej muzyki oraz nie tylko- w piątek byłam na występie ekperymentalnym. Powiedziałabym raczej, że to był perfarmance, nie koncert.
Jeden "utwór" szczególnei zapadł mi w pamięć. Do głowy artystki przylepiono kilka czujników z kabelkami, które biegły następnie do szeregu instrumentów. Fascynująco było zobaczyć, jak kolejno ożywają, poruszane falami mózgowymi alfa, powstającymi podczas wejścia w stan medytacji- co też performerka uczyniła.
Występy pozostałych, bardziej tradycyjnie zorientowanych artystów więcej by zyskały na rozleglejszej przestrzeni koncertowej, po której dźwięk mógłby się bez przeszkód roznieść.
Ale i tak uważam, że trafiła mi sie uczta.
Tego zespołu -i tego utworu m.in.- na przykład, słuchałam w niedzielę:




Po koncercie zamieniłam kilka słów z muzykami, ale tu wyszło na jaw, jak bardzo moje umiejętności socjalno-konwersacyjne uległy atrofii przez ostatnie miesiące. Artyści bowiem zapewne spodziewali się usłyszeć standardowe pochwały i wyrazy -w pełni zasłużonego, niech podkreślę - uznania za swój występ. Ja zaś bez ogródek i konkretnie przeszłam do meritum, czyli zaczęłam uzupełniać wiedzę z zakresu sprzętu i oprogramowania do robienia i obsługi sampli. Dopiero kiedy miałam już potrzebne informacje, przypomniało mi się, na czym m.in. polegają nasze normy cywilizacyjne, i zdołałam nieco uratować twarz, wysupłując z otchłani pamięci jakieś: "Aha, fajny koncert, naprawdę, podobał mi się, bardzo", w wielkim stylu zdobywając tym samym tytuł Mistrza Gładkich Komplementów -_-
-----Efekt mógł co prawda nieco zatartym zostać poprzez fakt, że byłam już w fazie odwracania się i zmierzania na kolejny koncert.
Ach, cóż...
Występ Pohjonena zasługuje na osobną notkę, ale to nie dziś. Dziś mam wieczór przed końcem weekedgu i generalnego, wynikającego z tego faktu doła. Zatem dobranoc.

wtorek, 14 stycznia 2014

Co się dzieje wokoł?

Blogowanie zamiera.
Nie tylko u mnie, z tego co widzę.
Portale społecznościowe przejęły większośc i tak niemrawej interakcji, jaka się jeszcze odbywała na blogach.
A jednak nie zamierzam bloga demontować- moze moje życie zatętni nagle wydarzeniami, i zabraknie mi miejsca na twarzoksiążce, żeby o tym z gorączką pisać?
Chociaż- od ostatnioego wpisu parę wydarzeń było. Byłam w Japonii; byłam na Nordconie; były święta i miałam całe 5 dni wolnego- co nie zmienia faktu, że jedna z prac i tak do mnie wydzwaniała -_-
Skomponowałam jeden nowy kawałek.
Tylko jeden? Kurcze.
To był zły okres twórczy, mający pewnie coś wspólnego z tym, że dopiero w święta miałam "aż" 5 dni wolnych pod rząd (a i tak...), i tym, że zaczynam się wypalać w tej pracy.
Od dwóch tygodni wykręcam sie od spotkań towarzyskich, jak mogę. Nawet nie muszę kombinować- magicznym sposobem, na kilka godzin przed imprezą/spotkaniem/graniem- zaczyna mnie np.boleć głowa.
Za dużo ludzi, którymi muszę się zajmować przez 100% czasu pracy- poza momentami, kiedy robię im testy; ostatnio ciągle robię zatem testy.
Natomiast podczas socjalizowania się za dużo ostatnio wokół mnie ludzi, którzy się zwalają na mnie jak tona cegieł ze swoimi emocjami. Swarami, pokazującymi rogi problemami wewnętrznymi, brakiem poczucia własnej wartości, niepewnością, etc. Nie chcę brać w tym udziału, nie chcę tego rodzaju bałaganu ani emocjonalnego nadużywania mojej osoby. Może dla wielu takie wywalenie z siebie kłębu emocji- silnych, stosunkowo neutralnych oraz negatywnych- jest swego rodzaju katharsis, może czują, że zadzierzgnęli niepowtarzalne więzi poprzez takie agresywne wywnętrzenie się, powiedzmy eufemistycznie. "Emocje są żywe, krew nie woda, człowiek czasem musi to z siebie wywalić", i inne takie bzdury.
Wywalać sobie może, proszę uprzejmie, tylko nie na mnie, dziękuję bardzo.

Japonia? Bardzo miły wyjazd; bardzo---relaksujący, co zadziwia, zważywszy na poziom stresu (jak zwykle) przed wyjazdem, oraz na fakt, że jechałam do pracy.
Była ładna pogoda, był czas na trochę zwiedzania, na onsen, odrobinka czasu na zakupy- choć nie miałam niestety takiej swobody, żeby pobuszować w book-offie tak, jak chciałam.
Zdążyłam tylko kupić kilka gier, za cenę, za którą w Polsce kupię jedną grę, i to używaną.
Plus- to był tydzień spotykania samych miłych i życzliwych ludzi. Czym tu się nie cieszyć?..

Nordcon- był :) Dobry był; udany. W tym roku niewiele tańczyłam, ale udało mi się wytrzymywać do poranków, m.in.i z powodu Ksawerego, łomoczącego wściekle w okna pokoju.
Ale był śmiesznie, nawet jeśl niemożebnie pusto. Nordcon ma niestety malejącą populację...

A nowy kawałek jest zdecydowanie zimowy. Oczywiście, nadal nie mam dla niego tytułu; ale jest w nim element zadymki śnieżnej, kiedy śnieg sypie cicho, gęsto i zawzięcie, stopniowo izolując cżłowieka od reszty świata :) Bardzo przyjamna myśl, jak dla mnie, jak na teraz...