wtorek, 31 lipca 2012

Lonely traveler

Pierwszy dzień pracy przy Dźwiękach Północy za mną. Pracy... działam jako wolontariusz.
Wiem, nie wymagajcie ode mnie logiki.
Kompletnie nieprzytomna.
Miałam się dziś położyć spać wcześnie, żeby jutro lepiej ogarniać rzeczywistosć, ale musiałam skończyć to.




Teraz mogę iść spać.

niedziela, 29 lipca 2012

Dzionek na kacu...

...spędzam tak XD






































W sensie nie że ja tak rozpaczam, ale bazgrolę sobie XD Niemniej już widzę mroczki przed oczami, wola boska, chyba trzeba iść coś zjeść i w ogóle.
Ogarnąć temat.
Drętwieje mi ramię tam, gdzie jest wyjątkowo duże skupisko ukąszeń komarów. Może się co wdało...

Od miski

Jest szósta trzydzieści rano, a ja nie mogę się położyć spać, dopóki nie podzielę się refleksjami po dzisiejszym- wczorajszym?- ognisku.
Pod sam koniec bowiem wdałam się w zupełnie niepotrzebną dyskusję z człowiekiem, który uznał, że po trwającej raptem parę godzin wstępnej, ogniskowej znajomości, może mnie zaszufladkować.
Bo już wie wszystko.
Może zatem określić, przyczepić etykietkę, wydać pigułki- i szczur gotów.  Trudno mi wręcz wysłowić, jakie uczucia wzbudzają we mnie tacy ludzie. Że mało chrześcijańskie i nie przynoszące mi chluby- to mało powiedziane.
Każdy jeden człowiek to jedna wielka mieszanina doświadczeń, marzeń, intelektu, upodobań wszelakich, pragnień- często nieuświadomionych i bywa, że nieprawdopodobnych i rodem z kosmosu- oraz lęków.
Mędrkowate przeświadczenie, że parę godzin znajomości daje komuś wiedzę na temat tych wszystkich aspektów oraz ich korelacji u innego człowieka, jest tak niewyobrażalna arogancją, że aż brak mi słów.
Stąd wiem, że dyskusja była kompletnie bezcelowa, ba- bezsensowna, ale tak, jak wkurza mnie sama  świadomość, że istnieją ludzie, którzy dręczą zwierzęta, tak też wkurza mnie każdorazowe zetknięcie się z idiotami.
Pyszałkowatymi, być może rozpieszczanymi w dzieciństwie, nieoświeconymi w temacie własnych ograniczeń oraz omylnośsci, tak czy inaczej- niedorosłymi idiotami.
Jest kilka rzeczy, których się boję.
Niektóre wynikają z bardzo bezpośrednich doswiadczeń, inne to czysty, pierwotny lęk, który próżno uzasadniać samą zimną logiką, ale ta, jak wiadomo, jest dla ludzi wykastrowanych duchowo i pozbawionych wyobraźni.
Tacy nie figurują w moim najbliższym kręgu znajomych, stąd wiem, ze rzeczony mądraliński, ogniskowy Koszałek-Opałek, jest dla mnie kosmitą, który cudem zabłąkał się na moją orbitę.
W dużym skrócie: jedną z rzeczy, któa różni mnie od całej masy innych ludzi, jest to, że bez zahamowań i niewczesnego wstydu mówię, że się boję tego czy owego.
Bo tak.
Boję się. Strach, acz nie utrudniający życia, jest jednak w jakimś stopniu obecny w moim życiu- i śmiem twierdzić, że nie tylko w moim.
Ale nie paraliżuje mnie, o nie.
Właziłam na różne, często znaczne wysokości- bojąc się tychże.
Regularnie bywam na ogniskach- cierpiąc na ogromny lęk przed ogniem.
Itede, itepe, nie będę teraz wymieniać rzeczy, których się boję, bo byłoby to głupotą. Nie zrozumcie mnei źle, ufam Wam jak braciom... <_<
W każdym razie ktoś postanowił, że mi zrobi szybką psychoanalizę, bo w końcu już całe dwie godziny siedzimy przy tym samym, wesoło sypiącym isrkami ognisku; zmoczyła nas ta sama burza.
To już daje jakieś prawo wypowiadania się w dziedzinie czyjejś duszy, czyż nie?..
Plus, oczywiście, udzielania specjalistycznej porady. "Co mam robić, by".
Zapewne by być bardziej jak autor owych niewczesnych wynurzeń.
Po prostu żal d... ściska.

Ale ognicho było super, całkiem nowym doświadczeniem nbyło ujrzeć ululanego prezesa, co dotąd mi się nie zdarzyło- a mamy w przeszłosci kilka Nordconów, i nigdy, ale to nigdy...
Z jednej strony- zjawisko fascynujące i krzepiące, że nawet taki prezes miewa swoją ludzką, słabszą strone; z drugiej- jakis taki nostalgiczny smutek od miski, że.nikt nie umknie przed swoim człowieczeństwem, przed swoimi ludzkimi słabościami, nawet prezes :P

czwartek, 19 lipca 2012

In session

Nie ma to jak znaleźć potrzebną muzykę, żeby wena się ocknęła.
A jeśli długo spała, należy się liczyć z tym, że zechce nadrobić zaległości- oczy zaraz wypłyną mi, żarząc się i sypiąc krwawymi iskrami.
Ale zrobiłam dziś trzy pracki, bo muzyka- przednia psychodela- płynęła tak hipnotycznie, tak uwodzicielsko, że nie mogłam się oderwać od tabletu.
A moją dzisiejszą ścieżkę dźwiękową wypełniały m.in. takie dźwięki. nic, tylko włączyć i się zatracić....


Zwłaszcza jednak w tym:



PS. Aż się muszę podzielić: właśnie jeden koleś udzielił mi kilku krytycznych porad odnośnie powyższej manipki.
Dodajmy, że fotomanipulacje tej osoby to często-gęsto cuś w tejże podobie:

Argh, dlaczego ja nie mam takiego tupetu i pewności siebie, że byle szmondak jest w stanie mnie wyprowadzić z równowagi czymś takim?? Wrr...


wtorek, 17 lipca 2012

Feta 2012

Feta, Feta i po Fecie.
W tym roku udało mi się skorzystać z festiwalu teatrów ulicznych w stopniu raczej zadawalającym- czego nie mogę powiedzieć o latach ubiegłych, kiedy to albo siedziałam w jakimś Wykrocie, albo obcym kraju, albo byłam na mejscu- ale pracowałam do prawie 22.
Odpadły mi dwa dni, czyli połowa, z racji ulewnych deszczy i ogólnego spadku formy w sobotę. Ale to, co widziałam, było tak dobre, że czuję się usatysfakcjonowana w zupełności.
Co najlepiej wspominam i co mogę z czystym sercem polecić każdemu, kogo interesują teatr, cyrk i inne dziwy?
No więc:
- hiszpański duet Eagae ze spektaklem "Entomo" (pamiętajcie, na zywo to wszystko się prezentuje jeszcze lepiej), uskuteczniający taniec/balet współczesny, troszeczkę w stylu The Wicked Boys Ballet:


-Compagnie DaaD z "La Cuisine Macabre"- wspaniały, klimatyczny, mocno Burtonowski spektakl, którego niestety nie udało mi się obejrzeć w komfortowych warunkach z powodu nieprzebranych tłumów, jaki zgromadził:


- grupa Katalończyków La Baldufa z cyrkowym show "Zeppelin", kiedy to udawali rozwrzeszczanych Włochów i paradowali po uliczkach miasta z kiełbaskowatym balonem, przy dźwiękach komicznej muzyczki i masą gagów w zanadrzu. Śmieszne, ożywcze, nieskomplikowane- mnie bardzo też rozśmieszyło obserwowanie ludzi, któzy bogiem a prawdą wiele się nie różnią od kotów lub dzieci. Zobaczą, że ulicą sunie podskakujący, kolorowy balon i coś się przy nim dzieje- a już lecą za nim jak kot za grzechotką i pękają ze szczęscia, jak ochlapie ich woda z konewki klauna i oblepi konfetti :D

Molto Pepperoni Baldufa... :D

-Circo Pitanga z pokazem "Reves d'été" (kobitka raz spadła *.*):


- Teatr Ósmego Dnia z prześwietną "Arką- to piątkowe przedstawienie ustawiło poprzeczkę bardzo wysoko, jeśli chodzi o rozmach i fabułę, a także muzykę Arnolda Dąbrowskiego, myślę, że nikt ich nie pobił podczas tegorocznej Fety:

Gdy te gigantyczne łodzie sunęły przez ludzkie morze, widzowie musieli rozstępować się lub wręcz uskakiwać w panice, był to niezły zastrzyk adrenaliny i emocji, chcąc nie chcąc uczestniczyło się w perypetiach bohaterów. Doskonała rzecz; trochę przypominało mi "Ka" Cirque du Soleil, ale to tylko potęgowało wspaniałość wrażeń. Kiedy wielki metalowy okręt przepływał koło mnie, czułam się jak we śnie, a przecież to jest właśnie główny powód, dla którego chodzę na Fetę: chcę znaleźć się we śnie na jawie.

- ciekawi (choć z opinii znajomych wiem, że dla wielu rozczarowujący) byli the Burnt Out Punks, którzy istotnie może bardziej by pasowali na Froga, nie na Fetę, ale co tam. Mieli dużo ognia, a ponieważ temperatura nagle spadła do okolic subpolarnych, a my już uwierzyliśmy w lato i nie mieliśmy zbiorczo wiele ciepłego odzienia ze sobą, z radością witałam każdą eksplozję:


- ostatnim spektaklem mieli być właśnie Burnt Out Punks, ale ponieważ podczas startu występu wcześniejszej czeskiej grupy Continuo padł prąd w całej dzielnicy, spektakl "Fini Teraae" wystawiono jako ostatni.
I to było ukoronowanie Fety; dość powiedzieć, że na koniec wzruszyłam się do łez. Nie ma sensu wrzucać tutaj linku, bo to nie jest standardowe uliczne show, z którego wyrywki dadzą choć minimalne pojęcie, jaki był cały spektakl. Dość, że choreografia, śpiewy, gra- wszystko było już na takim poziomie profesjonalizmu, że sztuka owa swobodnie odnalazłaby się na deskach teatrów kameralnych.

I tak oto Feta dobiegła końca.
W trójmieście nadal zimno i leje, tymczasem ja zostałam wolontariuszem podczas festiwalu Dźwięki Północy, kiedy to będę zajmować się duńskimi tancerzami; około tego czasu odbywa się również Globaltica, no a już w sierpniu- Frog :)
Ale gdzie to słońce???...
Czeka na piosnekę, wiem XD

niedziela, 15 lipca 2012

W poszukiwaniu zaginionego króla

Kiedyś już wyraziłam na łamach tego bloga zadziwienie faktem, że słowa piosenek same się znajdują. Wiersze, które idealnie pasują nie tylko pod względem rytmu i tempa melodii, ale także pod względem treści.
Bo większość tych utworów jeszcze w fazie tworzenia zaczyna rysować mniej lub bardziej wyraźną, ale mimo wszystko dość jasno określoną, treść w mojej wyobraźni. Dobitny nastrój, atmosferę, która mówi, o czym ta piosenka jest.
Pierwszy najpierwszy utwór na przykład.
Od początku było dla mnie jasne, że to musi być piosenka o wędrówce.
I bam- proszę, wiersz, idealnie pasujący atmosferą, wymową, przesycony dokładnie takim uczuciem, jaki ja słyszałam w melodii, plus- pasujący jak ta lala do rytmu.
Dziwy.
Drugi utwór- Ola nazwała go wróżkowym, nie wiedząc, że jego tekst to wiersz o zdecydowanie wróżkowym Kruczym Królu, panu w krainach faerie. Się dopasowały (choć w przypadku tego utworu nie pamiętam, co bylo pierwsze; melodia, czy wiersz, pod który konkretnie oną melodię ułożyłam).
Czwarty utwór- w którym dla mnie wybrzmiewa głośne i wyraźne pożegnanie, i nie szukałam długo- kolejny doskonale pasujący wiersz Tolkiena.
Szósty- mrok, skradające się w ciemności kroki, nastrój "Strof z dreszczykiem"- w którym to tomie właśnie znałazłam idealnie pasujący tekst.

Teraz jest jednak trochę inaczej.
Też wiem dobrze, o czym musi być tekst ósmego utworu. Sęk w tym, iż wiem również, że tym razem nie uda mi się wywinąć- muszę napisać go sama.
Nie znajdę takiego wiersza, jaki potrzebuję, w każdym razie bardzo głęboko w to wątpię.
Melodia nie jest skomplikowana- choć pewne rzeczy musiałam długo ćwiczyć, żeby przestały mi się plątać palce; zawsze mi umyka ten moment, kiedy przechodzę płynnie od "Nie, no teraz przesadziłam, pobiłam oczekiwaniami samą siebie, nie dam rady tego zagrać!..." do " -_- To jest tak proste, że aż prostackie. Prawie mi wstyd, że to wymyśliłam; chyba lepiej nikomu nie mówić, że przez chwilę uważałam ten fragment za skomplikowany". Ale skomplikowana czy nie- każda melodia, którą próbuję nagiąć do własnoręcznie wymęczonego tekstu, zachowuje się w moich rękach jak ogarnięta histerią fretka. Nagina się bardzo niechętnie.
Jednak zanim przystąpię do pisania, poszperam trochę w źródłach; wszystko, byle tylko odsunąć nieco ów nieuchronny moment, kiedy będę musiała zacząc pisać XD
W dodatku, obracając zagadnienie w myślach, niczym skomplikowaną bryłę 3D, musiałam przyznać, że choć kiedyś być może temat ów był mi dość dobrze znany, jak wielokrotnie czytana bajka, teraz wszystko jest zamglone, zatarte w mojej pamięci.
Poziomkowy król. Król Lasu. Łowca.
Doczeka się swojej własnej piosenki, ale najpierw sprawdzę, czy on aby na pewno mi się jedynie nie przyśnił.

Btw- mój kot jest wstążeczkowym ćpunem.
Jak widzi wstążeczkę, natychmiast ją zjada, z widoczną, dodajmy, rozkoszą.
Ktoś też takiego ma? XD

czwartek, 12 lipca 2012

Muzyczny tuning

Widzicie, zobowiązałam się nie pisać tyle o muzyce, to przestałam pisać w ogóle :D
A tyle się wydarzyło.
Kupała, całonocne ognisko w dolinie nad strumieniem, śpiewy i granie, ulewny deszcze w międzyczasie też, powrót do domu o 10 rano.
Heineken, przez niketórych zwany też Open'erem :P
Koncerty zaczynały się o 16, a ja właściwie dopiero o 17 podjęłam szaleńczą decyzję, szybko się przedzierzgnęłam i w towarzystwie kolegi pomknęłam byłam do Gdyni.

W gruncie rzeczy na trzy koncerty iść zamierzając. Byłam na większej ich ilości: The Kills, Ting Tings, Yeasaday, Orbital i najważniejsza- Bjork.
No, spóźniłam się trochę, bo koncert Yeasadaya był wyśmienity i żal mi było przedwcześnie wychodzić- przez co przegapiłam przyjemne info, ale też piosenkę, której za bardzo nie lubię, więc- meh :P
Kiedy ja się zbliżałam do sceny, słyszałam już :Huntera", czyli już pięknie.
Przez pierwsze pół koncertu rozpływałam się w nieprawdopodobnym zachwycie, przez drugie pół coraz bardziej zwijałam się w sobie, żeby się nieco ochronić przed miażdżącymi basami i generalnym noisem, jakim Babsi postanowiła nas poczęstować.
Nie służy jej ta cholerna wyspa, jak rany. Nie zagrała też nic z pierwszych dwóch albumów, jakby chciała się zdecydowanie odciąć od tej- o fu- MUZYKI, melodyjnej i w ogóle.
Może to lokalizacja koncertu skłoniła ją do tego, żeby ze wszystkich swoich albumów podczas koncertów zaprezentować wszystkie połamane trzasko-hałasy i miazgę dźwięku. Liczyłam skrycie na "Earth Intruders", bo jednym z moich marzeń jest usłyszeć to na żywo. Alas!
Zagrała "Declare Independance", w wersji mega wydłużonej, i to zagrała dwukrotnie - bo na bisach też. Powzięłam w zwiazku z tym podejrzenie, iż jej wiedza o historii Polski zatrzymała się gdzieś tak na 80'tym, i może myśli że nadal nas co uciska?..
Wobec tego dobrze, że nikt jej nie powiedział, że połowa publiki to pewnie byli Niemcy, bo jeszcze by na nich skoczyła ze sceny :D
Ale koncert był wspaniały, bardzo profesjonalnie i solidnie przygotowany, wizualizacje przepiękne, chór dwunastu kobiet prawdziwy, nie czekoladowy, a Babsi w rozwianym stroju Pani Pastor From Space szalała aż miło. Nad sceną co jakiś czas unosił się iskrzący wyładowaniami elektrycznymi moduł, jakoby urządzenie Tesli, a Tesla="Prestiż"=David Bowie, więc same miłe skojarzenia. Chyba po raz pierwszy od pewnej zimowej nocy tego roku, kiedy niebo było wyjątkowo rozgwieżdżone, gapiłam się na coś w podobnym zachwyceniu.

I- głos Bjork; jaki się zrobił...wyrobiony. Pełny. Od razu zauważyłam różnicę, jak też i to, że unika ona wysokich tonów- dopiero po koncercie kolega mi powiedział, że biedna, straciła głos na jakiś czas, musiała nawet odwołać trasę kocnertową gdzieś-tam. Ha! Ma się to ucho :P
Słowem- warto było.
Macie, jakieś filmiki z tuby:



Orbitalem byłam nieco rozczarowana, poza tym byłam potwornie zmęczona. Wstyd się przyznać, ale ja spałam na stojąco XD W namiocie drumsy, ludzie szaleją, światła migają, bas raz po raz miażdży mi żebra, a ja- śpię. Dobrze, jeśli nie chrapałam XD
Choć i tak nie byłoby słychać...
Niewykluczone, że właśnie te potworne basy, bombardując mi cały czas klatkę piersiową, uniemożliwiały mi oddychanie; człek podduszany w końcu osuwa się w niebyt. Prawie jakoby sen, spytajcie Hamleta -_-
Zaprawdę, jedynym dobrze "stuningowanym" koncercie Heinekenowym, na jakim byłam, byli moi ukochani Massivi.
Także był to raczej mój ostatni wypad na tenże festiwal- ale nie ma co rozpaczać, trójmiasto się rozwija, otóż w tą sobotę rusza pierwsza edycja festiwalu muzyki alternatywno-rockowej Soundrive, gdzie zagra m.in. N.O.H.A.

czy Solange la Frange


A ja----mam na tapecie nowy kawałek. Już prawie prawie gotowy. Taki jest.... leśnodzwonkowaty O_o I zdecydowanie lyryczny.
Znów wyłania się problem tekstu, ale ogarnia mnie zniechęcenie, ilekroć o tym myślę.
Dlaczego piosenka musi posiadać tekst???
Mam koncepcję, o czym powinna być, ale układanie tego w jakiś logiczny ciąg? co za męka :/
Swoją drogą zauważam ciekawą przypadłość swojej natury: ledwo przyjdzie mi do głowy nowy kawałek, już ciskam w kąt wszystkie poprzednie. Gram je, bo należy, ale nie jaram się nimi już tak bardzo. Wymieniam na nowszy model... XD Od swoich rysunków nie odwracam sie tak szybko, jak od ostatniego, do tej pory ulubionego swojego utworku, w momencie, kiedy mam już nowy XD
Jak zepsuty do cna, obrzydliwie bogaty, znudzony życiem potentat przemysłowy od swoich kolejnych kochanek/kochanków.
PRawie wszysko sie zgadza, muszę wobec tego poszukać jakiegoś przemysłu i go potentego :D
A taką koszulkę sobie zrobię :D Albo torbę.