poniedziałek, 28 stycznia 2013

The bioluminescence of the night

Pierwsza w tym roku wróżba muzyczna; poddana lekkiej selekcji, bo powróżyłam sobie z samych ścieżek dźwiękowych.
Nie jestem w stanie stworzyć sensowniejszej notki, albowiem dziś była pełnia. Dla mnie zaczęła się wtedy, kiedy się położyłam spać o tej drugiej w nocy. O czwartej byłam bliska poddania się, powstania, włączenia światła, i zajęcia się czymś pożytecznym, bo nie znoszę marnować czasu w sposób bezsensowny. Sensowne marnowanie- czyli np. przyjemne, choć nie dające żadnej innej wymiernej korzyści, jak tylko właśnie przyjemność- jak najbardziej.
A bezsenność podczas pełni to jest fakt; nie macie pojęcia, jaka byłam zdumiona, kiedy dwie moje koleżanki z Rumunii patrzyły na mnie jak na ufoludka i dobrotliwie pokpiwały sobie z "dziwnych polskich wierzeń i przesądów". Dla mnie jest to tak oczywiste, jak powiązanie pływów i faz księżyca, albo grawitacji i nieuniknionej konsekwencji wyskoczenia za klif. Tak po prostu jest, że ujmę to tak elokwentnie.
Okazuje się jednak, że to przeurocze działanie Lunka nie obejmuje wszystkich (szczęściarze...) . Ciekawa jestem bardzo, dlaczego jednych tak, a innych nie.
No w każdym razie- dziś nie tryskam energią. Przeto- wróżba.
---i kurczeż, no też mi noworoczne postanowienie, pff -_-'

1. If someone says, “Is this okay?” You say?
I want it all.

2. How would you describe yourself?
End suite (how poetic...:P)

3. What do you like in a guy/girl?
Guilty of being innocent

4. How do you feel today?
Romano horo XD

5. What is your life’s purpose?
In the chamber of secrets

6. What's you're life's motto?
This life (very---accurate, in a way)

7. What do your friends think of you?
Outlined surfices

8. What do you think of your parents?
Chez Olaf XD (not true, they are not like Olaf XD)

9. What do you think about very often?
Hamsafar (-_- riiiight.)

10. What is 2 + 2?
Ruby; so cute, so creepy.

11. What do you think of your best friend?
Hunith`s letter to Gaius (that actually is very, very sweet thing to think about anybody)

12. What do you think of the person you like?
The Reveal. (yes, reveal your true identity >_<)

13. What is your life story?
Maro Jailo remix.

14. What do you want to be when you grow up?
Don`t owe you a thang.

15. What do you think of when you see the person you like?
The Doll House. (not creepy at all XD)

16. What will you dance to at your wedding?
Extravaganza (from `Dorian Gray` :) )

17. What will they play at your funeral?
Proposal/Down the hole :DDDD

18. What is your biggest fear?
Forest interlude 2 (again, the forest is my fear O_O What are you trying to tell me, oh Deep One???)

19. What is your biggest secret?
The Pirate That Should Not Be.

20. What will you post this as?
The bioluminescence of the Night

21. What's your motto for this month?
Majestic Feeling :D

22. Your New Year`s resolution is...
Atonement -_-

piątek, 25 stycznia 2013

Dylematy muzyczne

Mam dylemat.
Rzecz dotyczy, jak zwykle, tekstu piosenki.
Tekst mam, nawet dwa. Oba pasują, jeśli chodzi o metrum- idealnie, jeśli chodzi o treść- również. Dość powiedzieć, że oba wiersze pochodzą z tomu "Strofy z dreszczykiem", co da pewne wyobrażenie o rodzaju melodii :P
Sęk w tym, że pierwszy z tych wierszy, ten, na który padł mój wybór, ma o jedną zwrotkę za mało, żeby się ładnie piosenka ułożyła. Zostaje mi puste przejście, gdzie powinien znaleźć się tekst.
A tekst ładny; "Maska" pióra Stefana Georga.

Sale w jedwabnych lalek tańcach skrzące
Kołyszą się lecz w rozpętanym wirze
Jedna z nich kryjąc twarz z gorączką w mące
Spostrzegła że już Popielca pobliże.

Wymnkąwszy się w bezludny park na płaskim
Brzegu wzgardziła maskaradą całą
I przechyliła się drżąc z lodu trzaskiem
W głuchy ziąb...z dala do tańca wołało.

Nikt wśród rycerzy i dam w żwirze wodzie
Nie odgadł jej pod wodorostów kępą
Lecz kiedy wiosną szli znów po ogrodzie
Od stawu nieraz coś ciurkało tępo.

Płocha gromadka z figlarnej epoki
Słyszała wprawdzie z dna szczególne szmery
Ale ich podziw nie był zbyt głęboki
I brali to za zwykłe fal chimery.


Urocze; niestety- potrzebuję pięciu albo sześciu zwrotek. Jak by było cudownie, gdyby się okazało, że w piewotnych szkicach wiersza było więcej strof, tylko twórca je z jakiegoś powodu odrzucił... Cztery zmuszają mnie do niemożebnego ściśnięcia i okrojenia kawałka, ze stratą dla opowieści, rysowanej melodią (która, choć prosta, nie jest taka zła chyba- Fasola powiedziała, że główny motyw chciałaby mieć na komórce *_* Podejrzewam, co prawda, że wycięłaby te wszystkie "nawiedzany-zamek-upiory-jakieś-głuchy-pogłos-zamykanej-furty-cmentarnej" motywy, ale cóż zrobić: ja się bez nich nie mogę obejść :P)
Albowiem drugi wiersz- to "Upiór" Mickiewicza.
I tu jest problem wręcz owrotny: ten poemat liczy sobie 24 strofy XD
Nieczko za wiele...
A okrojenie wiersza, zeby pasował do muzyki, wydaje mi się strasznym naruszeniem dobra intelektualnego, brakiem poszanowania dla twórcy i co tylko- nie, że Mickiewicz zasługiwał na szacunek, albowiem jest wręcz przeciwpołożnie. Ale jego wiersze to inna sprawa. Nie mogę porąbać wiersza na kawałki, żeby mi pasował; to tak, jakbym chciała rozstrzaskać piękną jońską kolumnę, żeby pasowała jako podpórka pod rozchybotany regał, a do tego wystarczy mi mniejszy kawałek.
No i co robić?
Wybrać kawałek "Upiora"? Czy po prostu w "Masce" zagrać jedno przejście "puste", bez śpiewu, ewentualnie z jakimś "Aaaa...Aaaa"? Czy w ogóle wywalić przejście i zgodzić się, żeby utwór stał się troche niewyważony?
Ech.
A już przez moment tak pięknie to widziałam...

czwartek, 24 stycznia 2013

Blinded by sound


Znowu mi się to zdarzyło, znowu, o szczęsny dniu *_*
Po kolei: siedziałam, wystawcie sobie, przy pianinie, biedząc się nad kawałkiem, nad którym siedzę już od dobrego tygodnia- no mam wszystkie części składowe, niby, ale czegoś w nim brakuje, jakiegoś krótkiego przejścia, które spoiłoby wszystkie części jak melasa. Niby mam już całość ułożoną, poskładaną, ale czuję tam--"krawężnik". Utworek podskakuje na niewidzialnym wyboju.
I podejrzewam, że człowiek z wykształceniem muzycznym miałby wątpliwości co do metrum tak tego kawałka, jak i poprzedniego, zwanego `Okrągłym Ciastkiem z Dziurką, Posypanym Gęsto Cukrem`.
Notabene, Fasola pomogła mi znaleźć dla niego oficjalny, wyjściowy tytuł, a mianowicie `Ozone cracker` :)

Teraz już nie ma rady, muszę znaleźć tytuł dla poprzedzającego go w chronologii kawałka, który z upodobaniem sobie grywam, a który w myślach nazywam `tym jazzowym` XD
Choć jazzu w nim tak tylko troszeczkę...
...
No więc, podejmując główny wątek: siedziałam sobie, i dla odprężenia zaczęłam grać coś innego, kiedy nagle zaczęło mi się grać coś zupełnie nowego, i tak od dźwięku do dźwięku- nowy utworek.
Bogowie, chyba się nigdy nie przestanę dziwić, jak to działa *_*
Jakie to fantastyczne jest- mniejsza o efekt, choć oczywiście na razie- faza, jakby nie było, trwa od kilku raptem godzin- jestem ogromnie zachwycona wynikami :D Wiadomo, znany etap- minie. Za tydzień będę się zapadać pod ziemię ze wstydu, że się tak nad nim rozpływałam.
Póki co moja wdzięczność wobec losu jest przeogromna.
Ech... Jest cudownie! świat jest piękny! życie jest...no dobra, ale świat jest piękny nadal :P
I chyba właśnie wpadłam na tytuł tego jazzowego- co za dzień, no co za dzień...
Choć pojedyńcze słowo ograbia go z całej masy znaczeń, które ja tam słyszę, sugerując tylko jedno; najlepiej na tytuł pasowałby krótki pięciowiersz, jaki kiedyś napisałam po -uwaga, tak, nerd and proud of it- elficku, z tego elfickiego stworzonego przez Sapkowskiego. Wiersz jest sezonowym zaklęciem, towarzyszącym topieniu Marzanny :P
Dlaczego pięciowiersz miałby być gorszym tytułem, niż jedno słowo? Tym bardziej, że od pojedyńczych słów się już odchodzi, język ubożeje, ale gdzieś te wszystkie utracone słowa muszą się podziać. I co się okazuej- chronią się w tytułach piosenek! W końcu już Robotobibok miał taki utwór, jak "Wymiana tlenu na stacji Mir|" a Ulver "Porn Piece or The Scars of Cold Kisses".
Zrobienie elfickiego pięciowiersza tytułem jest tylko pójściem o krok dalej, nic ponad to.
Dobrze jest :)

piątek, 18 stycznia 2013

Czas na czytanie

Uwaga
Ta notka zawiera ostry język pełen dosadnych wyrażeń i wulgaryzmów, czytelnicy o delikatnych nerwach powinni zatem naprzód chlapnąć setku wódki ^^
Dziękuję.

Tam do kata.
Kończę pierwszy tom "Opowieści z Meekhańskiego pogranicza: północ-południe" Roberta Wegnera i jestem pod ogromnym wrażeniem.
Oczarowana, należałoby powiedzieć *_*
Do Nordconu nie wierzyłam, że pan Wegner jest Polakiem, że to polska fantastyka jest.
Zaczęłam czytać- teraz już kończę- i nadal trudno uwierzyć. Jest coś takiego w tej prozie, taki rozmach i styl, jakiego dotąd nie uświadczyłam w polskiej fantastyce. "Wiedźmin" był najbliżej, ale bazował na czymś bardzo swojskim, pełen był typów i zachowań nam bliskich, znanych, nie mówiąc już o całej przaśnej ludowiźnie.
Doskonale napisanej, ale jednak takiej naszej, lokalnej.
"Opowieści.." to....to dla mnie swoiste połączenie klimatu cyklu "Morgaine" Cherryh i "Gry o tron" Martina.
Wspaniałe, po prostu znakomite.
Naturalnie, każdy, kto czytał sagę o Wiedźmaku, musiał dostrzec podobieństwa, ale broń Cthul nikogo o nic nie posądzam. Moja teoria o chmurze idei, które są rozsiewane regularnie w podświadomości zbiorowej ludzkości, i tam gdzie padna na podatny grunt, w zbliżonym czasie wykiełkują, jest mocna i krzepnie z każdym kolejnym dowodem.
Ludzie naprawdę wpadają na te same pomysły, w mniej więcej tym samym czasie. <Jak bonie dydy.>
Pomysły, idee... Szaleńcze wojny, czystki, łowy czarownic, jak i mody, trendy, książki i filmy o zbliżonej tematyce, pojawiające się w danym okresie, by potem zniknąć z uwagi świata- to z tego samego kotła wyszło.
Jest to dość przygnębiające, bo dowodzi, że nikt z nas nie jest oryginalny; niektórzy po prostu szybciej reagują :D
Istnieje też jeszcze coś: być może w tym momencie ktos inny właśnie nagrywa moją muzykę :/ A to mi się już baaaardzo nie spodoba. <Do stu tysięcy bomb i kartaczy.>
Ale tak naprawdę wszystko już chyba było -_-

W każdym razie- podobieństwa na razie są dwa, może trzy, ale znaczne: wielkie południowe Imperium Meekhańskie, przez większość mniejszych kraików i plemion widziane jako zepsute, miętka faja, obrosła tłuszczem i arogancka-i Nilfgaard, wielkie imperium na południu Kontynentu, również nie cieszący sie zbyt ciepłymi uczuciami sąsiadów.
Imperium Meekhańskie poszukuje pewnej dziewczyny- Nilfgaard poszukiwał pewnej dziewczyny.
Stopniowo nabudowujące się tajemnice i warstwa mistyczno-legendarna, pełna starożytnych przepowiedni, mitów i sekretów- check.
Nic to jednak nie przeszkadza, podobieństwa świata, wbrew pozorom, w ogóle nie wadzą. Te książki są tak kompletnie inne, z tak innym klimatem....
Jedyne, czego mi w niej brakuje, to mapy <do kroćset>. Jeśli autor widział wszystko tak wyraźnie, że opisywał tereny niemal wraz z podaniem współrzędnych geograficznych, to nie mógł po prostu machnąć jednej z drugą mapki, dla tych mniej zorientowanych przestrzennie? XD Czytam, że "dolina wrzynała sie klinem w Cośtam od południa... wojownicy wrócili na zachód okrężną drogą przez wschodnią przełęcz, zahaczając o położone ukośnie miasto XYZ... A wtedy po zboczu, spłaszczonym jak po ciosie młota, zbiegła straż, osaczając jazdę od strony parowu, który innym klinem wrzynał się w inne cośtam, okrężną drogą, zaległą ratą za hibernację..."
No do jasnych kominów!
A, i tylko jedno mi przeszkadza: powtarzające się epitety wiązane i opisy. (uwaga, wymyślam własne, żeby dać jeno jakiś pogląd, o co mi chodzi)
"Ruszyła szarża, i grunt zadrżał, jakby wściekły olbrzym wybijał na nim jak na werblu... Uniosły się tarcze i zazgrzytały wyciągane miecze... Syk strzał przeszył powietrze... Piechota stała twardo, i tylko czuła, jak grunt drżał, jakby wściekły olbrzym grał na werblu.... Powietrze wypełnił syk wypuszczanych strzał... Uniosły się tarcze i zazgrzytały wyciągane miecze"
Pewnie, że przy opisie bitew powtórzenia zwrotów są nieuniknione, ale nie - strona po stronie, niemal akapit po akapicie, i bywa, że na zasadzie kopiuj-wklej, bez zmiany choćby szyku zdania.

Został mi jeden, malutki rozdzialik, a nie dysponuję drugim tomem, ale jest dokładnie tak, jak opisy na tylnej okładce zapowiadają: nie sposób się oderwać. <Niech to kule biją>

Taki zalew dobrych książek, po kilku nieudanych próbach... Chyba przestanę polegać na swoich wyborach "w ciemno" i zacznę regularnie dręczyć znajomych, żeby mi polecali to, co im się spodobało.
A- czytając "Siewcę Wojny" zagrałam ze znajomym w "zgadywanie" (odkrycie różnych rzeczy, nim zostaną wyjawione w treści), i zgadłam cztery :) Piątej się domyśliłam na jakieś 30 stron przed ujawnieniem jej w tekście, wiec na moje trochę zbyt późno, żeby można było to nazwać regularnym zgadnięciem, ale i tak jestem z siebie całkiem dumna: Sanderson potrafi człowieka zaskoczyć, niemal tak samo, jak George Martin jednym, precyzyjnie opisanym ciosem miecza :/
Ale polecam, każdemu, kto nie czytał; obiedwie :)

...Tam do kata
<Tak, wiem, to już było, ale to przekleństwo, jak można przeczytać tutaj jest zdecydowanie zabronione przez Kościół Katolicki, jako wyjątkowo plugawe, and I'm a rocker. I play hard - I swear hard :D>

środa, 16 stycznia 2013

A grypa na to

No i się rozchorowałam.
Wychodzi na to, że ja muszę unikać zmęczenia jak ognia- zawsze to przeczuwałam... Nie mogę być zmęczona; nie mogę sobie pozwolić na takie wyczerpanie, jakie odczuwałam w minionym tygodniu, czy parę miesięcy temu- zaraz przed tym, jak się pierwszy raz tej zimo-jesieni rozłożyłam z grypą.
Widno moje, poczuwające się do związków z arystokracją zdrowie nie jest w stanie przyjąć mniej, niż 9 godzin snu i basta, a praca, do tego wymagająca i energochłonna praca z ludźmi, jest wyzwaniem niemal ponad moje siły XD
W zeszłym tygodniu bowiem, już pod koniec, goniłam resztkami; wiecie, kiedy każde działanie przypomina nieco próbę odzyskania równowagi po tym, jak się człowiek potknie. No przesuwasz się do przodu, i to żwawo; i cały czas w pozycji głównie wertykalnej, znakomicie, w czym więc problem?
Ano w tym, że niesie cię po prostu impet potknięcia, a nieuknionym rezultatem tego "żwawego przesuwania się do przodu" jest zaliczenie widowiskowej gleby, kiedy pozycja wertykalna nagle złamie sie jak scyzoryk i jest już bardzo, boleśnie i niezaprzeczalnie, horyzontalną.
Chyba dla potrzeb przerzucenia nikłych zasobów energii na front walki z mikrobami, organizm się przestroił, i w tym momencie, np., nie dysponuję ani smakiem, ani węchem. Co nie jest jednak ani w połowie tak irytujące, jak fakt, że słuchu też mi ubyło.
Dźwięki- szczególnie żywe dźwięki, mowa i pianino, dochodzą do mnie, jakbym miała uszy pod wodą.
Ciekawe, czy któryś z uczniów zaraził mnie jakąś czeską albo ukraińską odmianą grypy?
Ha, kidding- nie wierzę juz w ani jedno słowo, jakie wypisują na gazecie.pl
Motywy, kierujące zespołem redakcyjnym przy wybieraniu zestawu informacji, są dla mnie w najlepszym razie niepewne, żeby nie powiedzieć- mocno podejrzane.
W każdy mrazie przeczytałam, że przy leczeniu grypy pomagają maseczki.
Tyle mogę- zrobiłam sobie dziś błotną, z algami, i czekam na rezultaty 8-|

środa, 9 stycznia 2013

Beware- cuteness overload

I zaczął się nieuniknienie ten najgorszy etap zimy, kiedy świat jest paskudny i obmierzły, brudne błocko chlupie pod podeszwami, śnieg, szaro-czarny i nieświeży, zalega wokół wielkim grdułami, odwilże zaglądają co chwila, rozpuszczają wszystko w ohydną paćkę, a zaraz po nich przymrozek zmraża to-to w lód, na którym łatwo się wywrócić. Chyba że sie idzie jak marynarz po rozkołysanym pokładzie -_-'
Plus- dni są, owsem, coraz dłuższe, coraz jaśniejsze, ale to światło tylko dokładniej podświetla zawiesistość nieba i ogólną szpetotę obecnego krajobrazu.
Nic, przeczekac trzeba.
Zadbać o to, żeby w domu było dużo uprzyjemniaczy życia, wszelakiego rodzaju.
Ja, np., chwyciłam- z polecenia kolegi- "Siewcę Wojny" Sandersona i jak na razie jestem zachwycona.
Oczarowana wręcz- toż to dla mnie książka, dla mnie osobiście pisana *_*
Kolory, które mają energię; dające moc- moc tą, notabene zwaną BioChromą- mierzy się w Oddechach. Bardzo ładnie wykorzystane motywy i idee kilku filozofii oddechu, jak yogi kundalini, tai chi czy huny.
I ten oddech, ta energia- zawiera się nie tylko w ludziach (przede wszystkim w ludziach, ale nie tylko), ale też w kolorach; a im kto ma więcej BioChromy, to raz- tym lepiej wpływa na barwy, które w obecności takiej osoby intensyfikują sie, jaśnieją, jaskrawieją; dwa- widzi i odczuwa je lepiej. Wie od razu, które kolory są "prawdziwe", nie złamane żadnym innym tonem czy domieszką, a które to mieszanki, czy chłodniejsze, czy cieplejszej, czy pulsujące światłem, czy bardziej wibrujące... Bo odbiera je nie tylko za pośrednictwem wzroku- synestezja przy rejestrowaniu kolorów, no czy można mieć wątpliwości, że to "moja" książka? :P
Pomysł zaiste godny; a i pisarsko, i konstrukcyjnie bez zarzutu. Każe mi to mieć nadzieję, że i inne książki z listy poleconej przez znajomego, okażą się dobre.

Inna rzecz, na którą przetrawiłam większosć mojego weekendu (czyli poniedziałku i wtorku XD), to tworzenie chibi-Amberytów i Chaosytów.
Tak, na Deviancie znaleźć bowiem można taki genialny wynalazek, jak chibi-maker, o, tu: http://gen8.deviantart.com/art/Chibi-Maker-346025144

Te oto Atuty- hyhy- nawiązują przede wszystkim do fanfika; niektórzy bohaterowie nie pojawili się w oryginalnym dziesięcioksiągu, ale jestem pewna, że Mistrz Zelazny, gdyby żył, przyklasnął by naszym zamysłom i pochawlił kierunek, w kórym historię kontynuujemy :3
Jestem tego pewna.
Tak więc- oto Amberyci, na początek:
Benedykt

Bleys

Brand

Caine

Corwin

Deirdre

Dworkin

Eryk

Fiona

Flora

Gerber---znaczy Gerard :P

Julian

Llewella

Martin

Random

Vialle


I  przedstawicielstwo Dworców Chaosu:
Dara

Mandor

Merlin

Ghostwheel

I jeszcze na koniec anioły jakieś...
Gabriel

Sirafin


A na koniec- tak mnie zrobiono, bynajmniej nie na szaro :3 Co zrobić no- identyfikuję się ^^

sobota, 5 stycznia 2013



Farewell, Friend, The sails are set,
 
the wind is east, the moorings fret. 

Shadows long before you lie, 

beneath the ever-bending sky, 

but islands lie behind the Sun 

that you shall raise ere all is done; 

lands there are to west of West, 

where night is quiet and sleep is rest. 


[*]

czwartek, 3 stycznia 2013

Einab wein ars

Mam pierwsze postanowienie noworoczne :D
Spróbować powstrzymać nieuświadomiony (a przynajmniej pozostający dla mnie nieznanym faktem, dopóki nie będzie za późno) odruch stawiania przecinka, ilekroć przestaję pisać, żeby się zastanowić, albo kiedy podnoszę wzrok na ekran XD
Inna sprawa, że ja bym wtykała przecinki w kilku strategicznych miejscach w zdaniu, w których podobno teoria niczego nie przewiduje. Zaczyna mnie zastanawiać, do jakiego stopnia natywny użytkownik języka ma prawo dyktować warunki, a od którego momentu jest to już niedopuszczalna samowolka?
Swoją drogą, po dwóch nieudanych próbach książkowych, jakimi zamknęłam rok 2012, rok obecny otworzyłam wraz z opasłym tomem opowiadań Stefana Grabińskiego "Demon ruchu"; groza w oprawie pierwszych lat kolei żelaznej.
Jaki ten facet miał przebogaty język, jakie słownictwo, ba- słowotwórcą był nieprzeciętnym, a przy tym utalentowanym.
"Od czarnych ich ciał szedł w przestrzeń głuchy postęk, zmieszany rozhowor kół, potrącających się zderzaków, tratowanych bez litości szyn. [..] A pociąg mknął dalej w wichurze wiatru, w tańcu jesiennym liści, wlokąc za sobą wydłużoną tuleję wirów wstrząśnietego powietrza, leniwo wieszających się na tyłach dymów, kopciu i sadzy, pędził dalej bez tchu, rzucając poza siebie krwawe wspomnienie iskier i węglowych odmiotów..."
Ale cóż się dziwić, mój szczypiorku- to Młoda Polska, mój ulubiony okres w literaturze polskiej.

Te dwie nieudane próby to fantastyka, niestety.
"Tae ekkejr" Eleonory Ratkiewicz- coś tam, elfy, ludzie, coś tam :P
No dobra, na poważnie: niezły pomysł; elf, który nie rozumie ludzkiej kultury i interpretuje wszystko na korzyść ludzi, mając ich za rasę niezwykle wysublimowaną, trudną do pojęcia i głęboką. Bardzo mi się spodobała ta idea - jeszcze sięz takim ujęciem tematu nie spotkałam- jak i intrygujący opis na tylnej okładce. Cóż z tego, skoro przegadany niemiłosiernie, pomysł roztapia się w niekończących się, niczego nie wnoszących monologach wewnętrznych postaci. Dobrnęłam do ładnej 40stej strony, a bohaterów wciąż było tylko dwóch, a dialogów może pięć, za to na poziomie wczesnych licealnych prób pisarskich. Takich, kiedy to człowiek przelewa w każdego swojego bohatera wszystkie te superanckie gadki, których sam by nigdy nie powiedział, ale w opowiadaniu można sobie pohulać. Przez który to zabieg zarówno młody książe, jak i  prosty koniuszy czy siwiuteńki rotmistrz-hulaka - mówią i myślą tak samo, sprawiając wrażenie jednej i tej samej postaci w rozmaitych opakowaniach.
Odpadłam po tym, jak główny-główny bohater (młody książę, żeby nie było) przez dwie bite strony monologu wyrzuca sobie, w manierze rozgadanej ruskiej babuszki, że zjadł całe jedzenie i nie ma nic na śniadanie.
Dwie. Bite. Strony.
Najbardziej sie ubawiłam, czytając rozmaite opinie na sieci, i wielokrotnie znajdując zachwyty, że jest to jedna z niewielu- a możę nawet jedyna książka?- zatytułowana po elficku.
Em..
Elfów nie ma.
Tak naprawdę.
Ergo- języka elfickiego też nie ma. "Tytuł w języku elfickim", będący po prostu jakimś ciekawym tworem dźwiękonaśladowczym (chyba że, wzorem niektórych, stworzyło się niemal kompletny nowy- nawet jeśli inspirowany- język, z całym dobrodziejstwem inwentarza), trudno nazwać walorem książki.
Chyba, że ja zaraz dostanę nominację do Bloga Roku za ten---dialekt driad połomskich, w jakim zatytułowałam tą notkę 8-)

Kolejna książka to niestety- "Więzy krwi" Kossakowskiej.
Niestety z tego względu, że przemógłszy się, przeczytałam wreszcie "Siewcę wiatru", i byłam pełna zarówno skruchy, jak i uznania dla autorki. Bo jak już się przymknie oczy na zdrobnienia anielskich imion (Gabriel- Gabryś, Michał- Michaś, Lucyfer- Lampka O_o ----mam nadzieję, że nikt nie pomyślał teraz błyskiem, żeby mi wyłuszczyć kwestię łaciny, gwiazd zarannych i wczesnych kiksów tłumaczeniowych homo sapiens :P Just so you know- I know. Still- Lampka?... XD), jest to naprawdę wciągająca historia, w co trudno mi bylo uwierzyć na początku, kiedy słyszałam, że rzadko kiedy historia przenosi się na ziemię i angażuje ludzi.
Same anioły i demony- phi, nudy, giezła, harfy, widły i reszta jasełek---jak bardzo się myliłam :)
Dobra rzecz.
Opowiadania w "Więzach krwi" to rzecz unikatowa, bo każde jedno jest oparte na połowie pomysłu.
Co generalnie daje taki efekt, jak próba grania w diabolo, kiedy się ma tylko połówkę tej plastikowej klepsyderki. Zaczyna się miło, wciąga powolutku ale konsekwentnie, człowiek sie już-już ociepla do pomysłu i- koniec O_O
....ddafak? O_o

Z tym większą przyjemnością zagłębiam się w prozę Grabińskiego.
---zagłębiałabym się, gdybym nie musiała jutro iść do pracy :/
A ja tak lubię mieć wolne. Dużo czasu do cudownego przeputania *_* Chodzenia spać o 4 i wstawania w południe, ech...

środa, 2 stycznia 2013

"Hobbit" czyli gdzie moja pelerynka

No i sru, skończył się "Merlin".
Już psioczyłam na FB z tego tytułu, choć rozumiem ten ruch o tyle, że historia o MErlinie, Arturze i Camelot to zamknięta opowieść. Ma swoje zakończenie, znane wszystkim, i mogliby, oczywiście, nagle zrobić magiczne hokus-pokus, wyjechać na przykład z motywem alternatywnej rzeczywistości, uratować Artura, uratować smoka też, a co, a potem wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Ale...jakże to tak? Przez 5 sezonów nikt nie wie nic o magicznych umiejętnościach Merlina, a w ostatnim odcinku szast-prast, "I've got magick", "Oh, you do?", "Yeah, I know; weird, huh?", koniec? No hoooola XD
Może jakiś spin-off będzie ;_; Choć twórcy podgasili nieco i ten płomyczek wątły nadziei, że to jeszcze nie wiadomo, a jak już, to nie z tym samym zestawem bohaterów, blablabla...
No nie. Artur jest w Avalonie. To jego raczej w alternatywnym scenariuszu nie będzie. A bez kombo Merlin-Artur cała idea idzie w diabły XD
...to był naprawdę piękny serial. Owszem, miał swoje potknięcia, najlepiej podsumował to niejaki Stuart Heritage w Guardianie. http://www.guardian.co.uk/tv-and-radio/tvandradioblog/2012/nov/26/merlin-has-been-cancelled
Ale przecież i tak było cudnie; wspaniała muzyka. Aktorzy, którzy pojawiwszy się na 3 minuty w naszym superkasowym filmie, wywołaliby spazmy radości u widzów; dramatyczne zwroty akcji, i niecodzienny- choć przewidziany w kanonie - rozwój bohaterów (Morgana, cuuuudna Morgana *_* ). Scenariusz- z małymi, typowymi minusami, jak odcinki-zapychacze - dobry, wciagający; postacie konsekwentnie prowadzoene i rozwijane.
Żadnych braków ciągłości, braku logiki, magicznego i troskliwo-misiowego rozwiązywania problemów; jak padł wyrok- skazany zawisł, nawet jeśli to była miła postać, co karmiła przy drodze kucyki. Dawało to po pierwsze pewną dozę niepewności, nigdy nie można było przewidziec, który odcinek skończy się, jak na serial o magii przystało, a który tak, jak skończyłoby się to w życiu. Żadnego lukrowania rzeczywistości. Jest czyn- jest konsekwencja; akcja- i reakcja. Po drugie- dawało silny pozór realności, co w przypadku opowieści opartej o jeden z najbardziej znanych zbiorów legend, jest moim zdaniem sporym osiągnięciem.
A ileż wątków z legend wykorzystano, to nie zliczę.
No i się skończyło :(
Co teraz mam oglądać? To był TEN serial. Najlepszy, najukochańszy. Cieszy fakt, że twórcy nie dopuścili do tego, żeby się zepsuł, jak "Supernatural" (bo to to jest już ale zło...), albo że nie przerwali jak tak wiele innych świetnych produkcji. Ale..ale...żeby tak zaraz kończyć?...
Dla zapchania tej nagłej wyrwy, zaczęłam oglądać "Robin Hooda" produkcji BBC, głównie jednak dlatego, że gra tam Richard Armitage...
A tak, należę do tej grupy, która uważa, że filmowy Thorin wymiata. Owszem, wyobrażałam go sobie starszego, bardziej posępnego i ogólnie----krzaczastego, ale nie narzekam, oj nie :)
Sam zaś "Hobbit"...
Wyszłam z kina z mieszanymi uczuciami. Najprościej rzecz biorąc, nie odstaje zbytnio od LOTRa. Trzyma kanon, to tak.
A ja nie jestem fanką tej ekranizacji. Jest nadto melodramatyczna, pompatyczna, ckliwa i po prostu nudna, żeby m się spodobała. Obrazki ładne, aktorzy super, kostiumy i efekty- prima sort, pejzaże jak ta lala.
I nudne to jak flaki z olejem; muzyczka, na siłę wtłaczająca do głów co wolniejszym, że   t e r a z   j e s t    c h w y t a j ą c a    z a   s e r c e   s c e n a    i   w i d z   m a   p ł a k a ć, dlatego dali bardzo ckliwą, wyciskającą łzy muzyczkę, żeby nie było wątpliwości, albo- przeciwnie- bardzo podniosłą i heroiczną, bo bohaterowie podniośle maszerują i mają powiewające pelerynki, więc heroizm z nich bije, że ho ho.
Nie lubię takiej dosłowności. Ktokolwiek odpowiada za całokształt LOTRa, musi mieć bardzo pospolity gust.
Nie każdy wielbiciel fantastyki słucha kiepskiego goth-metalu, wiecie...
Ho ho hooooo, moja moc potężnego czerepu, ho ho hooooo, i ja sam, a przeciw mnie hordy złe i moce straszliwe, ho ho hoooooo, mój miecz, ma tarcza, ho hooo, i pelerynka maaaa....
Krasnoludy wszelako mi się podobały, a Freeman jako Bilbo? Przegenialny.
Słyszałam głosy krytyczne odnośnie Elronda i Galadrieli, i dziwne, bo po LOTRze jakoś się nie rozległy; to wciąż ci sami aktorzy O_o
I bardzo dobrze dobrani; może i Elrond nie ma super subtelnej buźki, ale przynajmniej nie wygląda, jak psycho-tranwestyta, jak cała ta hasająca po lasach blond-horda z wodewilu; poza tym on był chyba mieszańcem, więc o co chodzi.
A Galadriela? Obdarzona głębokim altem, wysoka laska o świdrującym spojrzeniu- no rejczel. Widzicie w tej roli jakąś sweet blondi z wokalem Smerfetki?
Powtórzono wszystkie tanie chwyty z LOTRa; na przykład przy dramatycznej, smutnej scenie kamera traci cenne sekundy, rejestrując wyraz twarzy każdego jednego członka grupy, i wytracając tym samym całą dynamikę. Potem kolejne 5-6 sekund na najazd na twarz głównego bohatera, który zbiera się w sobie, toczy ciężką- namacalną aż XD- walke ze sobą- i wreszcie POWSTAJE, och, jak on powstaje, ho ho hooooo, pelerynko maaa....
Po czym następuje coś, w miarę możliwości w zwolnionym tempie. Czaimy wzorzec. Next!
Reakcje na wydarzenia; ponownieź, bohater przekazuje swą twarzą całą gamę uczuć, jakie burzliwym strumieniem przewalają się przez niego, nim wreszcie wykona unik/cięcie/rzutchwyt/skok/srok, cokolwiek.
Dynamika dawno poszła na kawę, omówić z Tarantino warunki przyszłej wspólpracy.
Co dalej- ostatnie chwile! Powtarzające się przez cały film, jak kaszubska mereżka regularne- ostatnie chwile.
Już spadał- ale w ostaniej chwili go wciągnęli na górę. Już go złapał warg---- ale w ostatniej chwili go wciągneli na drzewo. Już-już spadał w przepaść, ale w ostatniej chwili go złapali.
Już -już....ale jednak nie.
Próba budowania napięcia w filmie za pomocą jednego, góra dwóch trików to nie jest powód do chwały..
Ech.
No ale widoki przyjemne. Bilbo genialny. Thorin----Thorin *____*. A w drugiej części Smaug zacznie MÓWIĆ, więc na pewnoe pójdę na to do kina.
Żeby usłyszeć ten głos w dolby surround warto się poświęcić i przecierpieć trochę hohohoooo, i pelerynkę :D