wtorek, 6 marca 2012

A wszystko dlatego, że jestem przeziębiona

Po przyjeździe z Albionu jak zwykle nie mogę otrząsnąć się z obrzydzenia, wywołanego przez (j)ojczyznę.
Nie lubię jej. Przeklinałabym fakt, że się tu urodziłam, gdyby nie to, że pośród możliwych alternatyw są takie np. kraje arabskie, czy inny Ural.
Ja po prostu mam dość użerania się z twardą jak kilkudniowa guma do żucia rzeczywistością, tej poniżającej walki, polowań - nie, bynajmniej nie z sokołami-, zachodnioeuropejskiego odpowiadania na pytania znajomych, że wszystko jest OK, podczas gdy tak naprawdę widzę przed sobą - mur. Litą, nieprzepuszczalną ścianę.
Jeszcze w Liverpoolu, w kolejce pełnej moich odzianych w czerń i inne kolory błota ziomków, miałam dobry przykład takiej naszej, śwarnej polskości: podczas gdy Brytyjczycy czy Irlandczycy czekali grzecznie w kolejce, Polacy kombinowali. Pękliby, gdyby tego nie robili.
Ot: jeden zauważył "funfla" kilka metrów - i jakieś dziesięć osób- przed sobą, więc podszedł doń, zagadał i już- o! stoi z nim, ramię w ramię, w kolejeczce. Zaraz też odwraca się z cwanym uśmieszkiem i woła kolegę, a co będzie stać, jak pierdoła. Zachachmęcić przecież trza! Kto nie chachmęci, jest pedałem.
Ale sam fakt, że nie widzę tu dla siebie perspektyw, wkurza mnei najbardziej. Cokolwiek bym chciała robić, wszystkie projekty, jakie wstępnie rozplanowywałam- rozbijają się o wspomniany mur biurorkracji oraz moich uzasadnionych obaw przed przedsiębraniem czegoś w naszym pięknym nadwiślańskim.
Jest to bowiem równoznaczne z wkładaniem ręki w krajzegę. Jak sam się pcha, to co potem piszczy, że zbankrutował... Było pracować cicho i grzecznie, jako sprzedawca anten satelitarnych, czy innych kołder. I w ogóle wyspecjalizować się w marketingu, a nie- jakiejś filologii, pff!

Nie twierdzę, że za ogólnie pojętą granicą dostałabym od razu pracę marzeń, ale nawet sprzedając rzeczone kołdry- byłabym w stanie kłaść się spać bez tej obezwładniającej trwogi o przetrwanie.
Tylko jak tu teraz zapakować wszystkich moich ludzi do podręcznego i zabrać ze sobą?
I pianino. To jest jeden z problematycznych punktów. Nie może stać się tak, jak się działo ostanio, czyli że przez 15 miesięcy- PIĘTNASCIE!..- nie mogłam grać.
Może to jakiś rodzaj autohipnozy? Może pianino jest dla mnie jak łózko z wiekiem dla Vlad-Tepes-wannabes? A może---wydziela magiczne, produkowane przez korniki fluidy, które mnie już dawno uzależniły? O_O To ma seeeens....

Ech, wybaczcie, gorzka ta notka, mimo radosnych przecież okoliczności- Kacha czuje się dobrze, Dean jest żwawy i wszystko jest w porządku :) Może to wina przeziębienia i zawiesistej szarości polskiego nieba: tam było 13 stopni i słońce na zawietrznej przygrzewało aż miło. A ja nienawidzę zimna; plus chwili, gdy przyjeżdzam do domu, w środku nocy, i wita mnie tona kurzu, zero jedzenie i pies ze sraczką.
Jak tu się nie rozchorować -_-
Mam przynajmniej co czytać, za to *_* Kupiłam mnogość książek (jedną dostałam! właśnie ją kończę)
I tu się mogę pochwalić moimi zdobyczami *_*
1.
Bo pisarstwo Susanny Clarke bardzo mi odpowiada.

2.
Ta książka zdaje się omawia ideę postrzegania koloru oraz lęku przed nim w kulturze zachodniej. Jak można się łatwo domyślić z lektury tego bloga- coś co i mnie głęboko frapuje- dlaczego, na litość boską, się ludzie boją koloru?!

3.
Bo nie mam ani jednego tomu Tolkiena (a, nie, jakieś coś jedno mam, ale w tym haniebnym tłumaczeniu, wiuęc tak, jak bym nie miała), a szczególnie "Hobbita" chciałam mieć w oryginale.

4.
Aaaa, to... Bo to zapowiada się jako przyjemne czytadło :P CZy zaraz wszystkie książki, jakie człowiek kupuje, muszą być ambitne? :D No, chociaż następna...

5.
Nie wiem, na ile ambitną się okaże, ale z pewnością należy do nieco cięższego sortu. Dramatyczno-psychologicznego, mgła i trup :D Can't wait...

6.
Od kilku łaadnych już lat interesuję się Romami. I nie jest to dla mnie żadnym zaskoczeniem, że jakiś czas po tym, jak ja złapałam bakcyla- na świecie wybuchła istna gorączka romska! Znowu geni loci, znowu te chamskie złodziejaszki...Książki, filmy, dokumenty, koncerty, festiwale... Szlaczek mię nieczko trafił, tym bardziej, że mój zaczęty eony temu komiks o Cyganach nadal leży w wersji proszkowej, gdzieś w kartonie. Ale kniżkę sobie przeczytam, jedną z wydanego ostatnimi czasy w Anglii tysiąca o Romach -_-

No i tyle :D Od czego by tu zacząć? Smaczności, smaczności...





7 komentarzy:

  1. Czyli jednak nie zakupiłaś "John Dies @ The END"? Po Twojej notce zdobyłem ją na Kindle, i poczytuję (choć powinienem czytać coś zupełnie innego za co dałem 3000 yenów). Mocno abstrakcyjna aczkolwiek zajmująca powieść. Jestem pewien, że spodobałaby się Tobie.

    OdpowiedzUsuń
  2. heh, jak ja Ci e doskonale rozumiem... Dlatego z resztą męczę się w weekendy na Polibudzie, żeby mieć jakieś perspektywy, bo okazuje się, że nasze "wyjątkowe" studia wcale nie są panaceum na bezrobocie.
    Ale nic to, ja nadal gdzieś tam wierzę, że będzie lepiej...

    OdpowiedzUsuń
  3. Man, fluidy nie tylko od kornikow ida!Ja wlasnie, nekany winna mysla o nieposiadaniu ani jednego egzemplarza jakiejkolwiek ksiazki Tolkiena we wlasnej osobistej bibliotece zamowilem sobie trylogie i jutro ide ja odebrac:D A nr 1 mam, nieprzeczytany jeszcze...Jesli uznasz, ze to dobre jest, daj znac, wole nie ryzykowac utraty mojego cennego czasu na czytanie jakiegos gniota, kiedy moge go poswiecic na przegladanie College Humor;P No i najbardziej interesuje mnie ta kolorofobia!Ja nienawidze bezowego, szczegolnie wielbladziego bezu...Zawsze mnie to zastanawialo...Hito

    OdpowiedzUsuń
  4. W.- niestety, czas oczekiwania na "Johna" był więcej nieokreślony, a w księgarniach tego nie dorwałam :/ Fakt, szwendałam się głównie po tanich sklepikach z przecenionymi książkami :D Ale wierzę, że kiedyś i to dorwę, w końcu mam już nr 1 i 2, a na nie długo polowałam..

    Sillin- wierzyć wierzę, ale chyba będę sobie tym Zilotem w jakimś innynm, w miarę możliwości cieplejszym, sympatycznym kraiku -_- Studiów już kolejnych robić nie będę, ewentualnie jakiś kurs doszkalający, ale jedyne, co mogłoby zapewnić mi przetrwanie w Trójmieście, to marketing. A tego nie łykam, po prostu XD

    Hito- aaa, słusznie czynisz! Tolkieeen... Prześladuje mnie teraz myśl o wyprzedaży w księgarence w Garston, gdzie za dwa tomy LOTRa zapałaciłabym 3 funciaki -___- Ale ich nie kupiłam, bo i tak nie mieli pierwszego, a chyba gdzieś w domu rodziców jest cała trylogia, ładnie przetłumaczona w dodatku (jeszcze te takie małe wydania, w miękkiej oprawie, z ładnymi okładkami)
    Susanne Clarke polecam z czystym sercem, choć jeszcze "LAdies" nie napoczęte leży na dnie torby <_< Jej "Johnathan Strange" był super, poniekąd żart z brytyjskiej rozwlekłości i flegmy. Ale jaki język, jaki język, wciórności... *_*
    Mnie przerażają burości, czerń, szczególnie połączona z brązem, ciemne, połykające światło odcienie----well, brudu. Odczuwam to fizycznie, jakby ktoś mi kazał przeżuć i połknąć starą gazetę O_O Jak przeczytam, to sięchętnie podzielę, będziemy potem wspólnie sarkać na niewolników Strachu! *_*

    OdpowiedzUsuń
  5. Czerń-brąz, czerń-szarość..never. Ale zawsze lubiłam czerń z czerwienią, zielenią, fioletem, bielą... Inna rzecz, że zimą, ciemniejsze odcienie są dla mnie praktyczniejsze, biorąc pod rozwagę fakt, że niczym pięciolatka-potrafię wybrudzić się po pięciu minutach przebywania poza domem... Ale, żeby nie było- nabyłam przepiękną, soczyście zieloną spódnicę i intensywnie czerwony szal *_* Ech, wiosna, wiosna...

    OdpowiedzUsuń
  6. Bo czerń potrafi być piękna, elegancka i stylowa, niestety nie w wydaniu 90% naszych rodaków. CZarny waciak, szary sweter, bure spodnie. ZUOOOOOO.
    Zestaw, o którym piszesz, maluje się zaiste zachwycająco :)

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja kupilam dzis dwie bluzki w odcieniach, wel---rozowopochodnych :D Obie w paski: jedna w czarno-lososiowo/rozowe, a druga w rozwe jasne i rozowe ciemne *_* Ale brakuje mi jadowicie zielonych rzeczy >_<

    OdpowiedzUsuń

Leave yer mark: