piątek, 24 października 2014

Piosenki o szaleństwie

Nadeszła ta pora roku, w której mam apetyt na bardzo określony rodzaj muzyki.
Może to coś w powietrzu, ta nagła surowość, ostre nuty dymu oraz zesłych i gnijących liści; mgła, rozbijająca plamy światła w najeżone kolcami kule, odległość do których trudno w takich okolicznościach ocenić.
Zbliżający się dzień Wesołych Zmarłych. Ostatnia fala kolorów błyskawicznie przemija w szalonym kalejdoskopie zmieniających się barw, obnażając ponury czarny kościec drzew i szare bryły domów.
Zapach, zapach w powietrzu jest nie do opisania.
To jest ten sezon, ten dymny, mglisty, piękny czas, kiedy chcę słuchać piosenek, w których - jak to ująć, żeby nie zabrzmiało niepokojąco - pobrzmiewa obłęd. Gdzie jest krew i krzyki opętanych.
-----Hm. Chyba nie udało mi się złagodzić tego opisu :D
Teraz całe słodkie, słoneczne etno znika z mojej playlisty, funk, jazz, a także melancholijny mrok Nilsa Frahma, czy Piano Interrupted; ustępują miejsca takim rzeczom, jak Devill Doll, Queensryche czy Repo the Genetic Opera.
Nic łagodnego; nic optymistycznego i kojącego (poprawka- na mnie te potępieńcze krzyki działają bardzo kojąco. A jeszcze jak muzyka sugeruje zstąpienie do najgłębszej otchłani szaleństwa- tym piękniej, tym treściwiej). Optymistyczne pitu-pitu jest obecnie abominacją, jak posłodzona zielona herbata.
Ach, Depeche Mode też, wybrane utwory. Tak, Black Tapes for a Blue Girl; Dream Theatre; Type.. (choć ten balansuje na krawędzi smętnego, rozciamkanego rozsądku, więc ostrożnie dobieram ich piosenki)
Suite sister Mary; The girl who was....Death; Legal Assassin; The Darkest Star - albo te rzeczy, albo żadne.
...słońce jak na złość wylazło. Pechowo; nie da się do pięknej polskie jesieni słuchać brzęku łańcuchów :D

Zapomniałam wspomnieć, jak Poznań się zmienił od mojej ostatniej wizyty.
...która była w marcu tego roku, ale milczeć tam, to było co innego, nie łaziłam po mieście, nie odnotowywałam wszystkich zmian. Pyrkon był. Cicho być.
Jakaś obcość; powolutku, małymi kroczkami, ale się wkrada.
Nieuniknione, oczywiście, Gdańsk też się zmienia (moim zdaniem na lepsze), ale obserwuję to z dnia na dzień, więc nie odbieram tego w formie terapii szokowej, jak miało to miejsce w Posen.
Rozkopane pół miasta; kluby i puby, które pamiętam z czasów studenckich, swojskie i nieco brudnawo-obsiorbane, ale takie kochane, nagle są sopoćkowato-tandetne, wypchane po sufit dziwnymi ludźmi, których bym się raczej spodziewała w go-go klubie, wpychających pieniądze za majty tancerek. Ceny niebotyczne, barmani ignorują człowieka zupełnie jak w hipsterskich sopockich lokalach, gdzie klient to petent, a gwiazdą jest osoba usługująca zza kontuaru...
Zamiast śmiesznych, stylowych mebelków- gumowate pufy i sofy, które łatwo przetrzeć i oczyścić z wszelkiego rodzaju pozostałości nocy; stoły lepkie, wnętrze ogołocone ze wszystkiego, co mogłoby - o zgrozo- podpaść pod kategorię "babciowe", miejsca niegdyś o specyficznym klimacie- zrównane pod linijeczkę zgodnie z obowiązującym aktualnie trendem.
Ale największa zmiana- Zamek.
MÓJ Zamek, na bogów- zostaliśmy uzurpowani, wysiudani, to rokosz jest i granda jakaś XD
Przede wszystkim wesżłam przez wejście główne, czego dawno nie robiłam- wchodziłam sobie bocznym wejściem, bo bliżej było do mojej ulubionej części budowli.
Teraz przypomniałam sobie zatem jeszcze jeden powód: główny hol to perła w koronie szpetoty; czegoś tak obrzydliwego daleko szukać- a, no chyba że ktoś się wybierze do Opery Bałtyckiej -_-
Gierkowskie lastryko na ścianach, podjazdy i windy w polskiej interpretacji stylu "cutting edge" nie wkomponowane w żaden sposób we wnętrze- choć, może przeciwnie: wpasowały się idealnie. Płyta pilśniowa, wszędzie wrażenie PRLowskiej meblościanki tapetującej ściany, wszystko brzydkie do imentu.
Tłumy. Wycieczki, na litość boską; szlajające się po moim zamku hordy bachorów z przewodnikami, przy czym korytarze- zawze przyozdobione obrazami i plakatami- puste i łyse.
Ale najgorsze- NAJGORSZE: zniknął fortepian.
Teraz w tym miejscu wydłubano jakś maleńką wnękę, gdzie za szybką stoi sobie rzeźba gołej baby.
Świę-to-kradz-two XD
Straciłam mój ostatni przyczółek; ostanie miejsce, gdzie mogłam sobie pograć na forpietanie.
Teraz nie mam już nawet tego, z związku z czym udaję się na pielgrzymkę w muzykę, żeby ponownie odnaleźć swoje spokojne centrum.
Zbaraż padł.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Leave yer mark: