poniedziałek, 27 października 2014

Theatre of...

Piosenka o karnawale jest ostatnią gotową: tekst, wszystko. Poza tytułem; sama nie wiem.. "Karnawał cieni"?
O ileż łatwiej jest nazywać piosenki po angielsku :/
Teraz na tapecie jest nowe; na razie jest ok, poza jednym fragmentem, który jest słodko jazzowy, i o poziom lub dwa wyżej, niż reszta, wiec ta reszta musi dogonić, or else.
Ścięgna moich nadgarstków stoją w ogniu.
Tymczasem wielkimi krokami zbliża się mój "filmowy debiut".
Zobaczymy, co to będzie. Tak udało mi się ułożyć pracę, że jeden dzień zdołam spędzić statystując, nie wiem, cy pchając się na Sołdka w tłumie uchodźców, czy dając się zastrzelić gdzieś na Dolnym Mieście.
Dwanaście godzin.. Bogowie.
Ale i tak fajnie, przygoda, przygoda.
Bo cały czas zastanawiam się nad czymś, co bardzo silnie odczułam -nie po raz pierwszy w życiu, o nie - zaraz po tym, jak opadła kurtyna nad Jekyllem/Hyde'm, owacje na stojąco, orkiestra dogrywająca ostatnie takty motywu przewodniego.
Ilekroć wychodzę z teatru, a zwłaszcza z opery/musicalu, towarzyszy mi przejmujące poczucie straty.
I zbieram się z tego tygodniami.
Nie wiem, dlaczego.
Jakbym składała się z wielu warstw, niczym płatków papieru, które każda jedna sztuka, która przejmie mnie na wskroś i rozpali we mnie żywe emocje- niszczy nieodwracalnie, obraca w popiół. Który następnie ulatuje w obłoczku pyłu. Nie ma, przepadło.
Dlaczego, na litość bogów? Aktorstwo to tony blokującego pory pudru i wieczny lęk, czy się będzie miało gażę, publiczność, talent.
No więc o co cho? XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Leave yer mark: