piątek, 6 kwietnia 2012

Pani kierowniczko, podwawelska!

Poza intensywnym czytaniem- nie mogę się doczekać, aż skończę tego Barkera. O ile barrrdzo podobała mi się "Imajica", a "Kobierzec" zaciekawił, "Potępieńcza gra" miała słabe zakończenie, a już to "Wielkie sekretne widowisko" jest najzwyczajniej w świecie nudne.
A może mi się autor opatrzył, czy też raczej- jego schematy, niezmienne jak styropian (przez 7,5 miliona lat).

Oddryfowałam. No więc poza intensywnym czytaniem, ostatnio bardzo intensywnie szyłam.
Tak.
Uszyłam pokrowiec na fotel- prawie skończyłam, teraz zostały sprawy wykończeniowe, nudne i tak naprawdę niepotrzebne, więc nie wykańczam, fiuu-, pokrowiec na senegala, zaczęłam przerabiać spodnie, i przygotowuję już materiał na futerał dysku zewnętrznego.
Szycie zaś usiane jest pułapkami (parafrazując pewną kaczkę...). Bowiem, jeśli skrzynie i pudła zdradzą braki któregokolwiek z Niezwykle Potrzebnych Elementów, trzeba się wybrać do sklepów.
A sklepy w Gdańsku- parafrazując z kolei pewien film- mogą być zajebiste.
Ja osobiście te konkretne miejsca nazywam skansenami peerelu. Sklepy, gdzie niepodzielną władzę sprawuje "pańcia za ladą", gdzie klient jest traktowany jak największe utrapienie-przyłazi, cham, i jeszcze coś chce- jakie mogło spaść na sprzedawcę, gdzie można zostać spoliczkowanym spojrzeniem, a zdekapitowanym tonem, jakim wypowiedziano "do widzenia" (o ile wypowiedziano), gdzie trzeba powściągać automatycznie narzucającą się chęć pośpiesznego zdjęcia czapki, by ją następnie pomiąć w dłoni.
No i dobrze by było mieć podwawelską.
Słowem- sklepy pod szyldem "Nie widzi, że jem?!" :D
Takich miejsc odkryłam w Gdańsku już kilka, i naprawdę coraz bardziej mnie kusi, żeby zrobić swoistą mapę miasta, mapę po tych wysepkach, gdzie przechowano pieczołowicie perły jedynego słusznego systemu.
Sklep ogrodniczo-nasienny na Kartuskiej.
Kasy i informacje PKSu w Gdańsku Głównym.
I pasmanteria na ulicy Garbary.
Taaak... Szczęścia przeżyłam co niemiara, jao że dwa z powyższych musiałam odwiedzić w poszukiwaniu materiałów, potrzebnych mi do pokrowca na bęben.
Którym to dziełem zamierzam się teraz pochwalić (powinnam jedynie przeszyć pas, żeby był krótszy- w tym momencie senegal obija mi sie mocno o udo i raz omal nie zbiłby mnie z nóg XD )



I przyjemna niespodzianka: dzisiaj na warsztatach nie oszczędzałam dłoni, i byłam pewna, że a) spuchną, b) na pewno będą bolały, c) a już na pewno-na pewno wyjdą na nich siniaki.
Nie spuchły. Nie bolą. A siniaki nadal nie mogą się zdecydować- wychodzić, czy nie.
Ot, zbawienna moc transu muzycznego..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Leave yer mark: