wtorek, 31 maja 2011

Pokolenie Y a sprawa Polska

No i szalejące w eterze geni loci, przerzucające między głowami ludzi pomysły jak wielkie piłki plażowe, zmusiły mnie do napisania notki, z którą się już jakis czas nosiłam od momentu wysłuchaniu kilku opinii w fabrycznej kantynie.
Myśli owe właśnie znalazły jedno z ujść w postaci artykułu w internetowej azecie:
http://wyborcza.pl/1,91535,9690489,Wiecej_Y_w_pracy.html
Ponownie do świadomości publicznej dobija sie niesławne pokolenie Y, do którego- wedle pewnego quizo-testu, którego wyniki zmaieściłam na poprzednim blogu- wbrew metrykom należę.
W artykule zmagają się dwa obrazy Igreków:
NEGATYWNY
- rozpieszczeni
- pewni siebie na granicy pyszałkowatości
- konsumenci do szpiku kości
- chcą zbierać bez siania, teraz i now;

oraz POZYTYWNY

- w ich życiu praca jest na drugim miejscu
- mają odwagę mówić szefom, czego chcą
- chcą czerpać z życia
- chcą się rozwijać w wybranym przez siebie kierunku.

Zdecydowanie należę do tego pokolenia; nie miałam jeszcze tylko okazji manifestować swojej odwagi przed szefami, bo niczego od nich nie chcę. Chyba tylko, żeby zostawili mnie w spokoju XD
Ale- rozmowa w kantynie.
Moi drodzy- rozmowa w kantynie... na długo pozbawiła mnie słów.
Nie zdawałam sobie sprawy, że ludzie, z którymi przepędzam większość swego czasu, są takim kosmitami z mojego punktu widzenia; są tak totalnie inni, że---że zabrakło mi porównań.
(to chyba marne wytłumaczenie dla kogoś, pragnącego m.in.pisać, więc dobra: tak totalnie inni, jak Mozambik od sznurowadła.)
"W Belgii- mówi ze zgorszeniem U., która przepracowała tam dwa lata- oni pracują od do. Wybija 15 i oni...idą do domu! Po prostu!- pokręciła głową z niedowierzaniem na taką bezczelność.- Nieważne, że prezes zwołał meeting; patrzą na zegarki- o, 15, to ja idę, i idą! Kumacie? Taki totalny olew!"
Chciałam wskazać na fakt, że wykonanie swojej pracy w czasie przewidzianym w umowie, a następnie po przepracowaniu tego czasu- wyjście do domu nie jest olewem, ale idealnym przestrzeganiem warunków rzeczonej umowy, natomiast prezes może winić jedynie swoją nieumiejętność takiego organizowania czasu pracy, żeby zrobić meeting- uwaga, zakasuję Was- w GODZINACH PRACY, ale nie zdążyłam, bo...
"A wiecie, że dziewczyny w Beligii mają dwa zestawy ubrań?- ciagnęła U.- Do pracy i do domu, a do pracy jest---ten gorszy!" Tu- pauza na spodziewane wyrazy niedowierzania i pogardy.
Spojrzałam na swoją spłowiałą dżinsową spódnicę i czarną bluzkę (czarną! ja- czarną! wiecie więc już chyba, czy noszę do pracy zestaw lepszy, czy gorszy :D )i parsknęłam śmiechem.
Masa moich znajomych (przyznaję, większość z nich to ukiszeni w dobrobycie "zagraniczniacy")robi dokładnie tak samo. Do pracy cośtam- czyste, wygodne, i nijakie- a po pracy... Ha.
"Bo dla nich dopiero po pracy zaczyna się życie. Wyobrażacie to sobie?! Do pracy byle co, prawie zero make-upu, a po pracy dopiero się żyje. Kumacie?"
Nie kumały. Parskały pogardliwie.
U nas rzeczywiście w HR-ze i księgowości jest rewia mody, wysokie lakierowane szpile, panterki, złote paski, ciuchy typu druga skóra; włosy trefione jak na wesele, gruba warstwa ciężkiego, prawie wieczorowego makijażu, kolczyki w uszach sięgające ramion, zabójcze szpony...
No i nie ma w tym nic złego; jak lubią- probardzo.
Mnie oszołomiła totalna ciasnota ich poglądów, to raz; a dwa- zgorszenie i brak zrozumienia dla najzdrowszego pod słońcem sposobu życia Belgijek; dla których człowiek pracuje, by życ, a nie odwrotnie.
Sposobu, któego Polska pewnie nie przyswoi jeszcze przez najbliższe 20 lat, bo rzekomo pokolenie Y to rocznik 80' i później. Czyli prawie polowa moich towarzyszy niedoli.
Którzy poglądem sie wykazali takim, jak widać: nie jakość, a ilość. Nie efektywność- a nabijanie sobie godzin wysiedzianych w pracy. Nie zdrowa równowaga praca-życie poza nią, a budowanie całej swojej wartości i całego swojego istnienia na pracy i tylko na niej.
Słabo, Polsko; słabo. Weź się w garść, na litosć boską XD

I już się rozpędzam, żeby zabrać ten mój "lepszy zestaw" do Wykrota, aha-już.
Moje kolorowe szarawary, długie do ziemi kiecki, czy kapelusze.
(Czy dredy XD Arrgh, trzymam włosy długie, żeby móc łatwiej te dredy zrobić, ale już zaczynam dostawać szału, bo obecnie "pyszne loki" nieco przypominają sfilcowany koc)

A to, w końcu, obrobiona fota z Nocy Muzeów we Wrocku :D
Tak było! Szóstka karych koni ciągnęła powóz, goniła mnie wataha piekielnych ogarów, wiatr świstał, ogólnie- działo się :D Wrzucam je teraz, bo jutro po południu zaczyna się mój długi weekend, jadę do Dzugo i do Czech, z których zamierzam przywieźć trochę zdjęć i dobrych opowieści :)

6 komentarzy:

  1. Trafiłam wczoraj na ten sam artykuł, ale stwierdziłam, że przemilczę, bo co? Bo co nowego mogą mi o mnie powiedzieć internetowe szmatławce. Że pracowałam biorąc wolne kiedy chciałam? Mając 4 dniowy tydzień pracy, bo bezczelnie powiedziałam przełożonemu, że albo zaakceptują mój doktorat albo ja się zbieram? Że zamiast dziobać w papiery w jakimś biurze i zbierać bagaż do CV ja wybyłam sobie na 2letnie poszukiwanie niebieskiego ptaszka do JP? Pleeeeeease.
    Ale fakt, kwestia zderzenia z pokoleniem X jest dość ciekawa. Szczególnie, że determinuje ona ciągłe poczucie niepewności (w sensie póki rządzi pokolenie X zawsze będziemy musieli się martwić czy przeforsujemy nasze zdroworozsądkowe podejście). Przy czym śmiem twierdzić, że w przypadku Twoich towarzyszy posiłku sprawa ociera się o coś więcej niż o pokolenie X.
    A mianowicie o brak większego celu/sensu. Ze względu na tryb/miejsce egzystowania, prawdopodobnie gdyby nie praca, osoby te nie miałby absolutnie żadnego innego miejsca ni powodu by się wystroić (i pokazać/zaistnieć). Podobnie z byciem docenionym czy też poczuciem zasłużenia się sprawie. Ty czujesz satysfakcję rysując - oni przydając się do czegoś. Ot, taka smutna różnica. Może jakbyś mieszkała całe życie tam gdzie oni, w tych samych warunkach, na tym samym poziomie kulturowym i z tym samym wachlarzem opcji postrzegałabyś sprawę łagodniej. A tymczasem jest to zjawisko po prostu smutne. Nie żenujące, idiotyczne, ale smutne.
    Trzeba by też dodać, że pokolenie X rozwijało się zawodowo w latach "okazji". Przy czym trzeba było się z reguły tej okazji poświęcić całkowicie (cóż, teraz takie osoby mają o 3 chaty, 4 auta i własne firmy, a my nic, nawet pracy). A teraz mają przed oczami takie pokolenie Y, które myśli, że kochaniem siebie można coś osiągnąć :D. Pewnie i możemy. Mam nadzieję, że możemy, bo zmieniać się nie zamierzam, ale rozumiem irytację Xów.
    Na koniec powiem jeszcze tylko, że panie Belgijki musiały mieć niezły ubaw z Twojej kantynianki :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Miala im za zle, ze przez rok traktowaly ja wciaz jak obca, obojetnie i na dystans (brakuje mi tu emoty *rolleyes* :D)
    Ja irytacje Xow rozumiem tylko poniekad; zdobywali szlify i rany wojenne w drapieznych czasach glodnego kapitalizmu, ktory sie dopiero formowal. I ich postawe wobec Ykow mozna przyrownoac do postawy starszego pokolenia, pamietajacego II WW, wobec szeroko pojetego mlodego pokolenia. Czyli pelne goryczy `Wojny wam trzeba!`, `Glodu wam trzeba!`, bo uwazaja, ze brak tych doswiadczen to gwarantowana miekkosc, slabosc charakteru i ogolne rozmamlanie, manifestujace si tym, ze czlowiek chcialby, zeby bylo mu w zyciu przyjemnie. Ze aspiruje do jakichs bzdur, typu sztuka, realizacja naukowa, wdrapanie sie na najwyzszy budynek swiata, podczas gdy tu sie powinna toczyc Walka o Chleb O_o Na topory.
    Ale zdaje sobie sprawe, ze mieszkajac w takim Lubaniu, czy nawet Dzugo, czlowiek nie ma sie gdzie wystroic, a tez ja, bedac tu przelotem, nie mam nawet mozliwosci sie stroic, bo jest ograniczona ilosc rzeczy, jaka moge tu miec XD
    Choc i tak nie wlozylabym na smierdzaca hale, pelna ostrych wystajacych czesci, moich slicznych pumpow :P
    Niemniej...kontakt z takim podejsciem do zycia mnie strasznie przygnebia. Przytlacza mnie uczucie klaustrofobii. Do diaska- wracaja stare demony z przeszlosci, kiedy ludzie w Sopockowie wydziwiali nad moja blada skora i wyglaszali komentarze, jak POWINNAM wygladac, jak ja sobie zbrazowic, i dalczego w ogole jestem taka blada, czy nie glupio mi sie tak pokazywac na ulicy, itd. Tu tez sie to zaczyna. Bylebym pasowala do lokalnego wzorca -_-

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam artykuł. W pokoleniu Y, z którym miewam styczność często, wkurwia mnie tylko jedno: przekonanie o własnej najcudowności niepoparte zazwyczaj jakimikolwiek praktycznymi umiejętnościami. To, co kiedyś tak pięknie opisała Mo.: zrobiłem jedno zdjęcie, jestem fotografem, napisałem na blogu recenzję gry komputerowej, jestem dziennikarzem, śpiewam pod prysznicem, jestem piosenkarzem... A potem zderzają się z ludźmi, którzy weryfikują ich przekonanie o sobie i jest dziki płacz i zgrzytanie zębów. Ale za to mają dobre samopoczucie do pewnego momentu, a potem depresję.

    Cała reszta jest mi, hmm, znajoma. W końcu studiowałam to, co mnie interesowało i od piętnastu lat robię to, co mnie interesuje, a jako biurwa wytrzymałam pół roku.
    Mari, a nie możesz robić czegoś innego?

    OdpowiedzUsuń
  4. Pewnie moge.
    Musze tylko ogarnac czosnek, porobic plany i dokonac szeregu przedsiewziec (co, przyznaje ze wstydem, mnie dosyc przeraza XD); troche boje sie dzialac bez siatki bezpieczenstwa, a w tym wypadku takowej wlasnie nie bedzie :/

    Zgadzam sie, ze pokolenie Y moze byc drazniace; sama, oczywiscie, mam tylko jego dobre cechy :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Siatka bezpieczenstwa. Jakbym siebie slyszala. Jo, nie masz deja vu przypadkiem?

    /sio

    OdpowiedzUsuń
  6. :D Przysiegam, ze to od nikogo nie kopiowane, moje wlasne asekuranctwo, zeby nie powiedziec: bojazliwosc :D

    OdpowiedzUsuń

Leave yer mark: