czwartek, 24 maja 2012

Farewell, "friends", the sails are set

Co jakiś czas dopada mnie takie małe hikikomori, dziś znowu tak było.
Piękna pogoda, a ja siedzę w domu i nic- ani blask słońca, tak wytęskniony, ani szum wiatru, ani śpiew ptasząt- nie jest w stanie skłonić mnie do wyjścia za próg.
Gram sobie. Szukam tekstów do piosenek. Rysuję- biurko pokrywają piętrzące się stosy szkiców, któych nie mam jak zeskanować; część, która osunęła się na ziemię, została już zniszczona przez Kojotę, która użyła ich jako zastawy stołowej. Muszę się w końcu i za skaner zabrać. Robię listę rzeczy do wyprodukowania. Skreślam znajomych.
Tak, zadanie trochę przykre, ale konieczne.
W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że nic- no, poza próbą np. wciągnięcia się na gałąź, gdy pod tobą szaleją głodne wilki- nie jest warte zachodu, robione na siłę.
Ile bym siebie nie przekonywała, że świat wypełnia dobra mana, i ludzie podobni więcej troskliwym misiom, pragnącym zaprzyjaźnić się ze wszystkimi, dobrze wiem, że to nieprawda. Wiem też i po sobie.
Trzeba ogarnąć wokół siebie rzeczy istotne, odsunąć przeszkadzajki. Pokasować stare filmy, oddać biednym nienoszone od dwóch lat ciuchy, zanieść książki do strefy book-crossingu lub sprzedać. Przejrzeć kalendarz, zweryfikować numery aktualne i nie.
Szafa pęka w szwach, regał sie załamuje, fejsbuk pokazuje niedorzeczne, trzycyfrowe natężenie przyjaźni- trzeba zrobić w końcu odsiew.
Dlatego bez dramatu, bez ostentacji, po prostu rezygnuję z pewnych osobników. Ci wartościowi, ważni dla mnie, zostają. Zawsze zostają.
Fale przychodzą i odchodzą, przelotne znajomostki, o których się nie pamięta po pół roku, pojawiają się i znikają. Dobrze jest mieć jasne rozgraniczenie, które jest którym.

Ciekawe, że ta jasność spłynęła na mnie po tym, jak spędziłam pół dnia prawie ślepa, przedzierając się po omacku przez rubieże Gdańska (nie, nie miało to nic wspólnego z wiarołomnymi pseudo-znajomkami, nikt nie wyrzucił mnie z vana na poboczu; po prostu awaria oka -long story- uniemożliwiająca mi włożenie soczewek, po nocy nie spędzonej w domu, w kojącym sąsiedztwie okularów).
Swoją drogą- jest to forma deprywacji sensorycznej, której nie dostąpi nikt o doskonałym wzroku. Przepaska zakrywająca oczy to jedynie namiastka- zawsze można uchylić rąbka i puścić oko ostrej rzeczywistości.
Z kiepskimi, i to jeszcze chwilowo dokiepszczonymi oczami, nie masz wyboru.
Nagle po prostu lądujesz za zamgloną szybą; od rzeczywistości dzieli cię solidna membrana. Wszystko momentalnie odsadza się od człowieka na kilometr, i choć nadal otaczają cię wyraźne dżwięki, zapachy, temperatura- nie uderzają prosto w twarz, a omywają miękką falą. Rozpoznanie zaczyna się od uszu, a nie- zwyczajowo-oczu.
To doświadczenie prawie mistyczne, szamańskie. Jak powtórne narodziny, przepełźnięcie przez skalny tunel.
Wychynęłam zwycięska i odrzucam właśnie balast.





7 komentarzy:

  1. Oki, wszystko z tej notki rozumiem poza jedną, karygodną, straszliwą, przerażającą rzeczą... "zanieść książki do strefy book-crossingu lub sprzedać" AAAAaaAAaaAAAaaaa!!!! Jak możesz pozbywać się książek! AAAaaaAAaa!

    Natomiast jeśli chodzi o "membranę"... tiaaa. Kilka razy mi się zdarzyło mieć pęknięte szkła w okularach. Przy moim -3,5 i -6 doświadczenie jest doprawdy niezwykłe.

    Ps. List dotarł kilka dni temu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, zaczynalam sie juz martwic :D
    Co do ksiazek- tak, niestety. Moze jesli zrobie zdjecie regalow i-- w sumie calego pokoju, a nastepnie je tu opublikuje, zrozumiesz, na czym polega problem. Ja naprawde nie mam ich juz gdzie trzymac, w piwnicy sa jeszcze, butwiejace juz lekko, kartony wypelnione ksiazkami, i to nie ma sensu. Jesli je wyniose w swiat- spelnia jeszcze swoja funkcje; ktos inny sobie przeczyta :)
    Naturalnie, tylko niektore ksiazki pojda w obieg :P Iii---book-crossing polega czesto na tym, ze wynoszac z domu jedno, przynosze drugie :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Un, un. Mua rozumieć "wykreślanie" znajomych. Sometimies it's just not worth it. But mua fight for what worth is!
    Bo gdyby nie to, to kóżby mnie wlókł 'w doma' w Japonii te lata temu po Sylwku? ;) hiahia.
    Niunia, nie masz sobie równych!
    Screw GP! Gdzieś tam is a future for us!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ładna ilustracja:) List dotarł, dziękuję:) Od tygodnia zbieram się do odpisania, mam nadzieję, że w weekend się uda. Co do "znajomych" to prędzej czy później będę musiał zrobić podobny odsiew...

    OdpowiedzUsuń
  5. Mo.- ha, Sylwester w Osace :D Bogowie...ledwosmy zdazyly znalezc lokal przed wybiciem polnocy :DD Good ol`days *_*
    Ale akurat nie o GP pisze- to bylo ciekawe doswiadczenie, dziwni ludzie, z ktorymi nawet przez mysl mi nie przeszlo sie probowac zaprzyjazniac. Yiick.
    Ale jesli myslisz, ze z kims sie juz znasz, ze jestescie o krok od bycia dobrymi kompanami, a potem odkrywasz, ze dla tej osoby jestes czlowiekiem na przystanku/pania w sklepie/kims, kto cie na ulicy poczestuje ogniem, und nicht mehr, well... Time to saaaaaay goodbyeeeee :) (`..you little mo..fu..r` w domysle dodajac >:P)

    Shin- podwojna ulga :D Odsiew jest wazny, choc zazwyczaj przykry- ja sie naprawde szybko przywiazuje do ludzi, ale jak napisalam wyzej: glupota jest sie wiazac z mysla, ze mozesz sie zaprzyjaznic z kims, kto ma cie za obcego. Odsiew na FB pomaga ogarnac te sprawy :) Keep things real.

    OdpowiedzUsuń
  6. hah, znajomosci :/ czesto sie dolowalam patrzac na liczbe friendsow. A i tak nie ma z kim pojsc na kawe :| (po za jedna dobra osoba :).
    Po smierci Dean'a zobaczylam FB z innej perspektywy. To nic innego jak klamstwo :( dla wiekszosci jestes tylko liczba. Ludzie, na ktorym ci zalezy sa w zasiegu reki/ maila/ telefonu - i vice versa.
    x

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, to klamstwo, desperacja, frustracja, czasami rozpacz- zamaskowane gierkami i fotkami, quizzami i temu podobnymi badziewkami.
    Ale tez uzyteczny adresownik/ksiazka telefoniczna/komunikator/slup ogloszeniowy.. :) Wszystko zalezy, jak i z jakim podejsciem sie go uzywa.
    Caluski x

    OdpowiedzUsuń

Leave yer mark: