czwartek, 18 października 2012

Japonia 2012- wrażeń ciąg dalszy

Nie mogę sobie znaleźć miejsca.
No, dziś już jest łatwiej, bo mam napchany obowiązkami dzień i niewiele czasu, żeby się zastanawiać nad dziwnym poczuciem oderwania i niepasowania.
Bo poza wizytą u rodziców, przez pierwsze parę dni po powrocie po prostu nie wychodziłam z domu. Faktem jest, że aura temu nie sprzyjała, było szaro, ponuro, ciemno i wstrętnie, a ja przeżywałam jet laga nie tyle fizycznego, ile duchowego.
Gdzie jest słońce? Gdzie ta intensywność dnia, gdzie nowe i inne zdarzenia co krok?
Znalezienie się na powrót w starych koleinach było tak przykre, tak nieznośne, że brak mi słów na opisanie tego stanu.
Niby tylko tydzień- ale tak pełen wrażeń, że odczuwam go jakby to był bez mała miesiąc.

Spotkania z ludźmi w Japonii były zaskakujące.
Napotykani tubylcy byli przyjaźni, gadatliwi i pomocni. Gdy wracałam nocą z Osaki, pełna trunków wszelakich, pomyliłam wyjścia z dworca (wyszłam na część północną, nie południową miasta) i tkwiłam bezradnie przed wielkim planem Kobe, na próżno próbując przełożyć wyrysowane tam uliczki na trójwymiarową rzeczywistość (tak, 方向音痴*, sue me :P), przechodzący obok wiotki młodzieniec pośpieszył mi z pomocą.
W czasach Nary taka rzecz byłaby wydarzeniem w skali roku-ogromnym. Młody Japończyk, który bez strachu podszedł do białasa i jeszcze się do niego odezwał. Po angielsku!
Nie dałam mu się nagadać w tym języku, bo od razu przeszłam na lokalne narzecze, a młodzianek okazał się nie studenciakiem, a już kaishainem**, stąd być może ta odwaga, by zagaić. Co nie zmienia faktu, że kilka razy się upewniałam, czy naprawdę chce mnie odprowadzać aż pod drzwi hotelu.
Chciał. Odprowadził. Dzięki czemu nie musiałam nocować na dworcu :D
Nie wiem też, czy zmieniła się moja percepcja, czy coś się w Japonii przez te kilka lat faktycznie zmieniło- ale rzadko się zdarzało, żeby lokalni dziwowali wielce nad faktem, że się mówi w ich języku. Przechodzili nad tym do porządku dziennego i zasuwali do człowieka jak do starego znajomego. W dialektach, nie dialektach, to szybciej, to znów---cóż, jeszcze szybciej, ale bez choćby momentu zawahania.
Co było na dobrą sprawę bardzo fajne; wymagające dla ucha środkowego i przegrzanego od fabrycznego gaworzenia mózgu, owszem. Ale bezcenne.
W każdym razie, dochodzę do wniosku, że nie ma to jak długie pogaduchy z taksówkarzami w ramach ćwiczeń językowych, na które to pogaduchy, podróżując zawsze na przednim siedzeniu pasażera, byłam niejako skazana. Był to bowiem tak szeroki przegląd dialektów i akcentów, jak Japonia długa.

W Osace, po odwiedzinach urokliwej podziemnej restauracyjki, udaliśmy się z Mo.i W.do knajpy pełnej obcokrajówców. Blarney Stone było prawie jak pub Rumours w Narze- nie zdążyłam zapytać wówczas, ale chyba to, że my z dziewczynami często do Rumours zaglądałyśmy, było nie tyle uprawianiem życia studenckiego, co wewnętrzną potrzebą gaijina w Japonii. W którymś momencie pub to mekka, jedno z tych miejsc, gdzie można się wyluzować i nagadać z ludźmi do woli. Poczuć jak w naszym świecie.
Mo., W., czekam na Wasze opinie- jak Wy to widzicie?
To byłby, swoją drogą, ciekawy temat pracy z socjologii: rola pubów dla społeczności obcokrajowców w Japonii jako odzwierciedlenie szkatułkowości i hermetyczności społeczeństwa japońskiego :D
Nękały nas dwie małe Japonki- serio, nie wiem, ile te dziewuszki miały lat, ale bardzo chciały pogadać z białasami, co samo w sobie jest chwalebne i daje pewne nadzieje na przyszłość- niemniej cholernie upierdliwe, bo rozmowa kleiła się tak, jak można sobie wyobrazić w sytuacji, kiedy rozmawia dorosły (na bani) z dość nieśmiałym szczeniakiem (pewnie też na bani, bo po całym jednym małym piwie): niespecjalnie.
W którymś momencie dziewuszki sobie poszły, myśmy odetchnęli z uglgą, zamówiliśmy po kolejnym piwku, gdy nagle----tadaaaam., "Heroł!! >^o^<" i bardziej namolna z dziewuszek wyskoczya zza filara. Mylałam, że spadnę ze stołka; nie wytrzymałam, i skazałam na te męki Wojciecha, uciekając na drugą stronę, do Mo., pękać ze śmiechu nad sms-ami, słanymi jej przez młodzianka z host clubu. Ale W. radził sobie z wprawą nauczyciela ze stażem, zadając cierpliwie pytania i równie cierpliwie słuchając nieskładnych odpowiedzi :D
Czy mi się wydaje, czy temat był niezmiennie jeden, czyli- jej pobyt w Stanach?
Żałuję jedynie, że tak późno udaliśmy się "na murek"; picie na murku, z możliwością obserwowania i chłonięcia gwarnego życia ulicy nocą, jest kapitalnym doświadczeniem. W dodatku- co to za rozkosz: ciepła noc, wkoło mnóstwo ludzi, życie nocne wre i buzuje, żadna policja nie ściga człowieka za spożywanie, po prostu bajka.

W każdym razie wygląda na to, że co wizyta w Japonii, nieco inne mam podejście do ludzi. Ciekawe, co będzie przy następnej; bo że następna będzie, to dla mnie nie ulega wątpliwości.
Pytanie tylko- kiedy i w jakim charakterze.

*osoba bez wyczucia kierunku, nie orientująca się w przestrzeni
**pracownik firmy; mróweczka w systemie :P

7 komentarzy:

  1. Musialo sie cos zmienic - co prawda gdzie mi tam do wymiany doswiadczen z Wami, ale pamietam jak zywo 'No English speaker here' w Tokio, juz nie pamietam na ktorej stacji metra, oraz wrazenia znajomej blogowiczki po wyjezdzie samodzielnym tamze pare miesiecy temu. Luz blues, bez problemu, wszyscy pomocni i po angielsku bez problemu sie dogadasz. Ktos kraj zresetowal.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama nie jestem pewna, czy to mnie do konca raduje, czy raczej nie :P Beda bardziej przystepni, to prawda, ale tez zniknie ta niedostepnosc, w razie Wu zawsze bedzie sie mozna oprzec na angielskim, i nie wiedziec czemu- budzi to moj cichy sprzeciw :D
      Cos, co bym czula na widok Indian w melonikach i ze szklaneczka ginu w dloni ;D

      Usuń
  2. Ty sobie mozesz krecic nosem na ich dostepnosc, angielski, etc, dla mnie to oznacza mozliwosc powrotu tamze bez koniecznosci trzymania ktorejs z Was za raczke. ;P

    /Sio

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrozumiale :D A moje obawy byc moze wynikaja z bardzo przyziemnych pobudek; nie to, ze nagle okazemy sie zbedni, ale juz nie bedziemy tacy niezastapieni ;D

      Usuń
  3. W sumie ja w Blarneyu byłam może z 3 zanim tam trafiliśmy w trójkę. Ale to pewnie wiąże się z tym, że mamy tutaj (zubożałą o tych co już wrócili do kraju) silną ekipę Zachodnich umysłów, z którymi zawsze jest o czym pogadać i pogaijinować. Nie zawsze koniecznie w Pubie. Np. dziś Muż idzie grać w te "fąfąfą-cośtam" francuskie kulki (ja zależnie od tego jak niską czy wysoką będę mieć gorączkę). Ale fakt, że to co tak pociąga w tego typu pubach w Japonii jest to, na co w EU nie zwróciłoby się nawet uwagi uważając za oczywiste - czyli interakcje, dialog, gwar i dobre piwo. Bo kurde ile można siedzieć w miejscu, gdzie nawet barman udaje, że ciebie nie ma. Ja rozumiem "dawanie spokoju", prywatność i inne takie, ale czasem trzeba podelektować się czymś innym niż "spokojem" od istnień na około.
    No i jeszcze jedno - muzyczki live nie uświadczysz w pubie JP dla JP ;).

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiesz, Mari, w moim przypadku, to spotkanie z obcokrajowcami jest jedyną możliwością na pogadanie sobie w jakimś ludzkim języku. Niestety mój japoński nie pozwala mi na próby uspołecznienia się w gronie tubylczym.
    Z drugiej strony, pamiętam że w Chinach, pub w którym gromadzili się obcokrajowcy najczęściej miał najlepszą muzykę, najlepsze piwo i klimat - a człowiek raz na pewien czas potrzebował miejsca, które wyglądało stosunkowo znajomo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No mowie- niezly topik na prace z socjologii :D Nawet czlowiek w XXIw. potrzebuje plemienia. Znanych sobie kodow kulturowych. Odkrywanie i zapoznawanie kultury sobie, a psyche sobie. Do mniejszosci naleza osoby, ktore chca odrzucic wszystkie znane sobie, wrodzone kody. Podejrzewam, ze na poziomie podswiadomym nie sa stanie sie ich pozbyc tak czy siak :)

      Usuń

Leave yer mark: