piątek, 15 lutego 2013

Różnica czasu

Wstałam od gry w Dragon Age'a i nieśpiesznie zaczęłam sie zastanawiać, co zrobić z tak dobrze rozpoczętym wieczorem.
Poszłam do kuchni zrobić sobie herbatę i zdębiałam, kiedy kuchenny zegar uwiadomił mnie, że oto pierwsza minęła.
Czyli znów poczucie czasu mnie opuściło; co oznacza, że od kilku godzin trwa noc, jest już późno dłuższą chwilę. A ile dokładnie chwil temu wyżywałam się radośnie na pianinie, bo akurat miałam dużo energii, a w kamienicy było przyjemnie i ---no właśnie: cicho? Myślałam, że jest raptem po ósmej, kto by tam patrzył na zegarek. Zresztą - nie mam zegarka.
No dobra, mam, ale nie noszę, jest plastikowy i nieprzyjemny w dotyku, i sztywny tak, że stoi na przegubie prawie na sztorc. Dostałam w uznaniu zasług- prawie jak amerykański policjant, idący na emeryturę, tyle że amerykański glina dostaje złotego rolexa, a polski tłumacz dostaje plastik z Van Goghiem :D Ładny, w błękitach taki, ale nie noszę zegarków. W telefonie jest- ale ten zaś cholera wie, gdzie. Gdzieś tam leży pewnie. Chyba XD
Oooops.
No ale nikt jeszcze nie przyszedł, nocą, kolbami w drzwi załomocą---tać. I chwała bogom, bo wyszły mi bagnety na tą chwilę.
...Hej, a może przez cały czas chodziło o kolby kukurydzy? Gotowane, na przykład?
Widzicie to? "Otwierać w imieniu Władzuchny! <paćk! paćk! paćk!> Otwierać, albo napchamy kukurydzy w dziurkę od klucza".:D

Tak czy inaczej- potrzebuję udać się na koncert, najlepiej muzyki klasycznej. Z braku takowego znalazłam dziś całkiem przyjemny koncert Mahlera na YT, ale jednak prawdziwy, żywy dźwięk to jest najlepsze antidotum na pozytywkę w głowie, nie mówiąc o tym, jak na zastój w pracy TFUrczej.
Opera też by mi dobrze zrobiła... Poza tym wypadałoby inaugurować kieckę, jaką na okazję rozrywek wysokich sobie uszyłam- prawie całkiem sama, i prawie już skończyłam :]
Więc teraz prawie muszę znaleźćokazję, żeby ją prawie włożyć XD
Ostatnio w RMF classic- które jest jedynym polskim radiem, jakie słucham- puścili bardzo dużo przyjemnej klasyki, standardowo Prokofiew i Vivaldi, ale w pewnym momencie zagrali takie ckliwe, kiczowate zło, taki sielankowy muzyczny landszafcik, że coś okropnego. Wysłuchałam tego z niesmakiem, zajęta swoimi sprawami, ale kiedy spikerka po szczęśliwym dobiegnięciu utworu do końca powiedziała "To był Ludwig Beethoven..", moja głowa samoczynnie, jak na dobrze naoliwionej sprężynie, podskoczyła i obróciła się w stronę radia, z towarzyszącym temu niekontrolowanym i pełnym zawodu: "No Ludwiku!" :D Martwy od stuleci, a jeszcze potrafi człowiekowi takie coś zrobić :D
W ramach detoksu tedy- Apassionata:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Leave yer mark: