czwartek, 3 stycznia 2013

Einab wein ars

Mam pierwsze postanowienie noworoczne :D
Spróbować powstrzymać nieuświadomiony (a przynajmniej pozostający dla mnie nieznanym faktem, dopóki nie będzie za późno) odruch stawiania przecinka, ilekroć przestaję pisać, żeby się zastanowić, albo kiedy podnoszę wzrok na ekran XD
Inna sprawa, że ja bym wtykała przecinki w kilku strategicznych miejscach w zdaniu, w których podobno teoria niczego nie przewiduje. Zaczyna mnie zastanawiać, do jakiego stopnia natywny użytkownik języka ma prawo dyktować warunki, a od którego momentu jest to już niedopuszczalna samowolka?
Swoją drogą, po dwóch nieudanych próbach książkowych, jakimi zamknęłam rok 2012, rok obecny otworzyłam wraz z opasłym tomem opowiadań Stefana Grabińskiego "Demon ruchu"; groza w oprawie pierwszych lat kolei żelaznej.
Jaki ten facet miał przebogaty język, jakie słownictwo, ba- słowotwórcą był nieprzeciętnym, a przy tym utalentowanym.
"Od czarnych ich ciał szedł w przestrzeń głuchy postęk, zmieszany rozhowor kół, potrącających się zderzaków, tratowanych bez litości szyn. [..] A pociąg mknął dalej w wichurze wiatru, w tańcu jesiennym liści, wlokąc za sobą wydłużoną tuleję wirów wstrząśnietego powietrza, leniwo wieszających się na tyłach dymów, kopciu i sadzy, pędził dalej bez tchu, rzucając poza siebie krwawe wspomnienie iskier i węglowych odmiotów..."
Ale cóż się dziwić, mój szczypiorku- to Młoda Polska, mój ulubiony okres w literaturze polskiej.

Te dwie nieudane próby to fantastyka, niestety.
"Tae ekkejr" Eleonory Ratkiewicz- coś tam, elfy, ludzie, coś tam :P
No dobra, na poważnie: niezły pomysł; elf, który nie rozumie ludzkiej kultury i interpretuje wszystko na korzyść ludzi, mając ich za rasę niezwykle wysublimowaną, trudną do pojęcia i głęboką. Bardzo mi się spodobała ta idea - jeszcze sięz takim ujęciem tematu nie spotkałam- jak i intrygujący opis na tylnej okładce. Cóż z tego, skoro przegadany niemiłosiernie, pomysł roztapia się w niekończących się, niczego nie wnoszących monologach wewnętrznych postaci. Dobrnęłam do ładnej 40stej strony, a bohaterów wciąż było tylko dwóch, a dialogów może pięć, za to na poziomie wczesnych licealnych prób pisarskich. Takich, kiedy to człowiek przelewa w każdego swojego bohatera wszystkie te superanckie gadki, których sam by nigdy nie powiedział, ale w opowiadaniu można sobie pohulać. Przez który to zabieg zarówno młody książe, jak i  prosty koniuszy czy siwiuteńki rotmistrz-hulaka - mówią i myślą tak samo, sprawiając wrażenie jednej i tej samej postaci w rozmaitych opakowaniach.
Odpadłam po tym, jak główny-główny bohater (młody książę, żeby nie było) przez dwie bite strony monologu wyrzuca sobie, w manierze rozgadanej ruskiej babuszki, że zjadł całe jedzenie i nie ma nic na śniadanie.
Dwie. Bite. Strony.
Najbardziej sie ubawiłam, czytając rozmaite opinie na sieci, i wielokrotnie znajdując zachwyty, że jest to jedna z niewielu- a możę nawet jedyna książka?- zatytułowana po elficku.
Em..
Elfów nie ma.
Tak naprawdę.
Ergo- języka elfickiego też nie ma. "Tytuł w języku elfickim", będący po prostu jakimś ciekawym tworem dźwiękonaśladowczym (chyba że, wzorem niektórych, stworzyło się niemal kompletny nowy- nawet jeśli inspirowany- język, z całym dobrodziejstwem inwentarza), trudno nazwać walorem książki.
Chyba, że ja zaraz dostanę nominację do Bloga Roku za ten---dialekt driad połomskich, w jakim zatytułowałam tą notkę 8-)

Kolejna książka to niestety- "Więzy krwi" Kossakowskiej.
Niestety z tego względu, że przemógłszy się, przeczytałam wreszcie "Siewcę wiatru", i byłam pełna zarówno skruchy, jak i uznania dla autorki. Bo jak już się przymknie oczy na zdrobnienia anielskich imion (Gabriel- Gabryś, Michał- Michaś, Lucyfer- Lampka O_o ----mam nadzieję, że nikt nie pomyślał teraz błyskiem, żeby mi wyłuszczyć kwestię łaciny, gwiazd zarannych i wczesnych kiksów tłumaczeniowych homo sapiens :P Just so you know- I know. Still- Lampka?... XD), jest to naprawdę wciągająca historia, w co trudno mi bylo uwierzyć na początku, kiedy słyszałam, że rzadko kiedy historia przenosi się na ziemię i angażuje ludzi.
Same anioły i demony- phi, nudy, giezła, harfy, widły i reszta jasełek---jak bardzo się myliłam :)
Dobra rzecz.
Opowiadania w "Więzach krwi" to rzecz unikatowa, bo każde jedno jest oparte na połowie pomysłu.
Co generalnie daje taki efekt, jak próba grania w diabolo, kiedy się ma tylko połówkę tej plastikowej klepsyderki. Zaczyna się miło, wciąga powolutku ale konsekwentnie, człowiek sie już-już ociepla do pomysłu i- koniec O_O
....ddafak? O_o

Z tym większą przyjemnością zagłębiam się w prozę Grabińskiego.
---zagłębiałabym się, gdybym nie musiała jutro iść do pracy :/
A ja tak lubię mieć wolne. Dużo czasu do cudownego przeputania *_* Chodzenia spać o 4 i wstawania w południe, ech...

4 komentarze:

  1. ten cytat z ksiazki to istny koszmar z dziecinstwa (tak jak sierotka marysia i 7 krasnoludkow brrr) ale co tam, moj mozg przestal przyswajac tak bujne wyrazy, jak skonczylam czytac cytat nie pamietalam co bylo na poczatku XD oh well... a'propos ksiazek, kolega pozyczy mi ksiazki Phillip Pullman'a, na bazie jednej z nich nakrecili ten film Golden Compass (which i guess you know :D) nie moge sie doczekac :D xx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz.. Nie chce pozbawiac Cie radosci odkrywania, ale obawiam sie, ze te `Mroczne Materie` Pullmana pod wzgledem stylu do minimalistycznych tez nie naleza :D
      Ale moze Ci podejdzie :]

      Usuń
  2. D'oh! Moj mozg to mala materia X| oh dear ja zwyczajnie przestalam przyswajac mądre slowa @_@ chyba wrócę do książek z obrazkami hihi :-) xx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie boj, nie boj, Pullman chyba nie jest az tak mlodopolski, jak cytowany przeze mnie Grabinski :) Tylko gorszycielem byl wiekszym XD

      Usuń

Leave yer mark: