sobota, 14 stycznia 2012

Powrót z banicji

Hear, hear:
w środę skończyła się moja umowa z firmą T., a obecnie sobota wita mnie już przy stole w Gdańsku, nad filiżanką nieśpiesznie stygnącej kawy i z gęstą kurtyną śniegu, pracowicie nadrabiającego spóźnienie, za oknem. Panuje cisza, dom śni, świat śpi, zegar tyka, a ja powoli dochodzę do siebie po trwającej kilka dni euforii wywołanej nadchodzącym powrotem do stron rodzinnych oraz standardowym w takich sytuacjach Reisefieber.
I tak oto wróciłam.
Koszmaru targania 4 sztuk bagażu opisywać nie będę, zresztą jak już załadowałam się z tym do pociągu, to już było dobrze.
Przeżycia minionych 15 miesięcy opisywałam tu dość wiernie, więc też nie ma sensu powracać do dawnych traum. Teraz będzie tylko śmiech i wspominki.

W środę zebrałam ekipę najbliższych mi ludzi z pracy i wybraliśmy się stadnie, żegnać, celebrować, opijać i zapijać. Dostałam podarki- "gotycka świeczka" rulez ;D- mnóstwo dobrych życzeń, powróżyliśmy sobie, porobiliśmy zdjęcia sufitowi i podłodze, bo ze śmiechu nikt nie był w stanie utrzymać aparatu na celu.
A w tym wszystkim ja siedziałam i myślałam sobie, że skoro w ciągu tych 15 miesięcy udało mi się zebrać koło siebie tylu dobrych, fajnych ludzi, to chyba nie jest ze mną jeszcze tak najgorzej.
(tak, jak widać i mnie czasem dopadają wątpliwości odnośnie moich zdolności interpersonalnych O_o Wątpliwości odnośnie ich istnienia.)
Odczuwałam, przyznam ze wstydem, małe Schadenfreude, gdy ludzie byli strapieni, jak sobie poradzą z tym czy z owym, skoro mnie nie będzie. Ot, daleko nie szukając: na parę godzin przed moim wyjściem definitywnym, program kontroli produkcji znów zaczął mieć wapory- przysięgam, że nie miałam z tym nic wspólnego- ale zgadnijcie , co to jest: już nie mój problem :P

Wiem, powinnam się pewnie mocniej przejąć kryzysem, perspektywami znalezienia zatrudnienia (lub ich brakiem..), i innymi poważnymi, ponurymi rzeczami.
Ale ja czuję wreszcie, po raz pierwszy od ponad roku, powiew świeższego powietrza w moim życiu. Powiew przygody, czegoś nowego :)
W końcu jak by nie było, w dniu, w którym odbyłam decydującą rozmowę z szefem, po powrocie do domu niechcący strąciłam duże łazienkowe lustro, które, spadając, uderzyło kolejno o umywalkę i kibelek, nim ciężko huknęło o podłogę.
Stłukł się tylko---ceramiczny kubeczek na szczoteczki do zębów, o który lustro zahaczyło w drodze na parter.
I takich znaków, proszę państwa, ignorować niepodobna.
Zmiany mnie czekają duże, ale liczę na to, że z kołem fortuny w tle.
A teraz dobranoc, czas wypocząć przed imprezą- w końcu sobota w Gdańsku :)

6 komentarzy:

  1. Najlepszego w 2012, trzymam kciuki za kolo fortuny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli, że teraz następuje tak zwany FREEDOM!!! I już możesz w spokoju zabrać się za pisanie formy winnej oraz realizowanie planów, które tworzyłaś w czasie samotnych wieczorów na końcu świata. Powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki Wam, dzięki!
    Sio.- i wzajemnie! :D
    A euforia nadal mnie nie opuszcza, dość, ewreszcie ułożyłam brakującą linię melodyczną do jednej kompozycji, to jeszcze się zabieram zaraz za przemeblowanie pokoju.
    Trza wykorzystać fale euforii jak najpełniej...:P

    OdpowiedzUsuń
  4. Witamy spowrotem w rzeczywistości ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale zawsze możesz powiedzieć, że wiesz jak to jest mieszkać w lesie... ;D

    To teraz zapraszamy do Torunia, już nie masz daleko :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Hehe, a lasy byly piekne, w koncu prawdziwa Puszcza Zgorzelecka :D
    Rzeczywistosc na razie toczy boje z tym, co fakycznie istnieje i jest dla mnie rzeczywiste, a tym, co juz sie jawi jako odlegly sen (koszmar wiecej...)
    Trudno mi teraz uwierzyc, ze wytrwalam pietnascie miesiecy na pustkowiu. Nie wiedzialam, ze jestem taka silna...

    OdpowiedzUsuń

Leave yer mark: