sobota, 12 listopada 2011

Fair Nine

Tę notkę chcę zacząć przede wszystkim podziękowaniami dla Jo., za wrzucenie na bloga linka do utworu "Bury my lovely" October Project, dzięki czemu usłyszałam w ogóle ten zespół.
Czegoś takiego szukałam.
Piosenek. Melodyjnych, intrygujących, o przyjemnej, tym niemniej dość złożonej linii melodycznej.
Nie od razu wsiąkłam. Wysluchalam utworku raz. Po kilkunastu minutach uświadomiłam sobie, że ciągle nucę pod nosem refren i irytuje mnie to, że nie pamiętam zwrotki. Więc wysłuchałam piosnki jeszcze dwa razy.
Jeszcze tego samego dnia zapoznałam się z całym albumem.
Bardzo mi brakowało takiej muzyki; nie klasyki, nie ambitnych instrumentali, zwiewnych czy ciężkawych, batalistycznej muzyki filmowej czy psychodelicznego ambientu.
Nie słyszałam takich przyjemnych, a jednocześnie niepokojących kompozycji od czasów starego Oldfielda, no i Kate Bush. Wygląda na to, że lata 80-te miały monopol na piosenki typu sing-a-song, których naprawdę miło i posłuchać i je grać/śpiewać.
Jeszcze w Gdańsku posłuchałam sobie piosenek Agnieszki Osieckiej; poza piosenką "Song marynarza"- nie podobała mi się ani jedna, z prostego powodu. W każdej jednej linia melodyczna, poza wokalem, jest wygrywana na conajmniej jednym insturumencie, wyraźnie, dobitnie, jak na akademii przedszkolaków. Spiewak idzie do-mi-sol, pianino/gitara idą do-mi-sol, w identycznym tempie i tonacji.
ZUO.
Ja wiem, takie czasy, taka maniera, ale płaskość tej muzyki budzi we mnie niebywałą agresję.
Teraz zaś zamierzam opracować parę piosenek October Procject na pianinko.
Chyba szczęsliwie się złożyło, że niewielu z Was słyszało mój głos, bo ci, co słyszeli, słyszeli go w wersji chropawej, nie rozgrzanej i niespecjalnie przyjemnej dla ucha. Jednak musicie wiedzieć, że rozćwiczony, mój głos ma pewien potencjał, ale to NIC w porównaniu z tym, jak brzmi, kiedy śpiewam razem z Fasolką.
Jestem człowiekiem dalekim od wychwalania swoich talentów muzycznych, wręcz jestem boleśnie świadoma własnych ograniczeń (Wisienka, prezentacje na Twoim pianinie się nie liczą, bo jest piekielnie rozstrojone :P).
Ale jestem pewna: mój głos+głos siostry to harmonia niemal idealna. Przedziwnie działa ta genetyka. Jakby matka natura stwierdziła, że rozdzieli jeden idealny głos między nas dwie, żeby żadna nie była pokrzywdzona.
...Z tym, że Fasola nad swoim głosem długo pracowała, w związku z czym może śmiało śpiewać i solo, ja potrzebuję tygodni rozśpiewki, a potem tak czy siak trochę się na wszelki wypadek zagłuszam pianinem.
Ale kilka utworów z Projeku Październik jest jak dla nas stworzonych, so beware :D

...problem polega na tym, że ja, jak się do czegoś zapalę, to żądam pełnej współpracy i poświęcenia ludzi, których wciągam w te działania (co parę osób, które uczyłam mojego "operowego" układu choreograficznego, z pewnoscią potwierdzi ;P). Nie ma, że nie mam czasu, że zmęczenie, że cośtam.
Robimy, działamy! NIE MA nic ważniejszego. Tworzenie jest najpiękniejszą rzeczą, jaką można robić, i naprawdę chciałabym mieć moc skłaniania ludzi do tego samego poglądu...
W hoejskole na szczęście było w zespole parę inych osób z takim samym podejściem, więc wszystkie opieszałe łajzy dało się szybko wziąśc do galopu. A i tak ludzie się spóźniali na próby, bo kawka, bo film, bo co tam, że ustalona była konkretna godzina, 20 minut w tę czy w tę... "To przecież tylko taka zabawa". A ja, Kiri i Louise miałyśmy ochotę zatrzasnąc jednemuo z drugim klapę fortepianu na łbie.
Więc wiem, że czekają mnie srogie terminy podczas prób skłonienia ludzi do choć kilku spotkań.
..jak nie będą mieć nic lepszego do roboty, to MOŻE się uda.
Choć do tej pory nie udało mi się namówić koleżanki wiolonczelistki do zrealizowania deklaracji współpracy- ludzie chyba lubią sobie tak pierdolnąć, jak to oni by chcieli pograć/pośpiewać/podziałać, tak im tego brakuje, i gdyby tylko było z kim... a jak przychodzi co do czego- nerwowy śmieszek i wykręty.
Widać jasno, że nie brakuje im tego choćby w połowie, jak mnie. Bez muzyki ja po prostu umieram trzy razy szybciej. Przybywa mi zmarszczek. Częściej choruję. Serio mówię- brak tworzenia mnie zabija. O.S.Card nawet opisał to zjawisko, w serii o Alvinie Stwórcy...
Powinnam była pójść na reżyserię albo dyrygenturę. Całe to nieszczęsne dzieciństwo na dość długo mnie stłamsiło, ale teraz widzę, że najbardziej spełniona- bo nie powiem, że najszcześliwa, odczuwałabym zapewne nieustającą irytację na tępotę i powolnosć ludzi ;D- byłabym, będąc takim kapralem sztuk pięknych. Nie ma opier*alania się, tańczymy tak długo, aż ja powiem, że koniec. Gramy tak długo, jak długo będzie trzeba :D
I codziennie.
Ech, shiver me timbers...
Ale że muzyka łagodzi obyczaje- kawałek z nowego filmu Miyazakiego, "Karigurashi no Arietty" (Arietta Pożyczalska), nomen omen sympatycznego, choć zadziwiająco pozbawionego historii.
Muzyka, o dziwo nie będąca autorstwa Hisaishiego, jest bardzo przyjemna, nawet mimo miauczącego głosu pani harfistki :P

8 komentarzy:

  1. Aaaa... właśnie przeczytałem o "zapalaniu się i działaniu bez końca" i doszedłem do wniosku, że najwyraźniej do DA Planu nigdy się nie zapaliłaś. Ile to już lat będzie ??? :P

    OdpowiedzUsuń
  2. ...może to dlatego, że źle jej się działa z kapralem nad głową...?
    Mari - na reżyserię nadal możesz iść :)

    OdpowiedzUsuń
  3. PS. Adele też pisze ładne piosenki :) ale mogą być zbyt, hmm... ujmę to tak. O ile October Project to Kasia wygrywająca na pianoforte w Wichrowych Wzgórzach, to Adele jest murzyńską gosposią podśpiewującą nad kotłem gumbo.

    OdpowiedzUsuń
  4. W.-faktycznie, specjalnie sie chyba nie zapalilam. PLAN mi sie podobal, i w ogole, ale mysle, ze problem zasadziasie na tym, ze w owym przypadku cala niemal harowa przypadla by mnie, z blisko zerowa energia zwrotna od innych. To tak nie dziala, zapalanie sie. Trzeba tez--- podpalic innych, ze tak po dominikansku ujme; samotne dzialanie nie wyzwala nawet polowy takiego potencjalu,codzialanie zespolem.
    Jo.- owszem,owszem, kojarze muzyke Adele pare utworow nawet lubie, ale w ogolnej ocenie jest zbyt popowo-soulowa, a obydwu tych gatunkow niestety nie lubie za bardzo..XD Jesli zas chodzi o smoky jazz- Sarah Voughan i Lavay Smith *_* Idealne na zimowe wieczory :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jo, sprawa się rozbija o to, że kaprala nie było. Był PLAN i żadnych nacisków. No prawie.

    Mari, jak miała zaistnieć energia zwrotna, skoro plan był i nadal jest ściśle tajny? :P Jedyną energię zwrotną masz ode mnie, ale to najwyraźniej nie starcza. Nic, to. W sumie i tak trochę przestał mieć sens. :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Och, Wojcicechu, na litosc bogow, nie fochaj sie :P Plan zostanie wykonany tak czy siak, teraz moze byc nawet ciekawiej, jako ze z braku sensu stanie sie sztuka dla Sztuki.
    Ale jedno musze potwierdzic, obawiam sie: energia zwrotna, istotnie, tym bardziej zyskuje na sile, im wiecej generatorow, jest to fakt potwierdzony przez fizyke :)
    A moze- wlasnie dopiero teraz sobie to uswiadomilam- dlatego Plan nie jest wciaz wykonany, ze w jakis przedziwny sposob jawi mi sie ostatnia rzecza, nalezaca do starych dobrych, i jedynym, co jeszcze jakos zespaja rozbryzniete po swiecie towrzycho?... Podswiadomosc to dziwne miejsce :/

    OdpowiedzUsuń
  7. I znowu powraca ów tajemniczy PLAN, o który dopytywałam się setki razy, ale jak dotąd nikt mi nic nie powiedział... A mogłabym się przydać :P

    OdpowiedzUsuń
  8. Jako ze PLAN nadal jest na tapecie, nie mozemy Ci nic powiedziec 8-) Ale juz sie przydalas, juz pomoglas kiedys :)

    OdpowiedzUsuń

Leave yer mark: